"Spotlight" to - mimo pewnych potknięć - najciekawszy film nominowany do Oscara w 2016 roku
W tegorocznym wyścigu po Oscary "Spotlight" jest bezapelacyjnie najbardziej kontrowersyjnym obrazem. Nie tylko dzieli widzów. Opowiada również bardzo ważną historię, oddając hołd niezależnemu dziennikarstwu, bez którego nasza rzeczywistość wyglądałaby zupełnie inaczej.
Zespół Spotlight to nieprzerwanie najdłużej działająca jednostka śledcza w dziejach dziennikarstwa w Stanach Zjednoczonych. Chluba gazety "The Boston Globe" w zamian za relatywnie sporą swobodę pracy, dostarcza skrupulatnie przygotowane materiały. Jednym z nich był nagrodzony Pulitzerem za Służbę publiczną w 2003 roku reportaż dotyczący lokalnych księży rzymskokatolickich przez dekady wykorzystujących seksualnie dzieci.
Film przedstawia historię związaną z powstaniem tego kontrowersyjnego materiału.
Grupa dziennikarzy wpada na trop sugerujący, że rzymskokatoliccy księża moletują niewinne dzieci. Niebawem okaże się, że sprawa jest jeszcze poważniejsza niż przewidywano, a na winnych niestety nie ma mocnych. Co więcej seksualne wykorzystywanie najmłodszych przez księży to tajemnica poliszynela. Jednak nie pojawił się nikt, kto potrafiłby o tym skandalu powiedzieć głośno. To wkrótce ma się zmienić.
"Spotlight" przybliża działanie hierarchów kościelnych, którzy tuszują grzechy swoich podwładnych. Uderza makiaweliczna schematyczność postępowania, żywcem wyjęta z dokumentu "I zbaw nas ode złego" Amy Berg, która opowiedziała historię pedofilskiego wielebnego, Oliviera O'Gradyego. Tutaj mamy nie jednego, a siedemdziesięciu duchownych możliwie zamieszanych w gwałty na nieletnich. A każdy, którego zobaczymy, jest obrzydliwy. Do tego stopnia, że w widzu dosłownie pali się, by dosięgła ich sprawiedliwość. Uzupełnia to szarobura stylistyka Bostonu, która nadaje dodatkowo depresyjnego tonu historii.
Niestety, dla widza niewiele z tego wynika. Tom McCarthy reżyserując, tak skupił się na płynnym przedstawianiu historii, że momentami umykał mu czynnik ludzki. W jednym miejscu dostajemy suche procenty, w innym unikającego kontrowersji urzędnika, a w jeszcze następnym mentalnie cofniętego zwyrodnialca. Wszystko jest pokazane sprawnie, jednak nie angażuje tak jak powinno, bo brak w tym głębszych relacji. Zamiast tego, serwuje się nam najważniejsze elementy dramatu, niczym matematycznie obliczone tło dla ciągu wydarzeń. Gdzie śledztwo jest głównym bohaterem, a cała reszta to tylko uzupełnienie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie brakowało budowania napięcia.
Bo choć pojawiają się gorętsze momenty w scenariuszu, to daleko im do wrzenia.
Mimo to "Spotlight" dobrze się ogląda. Duża w tym zasługa obsady (w filmie zagrali między innymi Michael Keaton, Reachel McAdams czy Mark Ruffalo), która sprawia, że momentami możemy pomylić aktorów z prawdziwymi dziennikarzami, których zresztą artyści dobrze poznali. Michael Keaton aby lepiej wczuć się w rolę, w tajemnicy zamieszkał na jakiś czas nieopodal Robbyego Robinsona, w którego się wcielał. Mark Ruffalo doskonale wypadł jako zaniedbujący wszystko poza pracą dziennikarz śledczy, który za wszelką cenę kończy artykuł. Tak jak Rachel McAdams, która kolejny już raz udowadnia, że już nie jest tylko słodką dziewczynką z lekkich komedii romantycznych, a aktorką z krwi i kości. I chyba nikt się nie spodziewał, że Liev Schreiber będzie potrafił tak przekonująco wcielić się w lekko wycofanego żydowskiego wydawcę Globe'a. Brawa należą się dla reżysera, który potrafił wyciągnąć z obsady to, co najlepsze.
Przewrotnie film jest biczem bożym, który uderza po raz kolejny w środowisko duchownych. Dzięki rozgłosowi, jaki produkcja zrobiła jeszcze przed premierą, mamy do czynienia nie tylko z solidną pracą. Jest to hołd i sprawiedliwość dla ofiar, które mogą poczuć przynajmniej trochę należnej satysfakcji. Filmowcom udało się stworzyć coś, co oddziałuje niemal równie mocno, jak dziennikarze, którzy przed laty ujawnili prawdę. To potwierdza, że pewne rzeczy na tym świecie są uniwersalne i warto o nich przypominać. Ku przestrodze. Nie ważne, jak bolesnych tematów dotyczą.
Śledztwa dziennikarskie to dla filmowców wyjątkowo wdzięczny temat.
Aaron Sorkin w swoim "Newsroomie" pokazał, że od kariery o wiele ważniejsza jest wiarygodność. "Wszyscy ludzie prezydenta" Alana J. Pakuli uświadamiają, iż określenie "czwarta władza" to nie tylko czcza gadka. Reporterzy w "Zodiaku" Davida Finchera oddają się sprawie tak mocno, aż zamienia się ona w obsesję, która wyniszcza ich życia. Zarówno filmowy, jak i serialowy "Stan gry" pokazuje - choć w nieco przerysowany sposób - jak pasjonująca i pełna emocji może być ta profesja. Co dopisał do tego "Spotlight"? Na pewno kilka słów o tym, jak ważny i potrzebny jest to zawód. I choć Tom McCarthy nie kupił mnie w całości opowiedzianą przezeń historią, to bez dwóch zdań, mamy tu do czynienia z jednym z najciekawszych filmów nominowanych do Oscara w tym roku.