REKLAMA

Śmierć Stalina to średnio udany żart z ofiar reżimu komunistycznego - recenzja

"Śmierć Stalina", choć odznacza się dobrą realizacją oraz świetną obsadą, to jest komedią, która w dość obcesowy sposób naśmiewa się z tragedii milionów ludzi.

smierc stalina film
REKLAMA
REKLAMA

Jak wskazuje na to sam tytuł, osią fabuły jest odejście Stalina, byłego dyktatora Związku Radzieckiego. Akcja filmu rozpoczyna się więc w dniu jego śmierci, czyli 5 marca 1953 roku. Po przeczytaniu pełnego wyrzutów i oskarżeń o zbrodnie listu od uznanej pianistki (w tej roli Olga Kurylenko), Stalin pada martwy na podłogę swego własnego gabinetu.

Otaczająca go sfora komunistycznych polityków próbuje uknuć jak najlepszą intrygę prowadzącą do przejęcia władzy i wpływów po zmarłym dyktatorze. W jej skład wchodzą: Nikita Chruszczow (Steve Buscemi), Ławrientij Beria (Simon Russell Beale), Wiaczesław Mołotow (Michael Palin) i Gieorgij Malenkow (Jeffrey Tambor).

Może uznacie, że jestem sztywniakiem i nudziarzem. Z tym się raczej sam zgodzę. Jednak tego typu poczucie humoru, wchodzące w sferę historii, a szczególnie jej dość newralgicznych i tragicznych epizodów, wydaje mi się trochę nie na miejscu.

I z jednej strony uważam, że w pewnym momencie śmiać można się ze wszystkiego, nasze życie jest bowiem mieszanką tragikomiczną. Z drugiej strony,  gdy twórcy filmu sięgają po postać Józefa Stalina i jego świty, z całym bagażem ich "dokonań" i podchodzą do tego wszystkiego z prześmiewczym tonem, zapala mi się lampka ostrzegawcza.

Bo osobną kwestią jest wyśmianie reżimu, samego Stalina, okoliczności jego śmierci i tego, co się działo na jego politycznym dworze tuż po jego zejściu z tego świata. To się w miarę udało.

Aczkolwiek też nie oczekujcie po "Śmierci Stalina" efektownych gagów oraz żartów, po których będziecie się tarzali ze śmiechu po podłodze kina. To ten typ komedii, w których bawią nas konkretne sytuacje, interakcje między bohaterami, ale raczej na zasadzie subtelnie prowadzonych wątków. To nie jest głośna, efekciarska i kakofoniczna amerykańska komedia.

"Śmierć Stalina" odznacza się już prędzej elementami humoru rodem z Monty Pythona (Michael Palin w obsadzie nie pojawił się przypadkiem).

Wprawdzie jest to Monty Python w wersji light. Opowiadający wersję tamtych wydarzeń z niemałą domieszką absurdu i całą masą czarnego humoru.

smierc stalina film 2

Najbardziej w tej produkcji uderza mnie to, w jaki sposób twórcy "Śmierci Stalina" obchodzą się z tłem swej opowieści. Istotnym wątkiem filmu jest bowiem nie tylko dwór Stalina, ale też i ofiary komunistycznego reżimu. Są w tym filmie sceny, w których twórcy dość lekką ręką poruszają tematykę masowych mordów ówczesnej władzy, tortur, niszczenia rodzin. A nawet tego, w jakim strachu żyje całe społeczeństwo pod twardą ręką Stalina.

Rozumiem prawidła czarnego humoru. Doceniam fakt, że Śmierć Stalina nie jest głupkowatą komedyjką, a raczej komedią sytuacyjną, opartą na zabawnych dialogach, nieporozumieniach, czasem odwołującą się do tradycji slapstickowych.

Ale posługiwanie się humorem i przymrużeniem oka - w kontekście tragedii milionów ofiar komunizmu - jest dość sporą niezręcznością.

To trochę tak, jakby naśmiewać się z masakry na placu Tiananmen, ludobójstwa w Indonezji w latach 60. czy ofiar nazizmu w obozach koncentracyjnych.

Gdy w 1940 roku Charlie Chaplin nakręcił "Dyktatora", po czasie przepraszał i zarzekał się, że gdyby wiedział, jaki był ogrom ofiar i tragizm więźniów obozów koncentracyjnych podczas II wojny światowej, to nigdy by tego filmu nie zrobił. "Śmierć Stalina" to odmienny przypadek. Twórcy tego filmu dobrze znają historię, a przynajmniej mają dostęp do wszystkich danych.

Sztuka od wieków naśmiewa się z władców, tyranów i dyktatorów. Gdyby tylko ów film zatrzymał się na samym Stalinie i jego świcie, to nie miałbym większych problemów z jego oceną.

Obiektywnie rzecz biorąc, od strony formalnej nie ma się do czego przyczepić. Wprawdzie realizacyjnie "Śmierć Stalina" nie zachwyca niczym szczególnym, to ogląda się ją dość bezboleśnie.

Aktorzy za to spisują się znakomicie, ale czegóż innego można się spodziewać po tak wybornej obsadzie.

smierc stalina

Steve Buscemi idealnie odtwarza towarzysza Chruszczowa. Z całą masą zabiegów mimicznych i żywą gestykulacją oraz drobnymi nerwicami. Jeffrey Tambor, jako towarzysz Malenkov, również jest wyborny. Świetnie punktuje ignorancję, nie tylko swojej postaci, ale całej klasy rządzącej w Związku Radzieckim. Nawet małe role (jak choćby Rupert Friend grający syna Stalina) to nie lada gratka. Pod tym względem naprawdę nie ma się do czego przyczepić.

Jeśli więc nie przeszkadza wam takie, delikatnie rzecz ujmując, lekkie podejście do zbrodni komunistycznych rządów Stalina, lubicie czarny humor, chcecie zobaczyć naprawdę świetną obsadę i być może nawet parę razy szczerze się zaśmiać pod nosem, to spokojnie możecie się wybrać na "Śmierć Stalina".

Film całkiem udanie punktuje wszystkie grzeszki polityków (sprawdza się także w naszej obecnej rzeczywistości), pokazując, że żądza władzy, wpływów oraz intrygi towarzyszą nam bez względu na czas, miejsce i ustrój.

REKLAMA

Film oczywiście został całkowicie zakazany w Rosji.

Ale też na pewno nie jest na tyle obraźliwy i kontrowersyjny, by wywołać jakieś dyplomatyczne poruszenie na miarę "Wywiadu ze Słońcem Narodu" od Setha Rogena i Jamesa Franco. To po prostu komedia, która chwilami odznacza się brakiem wrażliwości. Widziałem już gorsze rzeczy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA