Brzmi odważnie, ale nowa płyta St. Vincent jest naprawdę aż tak dobra!
OCENA
St. Vincent (naprawdę nazywa się Anne Clark) zadebiutowała równo dekadę temu. Od początku dała się poznać jako nieszablonowa przedstawicielka niepokornego pokolenia muzyków, którzy dorastając, wchodzili w XXI wiek. Z jednej strony patrząc w przyszłość i z głową pełną nowatorskich pomysłów, ale też jedną nogą będąc jeszcze w XX wieku, skąd pochodzi spora część muzycznych inspiracji St. Vincent.
Artystka w jedyny w swoim rodzaju sposób, czerpiąc całymi garściami od takich wykonawców jak Prince, David Bowie, Peter Gabriel czy Madonna, tworzy zupełnie nową jakość. W dodatku ma znakomity głos i jest multiinstrumentalistką, co wcale nie jest takie powszechne w dzisiejszej branży muzycznej.
"Masseducation", czyli najnowsza płyta Anne Clark, wprost idealnie to obrazuje.
Album ten aż kipi od znakomitych pomysłów aranżacyjnych, wirtuozersko przetwarzając wszelkie gatunki i motywy muzyczne przez unikalną wyobraźnię i wrażliwość St. Vincent.
Weźmy choćby jeden z pierwszych kawałków na Masseduction – Pills. Połowa utworu utrzymana jest w formie zawadiackiej dziecięcej rymowanki, by następnie kompletnie zmienić tempo i stylistykę, przechodząc w spokojną i piękną balladę z linią melodyczną żywcem wyjętą z "Abbey Road" Beatlesów.
Utwór tytułowy, czyli Masseduction, to chyba najciekawszy miks Petera Gabriela z... Madonną, jaki słyszałem.
Sugarboy to zwariowana electro-dance’owa jazda bez trzymanki, z rozbudowanymi aranżami, które mogą przyprawić o zawrót głowy. Za ten utwór Prince z pewnością poklepałby St. Vincent po ramieniu.
Bardziej liryczne oblicze St. Vincent ujawnia się w balladach Happy Birthday Johnny i przede wszystkim w New York. Oba oparte na przepięknych, nastrojowych melodiach, pełne spokoju, zwartej kompozycji i oszczędnych środkach.
St. Vincent śpiewa w dużej mierze o swoich, nie zawsze zdrowych, fascynacjach, miłosnych odrzuceniach (przypomnę, że do zeszłego roku była dziewczyną Cary Delevingne).
"Masseducation" muzycznie pozostaje w obrębie muzyki pop, aczkolwiek jest to pop awangardowy. Zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, szczególnie jeśli wcześniej miało się do czynienia z bardziej "kwadratową", schematyczną, muzyką.
"Masseduction" to już kolejna w tym roku płyta (m.in. po fenomenalnym "Melodrama" Lorde), która muzykę popularną odmienia przez zupełnie nowe przypadki.
Wygląda na to, że po ostatnich smutnych śmierciach gigantów popu, czyli Prince’a, George’a Michaela czy Davida Bowie’ego, zaczął się nowy rozdział w muzyce. Otworzył się pewien zawór, który dotąd trzymał pokłady kreatywności w ryzach. Teraz zostały one uwolnione i wręcz zaczynają się wylewać, co oczywiście jest dobrą wiadomością dla każdego fana muzyki.
W 2017 roku, przyglądając się uważnie scenie muzycznej, wyraźnie dostrzegam renesans dobrego, ambitniejszego popu i artystów, którzy chcą i nie boją się eksperymentów. Wbrew pozorom, to właśnie muzyka popularna ma w sobie największy potencjał do poszerzania horyzontów i tworzenia ciekawej awangardy. Szkoda, że tak niewielu muzyków korzysta z tej przestrzeni, jaką daje pop.
Niech nowa płyta St. Vincent będzie dla wszystkich przykładem na to, jak wiele jeszcze można wykrzesać z tego gatunku.