REKLAMA

Odczuwam poważne zakłócenia Mocy. Czy fani są już zmęczeni marką „Star Wars”?

Zostało zaledwie kilka miesięcy do premiery ostatniej części gwiezdnej sagi Skywalkerów. Jednak „Star Wars”, jako marka, wydaje się już teraz dotknięta wyraźnym syndromem przemęczenia. Są na to zresztą wymierne dowody.

star wars rey
REKLAMA
REKLAMA

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wszystko jest wspaniałe. Nowe odsłony „Gwiezdnych wojen” sprzedają się, poza filmem o młodym Hanie Solo, znakomicie. Biją box office'owe rekordy, zarabiają niebotyczne kwoty z kinowych kas na całym świecie. „Przebudzenie Mocy” to jeden z najbardziej kasowych filmów wszech czasów z wynikiem ponad 2 mld dol. przychodu. Późniejsze „Łotr 1” oraz „Ostatni Jedi” bez problemu pokonały granicę 1 mld dol. wpływów. Pojawiają się też nowe pokolenia fanów, dla których to nie Luke Skywalker czy Han Solo, a Rey czy Finn są twarzami tej sagi. I nie ma w tym absolutnie niczego złego.

Sęk w tym, że tego typu franczyzy, pomimo ogromnych przychodów, wcale nie tak łatwo wychodzą na plus.

Zresztą od samej premiery „Nowej Nadziei” w 1977 roku Lucas i spółka zarabiali o wiele większe pieniądze na zabawkach i gadżetach z logiem Star Wars niż na dystrybucji kinowej.

Jeśli weźmiemy pod uwagę budżety nowych epizodów „Gwiezdnych wojen” (plasujące się w okolicach 300 mln dol.) oraz równie potężne i pełne rozmachu kampanie promocyjne i marketingowe, okazuje się, że przy wynikach w wysokości 1 mld dol. Disney wcale nie zarabia tak dużo. Choć obiektywnie są to abstrakcyjne dla większości ludzi góry pieniędzy. Wątpię więc, by na tym etapie Disneyowi zwróciła się inwestycja 4 mld dol. wyłożonych na zakup Lucasfilmu i marki Star Wars.

Dodatkowo działania Disneya, które można nazwać kryptonimem „dojenie złotej krowy” sprawiły, że widzowie powoli stają się zmęczeni tym światem. Tym bardziej, że obecnie mają wiele więcej alternatyw, choćby tylko w samym gatunku science-fiction, niż w latach 70. czy nawet u schyłku lat 90.

Widać to głównie za sprawą niepokojących wieści z rynku, które wskazują na słabszą sprzedaż zabawek i gadżetów związanych z „Gwiezdnymi wojnami”.

star wars porg

Te sprzedawały się świetnie przy premierze nowego otwarcia sagi, czyli „Przebudzenia Mocy”, ale od tamtej pory biznes notuje gwałtowne spadki. Czy to wina tego, że nowi bohaterowie nie mają już tego samego uroku co „starzy”? A może to kwestia wspomnianych przeze mnie wcześniej alternatyw? Dziś dzieciaki mają do wyboru „Gwiezdne wojny” albo filmy Marvela, seriale sci-fi m.in. na Netfliksie i masę gier wideo. Jeśli chodzi o Marvela - jak na ironię okazuje się, że podmioty Disneya są w stanie same ze sobą konkurować. Ironią jest również to, że ktokolwiek wygra, będzie to i tak Disney. Uroki bycia (prawie) monopolistą.

Tym niemniej, sytuacja samej marki „Star Wars” nie jest za dobra. Moc jest w niej słaba. Słabsza sprzedaż zabawek świadczy o tym, że od serii odpłynęła spora liczba najmłodszych widzów. Zostali w większości starzy, zatwardziali fani, dorośli miłośnicy, wychowywani na klasycznych epizodach sagi George’a Lucasa.

Świadczy o tym też rozczarowująca frekwencja w zapowiadanym na wydarzenie roku parku rozrywki Star Wars Galaxy’s Edge.

Szef Disneya, Bob Iger, był tak pewny sukcesu oraz tego, że ma w rękawie samograj, który powtórzy sukces Disneylandu, że oszczędzał pieniądze na promocję parku, gdyż sądził, że ludzie sami będą walić drzwiami i oknami. Okazało się, że niekoniecznie. A Iger zaczyna bić się w pierś i przyznawać, że frekwencja w Galaxy’s Edge jest poniżej oczekiwań.

Nie pomógł też fakt, że hotele położone w okolicy parku potężnie zawyżają ceny pokoi sprawiając, że na rodzinny wypad do Galaxy’s Edge trzeba wydać małą fortunę. A z opinii krążących po sieci można odnieść wrażenie, że park jest w najlepszym wypadku w porządku. Nie ma w nim natomiast niczego nadzwyczajnego. Obecnej porażki Galaxy’s Edge doszukiwałbym się właśnie w zmęczeniu marką. Świetne opinie oraz znakomita frekwencja w parku rozrywki Wizarding World of Harry Potter świadczą, że ludzie nadal chętnie korzystają z tego typu atrakcji.

Zmęczenie marką jest więc moim zdaniem faktem. Pytanie, czy jest ono chwilowe? I z czego wynika?

Czy to wina mocno polaryzującego nawet największych fanów „Ostatniego Jedi”? A może zbyt taśmowego podejścia do serii i wypuszczania średnio jednego filmu z uniwersum „Gwiezdnych wojen” rocznie? Może nowe postaci oraz podejście Disneya do starych bohaterów nie znalazło poklasku? Disney puszcza niby oko do starych fanów, ale skupia się głównie na komunikacji z tymi młodymi. Ci z kolei nie są tacy łatwi do kupienia.

Obawiam się, że nadchodzący „Skywalker. Odrodzenie” (planuję zbojkotować ten fatalny tytuł i posługiwać się w przyszłości samym numerkiem „9”) nie poprawi tej sytuacji.

REKLAMA

Mam wrażenie, jakoby epizody VII i VIII były najdroższymi w historii filmami fanowskimi w uniwersum „Gwiezdnych wojen”, natomiast trudno mi je wpasować w ramy oryginalnej sagi. Mam również obawy co do serii „Mandalorian”, która jeszcze w tym roku zadebiutuje na Disney+.

Abstrahując już od jej jakości (a zapowiada się całkiem nieźle), odnoszę wrażenie, że to nadal za szybko i za dużo. Na pewno nie pomoże to w zniwelowaniu zmęczenia marką, o ile takowe rzeczywiście istnieje.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA