REKLAMA

Słynne rozstania zespołów, które nie powinny mieć miejsca

Kilkanaście (a nawet kilkadziesiąt) lat wspólnego nagrywania, jeżdżenia w trasy koncertowe, chlania wódy, imprezowania i podpisywania się na piersiach fanek. To wszystko pewnego dnia się kończy, członkowie zespołu odpadają po kolei, albo całą chmarą. Coś pęka, więzi się kruszą, gorzała się kończy, hajs się nie zgadza, koka nie smakuje tak samo, a prezenty na gwiazdkę przestają cieszyć. Obojętnie w jakim gatunku porusza się zespół i ile lat istnieje, prędzej czy później, musi nastąpić chwila rozstania. A tych – w dziejach muzyki rozrywkowej – było całkiem sporo.

Słynne rozstania zespołów, które nie powinny mieć miejsca
REKLAMA

Guns N’ Roses

REKLAMA

Guns N’ Roses to jedna z wielu historii o tym, jak narkotyki i megalomania w świecie rock&rolla potrafią wyrządzić wiele krzywdy. Wszystko zaczęło się rozpadać po tym, jak perkusista grupy zjadał narkotyki na śniadanie, obiad i kolację, popijając napojem wysokoprocentowym. Steven Adler nie wytrzymał temparockowego życia. Cudowne lata 80-te się skończyły (Apetite for Destrucion) i nadeszły lata 90-te, w których zespół zaczynał się rozpadać. Jak Slash i Duff McKagan twierdzą, Axl Rose najadł się zbyt dużo ego, a jego relacje z resztą członków drastycznie się pogorszyły.

Po trasie „Use Your Illusion” w 1993 roku był jeszcze gorzej, co ostatecznie skończyło się tym, że w 1996 roku Slash odszedł z Guns N’ Roses . Slash i Axl nie zgadzali się co do tego, w którą (muzyczną) stronę zespół ma podążać. Następnie zespół opuścił Matt Sorum z Duffem McKaganem, zostawiając Rose’a samego na placu boju.  Wszyscy fani Gunsów liczyli na to, że stary skład którego dnia powróci, ale… to się nigdy nie stało i nigdy nie stanie. Rose’a zbyt wiele poróżniło z resztą muzyków (szczególnie ze Slashem), a najlepszy dowód tego dostaliśmy, gdy Rose odmówił przybycia na ceremonie wprowadzenia Guns N’ Roses do Rock And Roll Hall of Fame.

Black Sabbath

Rozpad Black Sabbath jest historią z happy-endem, wszyscy bowiem wiemy, że zespół w 2011 roku wrócił w oryginalnym składzie, a na dodatek nagrał całkiem zgrabną płytę „13”. Chociaż w przypadku dziadków hard rocka ciężko właściwie mówić o rozpadzie grupy, a raczej – podobnie u Guns N’ Roses – ciągłej rotacji składu. Pomimo to, dla większości fanów „prawdziwe” Black Sabbath to Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Geezer Butler, Bill Ward i tyle. Ronnie James Dio był świetnym wokalistą, ale umówmy się, nawet najlepszy wokal nie zastąpi mrocznego, chropowatego wokalu Ozziego, który pasował do stylistyki zespołu.

Dlatego też rok 1979 był wielkim ciosem dla fanów grupy, kiedy to Ozzy postanowił rozpocząć karierę solową (z lepszym i gorszym skutkiem). Black Sabbath od 1980 ciągle nagrywało, a „Heaven and Hell” było całkiem złym albumem, tylko że… to wciąż nie było to. „Mob Rules” z 1981 roku było średnie, ale potem już było coraz gorzej, w składzie brakowało księcia ciemności. A jakie były powody rozstania Ozziego z grupą? Całkiem banalne w świecie rock&rolla – kokaina i ego.

Pink Floyd

Pink Floyd mieli za sobą ciężkie chwile już na samym początku kariery, czyli pod koniec lat 60-tych, kiedy grupę opuścił Syd Barrett (przyczyną był stan psychiczny Barretta). Na jego miejsce wszedł David Gilmour. Pink Floyd w składzie Gilmour, Waters, Mason trwało do 1985 roku (tracąc po drodze, w 1979 roku Wrighte’a), gdy Roger Waters oficjalnie opuścił resztę grupy. Pomimo (podobno) przyjacielskich kontaktów Watersa z resztą składu, Pink Floyd nigdy nie powrócili do stałego koncertowania i nagrywania płyt i mała szansa jest na to, że to się jeszcze zmieni.

Sex Pistols

Skoro legendy hard rocka za nami, czas się wziąć za legendy punk rocka. Właściwie, rozstania zespołów punkowych powinny być czymś naturalnym, jak branie koki i chlanie whisky z rana dla gwiazd rocka. Od samego początku bowiem, punkowe składy są tykającą bombą i nie inaczej było z Sex Pistols. Johnny Rotten w 1978 powiedział dość współpracy z uzależnionym od heroiny Sidem Vicious podczas trasy po Stanach Zjednoczonych. Zespół trwał jednak dalej bez Rottena, do 1979, kiedy Vicious zmarł z przedawkowania. W 1996 roku Sex Pistols w starym składzie wrócił i z przerwami, gra w zasadzie do dzisiaj.

Swedish House Mafia

Rozpad Swedish House Mafia to całkiem świeża sprawa. Giganci szwedzkiej muzyki klubowej – Axwell, Steve Angello i Sebastian Ingrosso – postanowili w 2008 roku połączyć swoje siły, tworząc housową supergrupę. Panowie jednak szybko stwierdzili (po dwóch latach), że granie razem nie ma sensu i w 2012 ruszyli w swoją ostatnią wspólną trasę koncertową (One Last Tour). Panowie zagrali jeszcze w 2013 roku na Ultra Music Festival, ale na tym się skończyło. A szkoda, bo Szwedzi tworzyli naprawdę mocną grupę, nie stanęły im na drodze narkotyki, alkohol, czy seks z żoną przyjaciela. Kto wie czy w przyszłości ten stan rzeczy się jednak nie zmieni i nie usłyszymy kolejnych przebojów od trio na miarę One czy Save the World.

‘N Sync

Rok 2005, wtedy na całym świecie płakały niewiasty, gdy ikona lat 90-tych i jeden z najlepszych boysbandów – ‘N Sync – zakończył działalność. W przeciwieństwie do reszty na liście, rozstanie ‘N Sync było dosyć niespodziewanym wydarzeniem, przynajmniej w tamtych latach. W 2002 roku zespół postanowić zrobić sobie przerwę, nic jednak nie zwiastowało na to, że zespół przestanie istnieć. Dwa lata później Timberlake opuścił grupę i zaczął karierę solową (co akurat dla niego i przemysłu muzycznego skończyło się bardzo dobrze), a ostateczny koniec zespołu nastąpił rok później. Członkowie boysbandu nie byli jednak ze sobą skłóceni, a wręcz przeciwnie, koledzy z ‘N Sync rozumieli ruch Timberlake’a, a rozpad grupy był dla nich chyba czymś… naturalnym.

Rok temu ‘N Sync na chwilę powrócili podczas gali MTV Video Music Awards i rany julek, to był występ, na który fani zespołu czekali 8 lat. Szkoda, że występ trwał niecałe trzy minuty, chciałoby się więcej. Nikt nie powiedział, że ‘N Sync nigdy nie powrócą, ale mało to prawdopodobne, zważywszy na to, jak zajętym człowiekiem jest Justin Timberlake. Mimo wszystko, aż chce się zawołać – ‘N Sync, wróćcie!

The Beatles

Mówiąc o rozstaniach, trudno nie wspomnieć The Beatles. Jednak – pomimo powszechnemu mniemaniu – to nie Yoko Ono stała za rozpadem najsłynniejszej rockowej grupy w historii. Już w 1966 członkowie The Beatles, po tym jak zaprzestali koncertowania, zaczęli działać na własną rękę (może oprócz Ringo Stara) i tworzyć coś na boku. Początku końca legendy, należy jednak upatrywać w śmierci menadżera grupy, Briana Epsteina. Wtedy każdy chciał dla siebie kawałek tortu, jednak największym żarłokiem wydawał się McCartney. Chociaż praktycznie, to Lennon jako pierwszy opuścił zespół, za oficjalną datę rozwiązania The Beatles przyjmuje się rok 1970, kiedy ogłoszono odejście McCartneya. Po tym wydarzeniu cały świat liczył, że Brytyjczycy koniec końców, przestaną zachowywać się jak dzieci i wrócą do wspólnego grania. Szansa na to została jednak brutalnie przekreślona przez śmierć Lennona w 1980 roku.

Oasis - zespół, który powinien się rozpaść dużo wcześniej

REKLAMA

Oasis się rozpadło, z czego ja i pewnie wielu fanów britpopu się ogromnie cieszyło. Tak, Oasis jest ikoną lat 90-tych i tak, ten zespół ma swoim koncie sporo przebojów, dzięki którym britpop jest jaki jest, ale bracia Gallagher to chyba jeden z najdurniejszych rodzeństw showbiznesu. Liam i Noel kłócili się ze sobą praktycznie od samego początku, a incydent z tamburynem w 1994 był zalążkiem wiecznych sporów i późniejszych odejść pozostałych członków Oasis. Liam Gallagher z każdym kolejnym rokiem okazywał się coraz większym dupkiem. W 2009 roku poziom kretyństwa Liama wyszedł poza skalę i Noel odszedł z Oasis, to był ostateczny koniec. Noel od tej pory działał pod szyldem High Flying Birds, a Liam Beady Eye.

Beady Eye i High Flying Birds nie zbliżyły się do wielkości Oasis z lat 90-tych i pewnie nigdy już tego nie zrobią, ale tak jest lepiej. W przypadku Oasis to cud, że ten zespół przetrwał aż 18 lat…

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA