Echa tegorocznych Oscarów nie milkną. Wciąż toczy się debata wokół filmu „Green Book”. Teraz dołącza Steven Spielberg i jego krucjata przeciwko serwisowi Netflix, a w szczególności jego oscarowym ambicjom.
91. rozdanie Oscarów z pewnością przejdzie do historii. Jednak będzie to głównie historia kontrowersji, jakie gala wywołała. Jednym z bardziej oburzających wydarzeń dla Stevena Spielberga okazała się wielokrotna wygrana „Romy” Alfonso Cuaróna. Reżyser „Listy Schindlera” nie kryje swoich poglądów na temat filmów produkowanych i promowanych głównie za pomocą platform VOD. Według artysty ze względu na naruszanie tradycyjnego doświadczenia kinowego, filmy od Netfliksa czy Amazona powinny być kwalifikowane do nagród Emmy, a nie Amerykańskiej Akademii Filmowej. I w tej debacie wcale nie jest osamotniony.
Spór o „Romę”.
Awantura związana z nagrodami dla filmów produkowanych i dystrybuowanych za pomocą serwisów VOD zaczęła się już jakiś czas temu. Apogeum tej dyskusji w ubiegłym roku przypadło na okres festiwali filmowych, które częściowo zakazywały graczom, takim jak Netflix brać udział w głównych konkursach, a inne tym chętniej filmy do siebie przyjmowały. Taką sytuację mieliśmy na przykład w sporze między festiwalem w Cannes i w Wenecji.
Wraz z trzykrotnym triumfem filmu „Roma” na tegorocznej gali rozdania Oscarów, która zamykała sezon nagród, można było się spodziewać powrotu przycichłej ostatnio dyskusji. Tradycyjne studia filmowe oraz niektórzy przedstawiciele tego świata wysunęli kilka podstawowych zarzutów wobec „Romy” i Netfliksa.
Po pierwsze uznano, że Netflix za dużo wydał na promocję dzieła Cuaróna. Ze swoim budżetem nawet do 50 mln dolarów znacznie przewyższył chociażby kampanię „Green Booka”, który miał wydać na reklamę ok. 5 mln dolarów. Konkurowanie jednak z wysokobudżetowymi filmami to jedna sprawa. Osobną kwestią było absolutnie dobitne zmiażdżenie pozostałych konkurentów w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego. W dodatku „Roma” spędziła jedynie trzy pierwsze tygodnie w niezależnych kinach, zanim ukazała się na platformie dostępnej w 190 krajach dla ponad 130 mln użytkowników. Jednocześnie platforma miała w głębokim poważaniu przyjętą zasadę 90-dniowego bytowania produkcji na ekranach kin. W dodatku Netflix nie ma w zwyczaju informować o swoich wynikach w box office, co jeszcze bardziej utrudnia jakiekolwiek porównania do innych produkcji.
Głos w sprawie postanowił zabrać Steven Spielberg.
Reżyser już wcześniej wypowiadał się w mało pochlebnym tonie o serwisie Netflix. Teraz jednak za pośrednictwem rzecznika swojej firmy, Amblin Entertainment, ogłosił, że ma zamiar podjąć temat na najbliższym spotkaniu rady gubernatorów Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej:
W następstwie pojawił się jeszcze krótszy komentarz od Akademii o ciągłych dyskusjach na temat zasad przyznawania statuetek i możliwym podjęciu tematu podczas kwietniowego spotkania. Te dwa zwięzłe oświadczenia wywołały istną burzę w środowisku filmowym. W weekend pojawiły się niezliczone głosy popierające obydwa stanowiska. Tych, którzy chcą chronić kino przed Netfliksem i jemu podobnym oraz tych, którzy w serwisach VOD widzą przyszłość świata filmowego.
Steven Spielberg sprowokował Netfliksa do odpowiedzi na stawiane zarzuty.
Oczywiście odpowiedź nadeszła z mediów społecznościowych. Netflix na zakończenie niedzieli opublikował taki oto wpis:
Jak możemy przeczytać we wpisie, firma deklaruje, że kocha kino. Jednocześnie wymienia trzy powody, dlaczego ich sposób dystrybucji filmów przewyższa tradycyjne metody. Wśród nich znalazł się krytykowany przez studia powszechny dostęp, umożliwienie dotarcia do rozrywki i sztuki ludziom, żyjącym w miastach bez kin, czy w końcu więcej szans dla twórców na dzielenie się swoimi dziełami. Na koniec czytamy, że deklarowana miłość do kina i trzy argumenty nie wykluczają się wzajemnie.
Niestety oficjele Netfliksa nie będą mieli okazji przedstawić swoich argumentów podczas wspomnianego kwietniowego spotkania. Jest ono zastrzeżone dla najważniejszych członków Akademii zasiadających w radzie gubernatorów.