REKLAMA

Stary duch w maszynie. Sting "57th & 9th", recenzja sPlay

Choć Sting zarzekał się, że zrywa z muzyką rockową, to jednak po raz kolejny okazuje się, że artystów nie warto trzymać za słowo. Aczkolwiek, szczerze, świat by się nie zawalił, gdyby płyta 57th & 9th w ogóle nie powstała.

Stary duch w maszynie. Sting "57th & 9th", recenzja płyty
REKLAMA

Nie jest to może od razu zła płyta. Zagorzali fani Stinga i The Police i tak ją łykną, ciesząc się z samego faktu, że ich idol wydał na światło dzienne nowe kawałki. Nawet jeśli są one niezbyt porywające i wtórne w najlepszym wypadku. Sam nigdy wielkim fanem Stinga nie byłem, ale cenię go i lubię niektóre jego kompozycje, szczególnie te z pierwszych płyt solowych. No i jego miejscu w panteone światowej popkultury zaprzeczyć się oczywiście nie da.

REKLAMA

Jeśli ktoś chciałby sięgnąć po "57th & 9th" w celu zapoznania się z muzyką Stinga po raz pierwszy, to od razu odradzam. Zdecydowanie polecam sięgnąć w tym celu po płyty The Police albo jego trzy pierwsze solowe krążki z przełomu lat 80. i 90.

sting_57th_9th_okladka class="wp-image-76141"

Na "57th & 9th" Sting nie dość, że nie prezentuje nic lepszego niż wtedy, to jeszcze ewidentnie się powtarza i odgrzewa stare kotlety.

W większości też czuć, że nawet nie starał się zbytnio stworzyć czegoś ponadprzeciętnego. Nie ma w tym nic złego, w końcu kto mu broni? Muzyk z takim dorobkiem nie musi nic nikomu udowadniać i jeśli miał taki kaprys, by na „stare lata” nagrać ponownie pop-rockową płytę na totalnym luzie, to nic mi do tego. Natomiast stwierdzam, że nie jest to płyta godna szczególnej uwagi potencjalnego słuchacza, niestety...

Otwierający ją Can’t Stop Thinking About You to wyraźny ukłon w stronę fanów The Police.

Żywy i skoczny kawałek, przywodzący na myśl skojarzenia z macierzystą formacją Stinga, idealny na początek muzycznej opowieści, ale też z drugiej strony dość banalny i szybko ulatniający się z pamięci. Kolejny, 50,000, inspirowany śmiercią Prince’a, to już ukłon bardziej w stronę solowego dorobku Stinga jaki pamiętamy choćby z płyty "Brand New Day". Dobra sekcja rytmiczna, przyjemna melodia w zwrotce i kołyszące średnie tempo sprawiają, że spokojnie można go uznać za udany kawałek, choć bez większych rewelacji.

Tak naprawdę "57th & 9th" rozkręca się dopiero w drugiej połowie. Z jakiegoś względu, Sting na sam początek albumu wrzucił najsłabsze kompozycje.

I tak, dopiero szósty numer, Petrol Head przynosi naprawdę solidne, rockowe i dynamiczne uderzenie. Jest power, jest energia. Świetnie słucha się go w warunkach domowych czy na słuchawkach, a spodziewam się, też że na żywo sprawować się będzie jeszcze lepiej. Szkoda tylko, że na płycie, którą sam Sting reklamuje jako powrót do rocka, tak mało jest utworów o podobnej dynamice i rockowej duszy.

Jeśli jednak miałbym wskazać jeden najlepszy kawałek na "57th & 9th" to bez wątpienia będzie to piękna ballada Inshallah.

To praktycznie jedyny utwór, który w pełni uzasadnia istnienie nowego albumu Stinga. Ta poruszająca pieśń, motywami nawiązujaca do muzyki bliskiego wschodu, opowiada o sytuacji uchodźców z Syrii tułających się po Europie. I to jest Sting, którego zabrakło mi na tej płycie. W Inshallah jest wszystko to, co najlepsze w jego twórczości, czyli świetny tekst, wspaniała kompozycja czerpiąca z gatunku world music, melodie oraz wrażliwość na to, co się dzieje na świecie. No, ale niestety jest to jedyny tak udany pod każdym względem kawałek na "57th & 9th".

Na pewno nie stracicie czasu słuchając tej płyty, ale też nie powali was ona specjalnie. Nie jest to ani "wielki powrót", ani "muzyczne wydarzenie roku".

REKLAMA

To płyta tworzona trochę na pół gwizdka, chyba bardziej po to, by Sting mógł mieć pretekst do wyruszenia w nową trasę koncertową z repertuarem bliższym temu, czego oczekuje od niego publika.

A trochę szkoda, bo jedak od Stinga wymagam trochę więcej niż od innych "starych muzycznych wyjadaczy".

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-07-02T17:02:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-02T14:06:45+02:00
Aktualizacja: 2025-07-02T12:36:39+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T18:51:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T15:27:49+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T13:05:35+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T11:57:44+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T08:30:18+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T20:14:11+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T18:18:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T17:17:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T16:12:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T15:36:25+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T15:07:50+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T13:57:52+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T13:42:54+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:57:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:11:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T09:23:11+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T14:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T13:46:55+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Wyjątkowy festiwal na mapie Krakowa. Zagra na nim ponad 60 artystów

Wielkimi krokami zbliża się Outpost Festival 2025: SUBMERSE, największy festiwal undergroundowy w Krakowie. Pod koniec czerwca centrum miasta rozbuja ponad 60 artystów, którzy przez 2 dni zapewnią uczestnikom zabawę nie tylko do najpopularniejszych gatunków muzycznych, ale również muzyki alternatywnej i niszowej. Brzmi jak idealny początek lata? Tego wydarzenia nie można przegapić.

outpost festival 2025 submerse info
REKLAMA

Lada moment startuje 5. już edycja Outpost Festival: SUBMERSE, niezależnego festiwalu muzycznego tworzonego przez społeczność Outpost Academy, unikalnej i nowatorskiej szkoły muzycznej. W ciągu 2 dni na 3 scenach wystąpi ponad 60 artystów, którzy rozbujają centrum Krakowa różnorodnymi gatunkami muzycznymi. Na tym wydarzeniu każdy znajdzie coś dla siebie - w końcu to przestrzeń twórcza, otwarta i dostępna dla miłośników wielu rodzajów muzyki. Oto wszystkie szczegóły na temat festiwalu.

REKLAMA

Outpost Festival 2025: SUBMERSE - kiedy, gdzie, cena biletów

5. edycja Outpost Festiwal 2025: SUBMERSE odbędzie się 27 i 28 czerwca w Klubie Spotkań Poczta Główna w Krakowie. W ciągu 2 dni na 3 scenach wystąpi ponad 60 artystów.

Festiwal będzie składał się z trzech głównych form występów - koncertów live, live actów oraz setów DJ-skich - podczas których wystąpią nie tylko reprezentanci najpopularniejszych gatunków muzycznych, takich jak pop, elektronika czy techno, ale również przedstawiciele związani z muzyką eksperymentalną, alternatywną i niszową. Każdy występ został starannie opracowany - zadbano o wizualizacje dopasowane do charakteru danego artysty, a także o wysoką jakość realizacyjną. Dzięki temu uczestnicy będą mogli poczuć się jak na dużych wydarzeniach muzycznych, doświadczając jednocześnie kameralnego i autentycznego klimatu.

Bilety na Outpost Festival 2025: SUBMERSE można nabyć za pośrednictwem Going. Ceny prezentują się następująco:

REKLAMA

O muzyce czytaj w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-16T13:45:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T11:19:53+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Sławosz Uznański-Wiśniewski poleciał. Wiemy, jakiej muzyki słuchał podczas misji

Po kilku tygodniach oczekiwania Sławosz Uznański-Wiśniewski poleciał w kosmos. Czego Polak słuchał przed rozpoczęciem i w trakcie misji? Astronauta nie mógł wybrać lepszych kawałków.

slawosz playlista kosmos spotify
REKLAMA

Sławosz Uznański-Wiśniewski jako drugi Polak w historii poleciał w kosmos. Choć misja Axiom 4 na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) była kilkukrotnie przekładana, to ostatecznie rakieta Falcon 9 z kapsułą Dragon wystartowała z portu kosmicznego NASA Kennedy Space Center na Przylądku Canaveral na Florydzie w środę, 25 czerwca, o godzinie 8:31 czasu polskiego (o 2:31 czasu lokalnego).

REKLAMA

Sławosz Uznański-Wiśniewski poleciał w kosmos. Wiadomo, czego słuchał podczas misji

Oficjalny profil European Space Agency (ESA) stworzył w serwisie Spotify playlistę z ulubionymi utworami Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, które prawdopodobnie umilały mu czas nie tylko w okresie kwarantanny przed wylotem, ale również w dniu rozpoczęcia misji Axiom 4. Na liście Polaka znalazły się nie tylko piosenki autorstwa zagranicznych artystów, takie jak "Adventure of a Lifetime" zespołu Coldplay, "Fly Away" Lenny'ego Kravitza, "Fly Me To The Moon" Lotus Blue czy "Out of Space" The Prodigy, ale również polskie kawałki.

Sławosz Uznański-Wiśniewski

Większość singli rodzimych artystów i artystek nawiązuje do kosmosu i misji Uznańskiego-Wiśniewskiego - na playliście polskiego astronauty znalazły się zatem takie piosenki jak "Pocztówka z kosmosu" Korteza, "Latać każdy może" Lady Pank czy "Kosmiczne Energie" Ralpha Kaminskiego. Polak słuchał również singli Męskiego Grania, m.in. "Supermoce" czy "Nieboskłon", ale również kawałka zespołu Ich Troje, czyli "Keine grenzen".

Tak prezentuje się pełna playlista Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, która jest dostępna w serwisie Spotify:

Sławosz-Uznański Wiśniewski to drugi Polak, który poleciał w komos. Wcześniej przestrzeń kosmiczną eksplorował Mirosław Hermaszewski - lot generała odbył się 27 czerwca 1978 r., czyli niemal 50 lat temu.

Zdjęcie główne: kadr z filmu na kanale European Space Agency, ESA.

REKLAMA

O muzyce czytaj w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-25T12:52:45+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T11:22:05+02:00
Aktualizacja: 2025-06-24T20:15:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-24T19:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-24T10:47:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-23T16:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-23T15:55:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-23T13:22:25+02:00
Aktualizacja: 2025-06-22T12:27:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-22T11:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-22T10:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-22T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T10:41:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Widziałem spektakl Wicked w Warszawie. Próbuję zebrać szczękę z podłogi

Od kilku miesięcy w repertuarze Teatrze Muzycznego Roma znajduje się szczególnie przyciągający uwagę tytuł - "Wicked". Tak, to nie pomyłka - słynny musical autorstwa Stephena Schwartza i Winnie Holzman doczekał się polskiej wersji. Miałem przyjemność oglądać sobotni spektakl i mogę z całą pewnością stwierdzić, że byłem świadkiem czegoś pięknego.

wicked spektakl teatr recenzja
REKLAMA

Choć dumnie tytułuję samego siebie fanem musicali, nie będę owijał w bawełnę - zanim dowiedziałem się o powstawaniu filmowej adaptacji, "Wicked" nie znajdowało się w mojej orbicie szczególnego zainteresowania. Wszystko zmieniło się po obejrzeniu nowego filmu. Zaśpiewane tam piosenki nucę do dzisiaj, a kreacje aktorskie Cynthii Erivo, Ariany Grande i Jonathana Baileya wprowadziły mnie na wyższy poziom ekscytacji. To uczucie nie przeminęło, gdy dowiedziałem się, że Teatr Muzyczny Roma wystawi spektakl bazujący na tym słynnym musicalu. Pomyślałem wtedy, że muszę to zobaczyć.

REKLAMA

Wicked - prawdziwy, musicalowy spektakl

Spektakl jest podzielony na dwie, trwające 1,5-godziny części, oddzielone od siebie 15-minutową przerwą. Tym, którzy widzieli ubiegłoroczny film, pierwsza połowa teatralnego "Wicked" raczej nie przyniesie większych zaskoczeń w kontekście fabularnym. Pierwszy segment skupia się przede wszystkim na origin story Elfaby (Maria Tyszkiewicz) i Glindy (Anna Federowicz), dwóch czarownic, które za czasów nauki w uniwersytecie Shiz łączyła trudna, ale mimo wszystko szczerze kształtująca się przyjaźń. 

Tę część "Wicked" potraktowałem jako niezwykle przyjemne i spektakularne przypomnienie sobie tej w gruncie rzeczy prostej, ale niezwykle emocjonalnej historii. Wspieranej zresztą przez świetnie zarysowane postacie - pełną złości na świat i jednocześnie nadziei na spełnienie marzeń Elfabę, ambitną i infantylnie uroczą Glindę, jak i drugoplanowych: beznadziejnie zakochanego w tej drugiej Boqa, skrywającego mroczną tajemnicę Czarodzieja, czy zakulisowo działającą Madame Maskudną. Zastanawiam się nad tym, czy film przypadkiem nie rozwinął i nie dorzucił trochę od siebie do fabuły musicalu, bo przez moment nie mogłem pozbyć się wrażenia, że spektakl pod tym względem przedstawia historię dość skrótowo.

Drugi akt, gęsty akt.

W tym miejscu zastrzegam, że jeśli ktoś nie zna oryginalnego musicalu i tego, co się dzieje po "Defying Gravity" (wykonanie w teatrze zadziałało na moje emocje bardziej, niż w przypadku wersji kinowej), a chce iść do kina na "Wicked: Na dobre", w tym miejscu może skończyć lekturę, jeśli nie chce sobie zaspoilerować wydarzeń, które z dużym prawdopodobieństwem będą miały miejsce w fabule przyszłego filmu. Druga część musicalu ujawnia historię, którą widzowie nadchodzącego widowiska z Arianą Grande i Cynthią Erivo poznają za kilka miesięcy (zwiastun "Wicked: Na dobre" możecie zobaczyć poniżej).

Wicked: Na dobre - zwiastun filmu

Osobiście liczyłem się z tym, że może się tak wydarzyć i nie mam z tym żadnego problemu. Ba, uważam, że druga część, przy dobrym zmyśle Jona M. Chu i spółki, ma szansę okazać się jeszcze ciekawszą, jeszcze gęstszą psychologicznie i emocjonalnie. Obserwujemy bowiem głównych bohaterów, jak próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Glindę, mimo nowej, wymarzonej pozycji bardziej dręczą wyrzuty sumienia. Elfaba, wygnana przez mieszkańców Oz stopniowo godzi się ze swoim przeznaczeniem, w które wpisana jest tragiczna miłość. Z kolei Fiyero sukcesywnie zrzuca z siebie skorupę płytkiego i powierzchownego czarusia, a jego relacja z Elfabą nabiera rumieńców. Jeśli twórcy filmu będą wierni tej historii, Jonathan Bailey dostanie więcej do zagrania niż wcześniej i jestem pewien, że wykona to zadanie pierwszorzędnie.

Film filmem, ale w przypadku spektaklu teatralnego nie da się nakręcić danego ujęcia raz jeszcze, to jest w zasadzie żywioł, wymagający gigantycznego przygotowania, niemałej pamięci i dopieszczenia każdego realizacyjnego szczegółu. Spieszę z radosną wiadomością: twórcy scenicznego musicalu z Teatru Muzycznego Roma zrobili to na 120%. W główne role wcieliły się Maria Tyszkiewicz i Anna Federowicz - oba występy wywołują tylko zachwyt.

Tyszkiewicz wielokrotnie udowadniała, że jest jednym z najlepszych kobiecych głosów w kraju.

"Wicked" to kolejna okazja na potwierdzenie tej tezy, bowiem ta wokalistka ma niezwykle mocny głos, wznoszący wyśpiewywane przez nią słowa na galaktyczny poziom. Fantastycznie spisała się również Federowicz - z ogromną aktorską brawurą i idealnie pasującym wokalem wcieliła się w Glindę.

Choć obie aktorki we dwie robią niesamowitą robotę, to skład tego błyszczącego gwiazdozbioru jest szerszy i równie bogaty. Janek Traczyk jest idealnym Fiyero - bezbłędnie odzwierciedla jego przekąs, charyzmę i uwodząco aksamitny głos, najlepiej wypadając oczywiście w wokalnych momentach. Damian Aleksander w roli Czarodzieja to uosobienie elegancji, przebiegłości i grozy naraz, a jego piosenka z drugiej części (angielski tytuł "Wonderful") zapadła mi w pamięć. Moim skromnym MVP drugiego planu jest wcielający się w Boqa Maciej Dybowski, ale Joanna Gorzała w roli Nessy. Katarzyna Walczak jako Madame Maskudna i Wojciech Dmochowski (dr Dillamond) są również zjawiskowi, na swoje osobiste sposoby.

"Wicked", które zobaczyłem w Teatrze Muzycznym Roma, było świetnym, emocjonującym widowiskiem, a ubogacające je piosenki świetnie przełożono na język polski. Każdy fan musicalu powinien zobaczyć to na żywo i móc chłonąć emocje, które niesie za sobą ten spektakl. 

Spekatkl "Wicked" znajduje się w repertuarze Teatru Muzycznego Roma w Warszawie.

Więcej informacji ze świata muzyki przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA


REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-28T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T14:37:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T13:23:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T12:03:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T10:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-27T13:48:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-27T10:21:02+02:00
Aktualizacja: 2025-06-27T08:27:35+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T17:13:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T15:34:32+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T13:13:01+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T11:34:34+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T10:43:40+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T18:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T18:18:39+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Garou po 23 latach zaśpiewał coś, co Polacy dobrze pamiętają. Zjawiskowy występ

Garou to jeden z tych zagranicznych artystów, których polska publiczność szczególnie sobie ceni. Słynny piosenkarz wystąpił na tegorocznym festiwalu w Opolu i uświetnił go wykonaniem hitowego utworu z ikonicznego musicalu, w którym przed laty zagrał.

garou belle festiwal opole
REKLAMA

Garou, a właściwie Pierre Garand, to kanadyjski wokalista, znany z takich hitów jak "Sous le vent", "Gitan" czy "Seul". Jest on niewątpliwie postacią mile widzianą w Polsce. Na przestrzeni swojej kariery wielokrotnie pojawiał się w naszym kraju, współpracował z polskimi artystami - innymi słowy, Polska nie jest mu obca. Wyraz temu dał także wczoraj, kiedy pojawił się jako gość specjalny dobiegającego końca 62. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

REKLAMA

Garou znów zaśpiewał swój hit. Zjawiskowy występ

Garou wystąpił na opolskiej scenie w ramach koncertu "Trzy ćwiartki" - benefisu Jacka Cygana. Ktoś zapyta, co ma Cygan wspólnego z Garou? Otóż najsłynniejszy polski tekściarz jest autorem słów do polskiego tłumaczenia "Belle", najsłynniejszej piosenki z opartego na słynnej powieści Victora Hugo francuskiego musicalu "Notre-Dame de Paris", który miał premierę w 1998 roku w Paryżu. Garou wcielił się wówczas w Quasimodo i współdzielił scenę z Danielem Lavoie (Frollo) oraz Patrickiem Fiorim. Oryginalny występ możecie zobaczyć tutaj.

W Polsce ta piosenka jest również znana, popularna i lubiana. Wczorajszy występ Garou to zresztą czytelne nawiązanie do jego występu na festiwalu w Sopocie z 2002 roku. Wtedy to również pojawił się na scenie, by zaśpiewać "Belle", jednak wtedy towarzyszyli mu Robert Janowski oraz Piotr Cugowski, którzy wykonali ten utwór po polsku. Wczoraj, kiedy Garou po 23 latach znów wykonał tę piosenkę w festiwalowej scenerii, znów towarzyszył mu Piotr Cugowski, a zamiast Roberta Janowskiego mogliśmy usłyszeć, jak partię postaci Frolla śpiewa Marcin Januszkiewicz. Możecie zobaczyć ten występ tutaj:

Główna ilustracja z pochodzi materiału Telewizji Polskiej.

REKLAMA

Więcej informacji ze świata muzyki przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Festiwal Dawida Podsiadły był wspaniały, ale najważniejszy koncert mnie rozczarował

Kiedy kupowałam bilety na Zorzę, line-up był już znany. Ale szczerze powiedziawszy, to jakoś szczególnie mu się nie przyglądałam - w końcu to festiwal Dawida Podsiadły, któremu ufam w stu procentach i wiem, że co by się nie działo, to artysta po prostu dowiezie. I chociaż do samego końca chciałam myśleć, że to wydarzenie się obroni, to paradoksalnie ten ostatni, najważniejszy koncert w sobotę sprawił, że opuściłam wrocławskie Pola Marsowe z mieszanymi uczuciami.

dawid podsiadlo zorza felieton
REKLAMA

Koncert Dawida Podsiadły na Stadionie Śląskim podczas zeszłorocznej trasy stadionowej zostanie w mojej pamięci na długo. Artysta przeszedł wówczas samego siebie, przygotowując występ na miarę światową - wspaniała scenografia, niespodzianki w postaci wyjątkowych gości i przepiękne aranżacje sprawiły, że Podsiadło po prostu podniósł poprzeczkę. W tym wszystkim był po prostu sobą - zabawnym kolesiem, który między piosenkami opowiada anegdoty i rzuca zabawne odpowiedzi do tłumu fanów, co jest nieodłączną częścią jego koncertów.

Bardzo mnie wzrusza ten człowiek i kibicuję mu z całego serducha z każdym kolejnym przedsięwzięciem. Dlatego kiedy ogłosił, że rusza ze swoim autorskim festiwalem, wiedziałam, że muszę pojawić się na tym wydarzeniu. Nie wczytywałam się wówczas w szczegóły związane z line-upem. Nie czułam też, że muszę polować na kolejne ogłoszenia związane z artystami czy innymi około festiwalowymi wydarzeniami, bo najważniejsze było dla mnie to, że wystąpi sam Dawid - cała reszta była po prostu niesamowicie miłym dodatkiem. Jeśli wybieracie się na nadchodzące Zorze w kolejnych miastach i myślicie podobnie, to radzę wam zmienić podejście.

REKLAMA

Zorza - opinia o festiwalu muzycznym Dawida Podsiadły

Organizowanie festiwalu muzycznego to z pewnością nie jest kaszka z mleczkiem, szczególnie jeśli jest się jednocześnie organizatorem i artystą. Dlatego Podsiadłę za tę organizację po prostu trzeba pochwalić, bo wszystko było dopięte na ostatni guzik. Można powiedzieć, że odbywało się to "po Dawidowemu", czyli z szacunkiem do fanów i dbałością o każdy szczegół. Na terenie festiwalu był dostępny beczkowóz, gdzie można było napełnić swoje butelki, a tuż obok znajdowała się przyczepa z bezpłatną wodą w kubkach.

Dodatkowo festiwalowicze mogli posilić się w estetycznych food truckach z wyraźnymi komunikatami, co mogą zjeść, jak również napić się piwa, Aperolu i innych napojów. Przysiąść można było w zasadzie wszędzie, czemu sprzyjał teren festiwalu i rozmieszczenie stref chillu. Ci, którzy chcieli coś zjeść, mogli usiąść pod gigantycznym namiotem, a ci, którzy marzyli o tym, żeby wychillować w cieniu drzew, mogli rozsiąść się w leśnej strefie. Uczestnicy mieli również do dyspozycji stację do ładowania telefonów oraz strefę Allegro, gdzie również mogli odetchnąć. Trzeba przy tym podkreślić, że wszędzie, nawet w wypasionych toi toiach (oświetlenie, papier i możliwość spuszczenia wody to przecież prawdziwy luksus!), było czysto - choć przez teren festiwalu przewijało się mnóstwo osób, to pracownicy dbali o zachowanie porządku.

Na terenie festiwalu można było posłuchać muzyki na trzech scenach: głównej, Audioriver i FNOMN. Doświadczyłam też czegoś totalnie niesamowitego, czego jeszcze nie widziałam na żadnym festiwalu - przy głównej scenie znajdował się mały telebim, na którym można było obejrzeć tłumaczenie w języku migowym. To było świetne! Jeśli ktoś chciał uczestniczyć we wszystkich koncertach na scenie głównej, to oczywiście miał tę niecałą godzinę, żeby się przemieścić i posłuchać czegoś innego, ale tylko pod warunkiem, jeśli nie chciał w międzyczasie czegoś zjeść lub napełnić butelkę wodą - kolejki były gigantyczne, ale trudno kogokolwiek za to winić. A skoro już przy muzyce jesteśmy, to czas w końcu rozwinąć ten najważniejszy wątek.

Zorza we Wrocławiu

Na początku trzeba podkreślić, że Zorza to nie jest zwyczajny festiwal. Wiem, wiem, Dawid już na samym początku uprzedzał, że każdy wykonawca będzie "trochę inny". I to w gruncie rzeczy było ogromnym plusem. Odnoszę w ogóle wrażenie, że dzięki temu wydarzenie pod względem muzycznym i artystycznym wzniosło się na wyżyny. Na każdym koncercie na scenie głównej (przynajmniej w sobotę) była obecna orkiestra - i przy Kortezie, który dodatkowo pokazał piękny film podczas występu, i na Kacperczykach i Kukonie, których wyjątkowo można było zobaczyć w mocno rockowym wydaniu, no i na Dawidzie i Rojku, którzy zamknęli drugi, a zarazem ostatni dzień wrocławskiej edycji festiwalu. Gdzie wady?

Nie mam absolutnie zamiaru narzekać, bo chylę czoła przed Dawidem, że podjął się organizacji takiego przedsięwzięcia. Podejrzewam, że wymaga to więcej pracy niż zagranie trasy koncertowej i pewnie się nie dowiemy, ile sił i zdrowia kosztowało to artystę (choć na jego koncercie z Rojkiem było widać, że energia już mu trochę siada). Ale jednak w momencie, kiedy spora część osób (przychodzi na festiwal sygnowany nazwiskiem Dawida dla Dawida, to oznacza to, że festiwalowicze z pewnością posłuchaliby również jego kawałków. A tak się w sobotę nie stało.

Było to dla mnie zaskakujące, bo dowiedziałam się, że dzień wcześniej, kiedy Podsiadło wystąpił z Kaśką Sochacką, oboje śpiewali na przemian nie tylko utwory z najnowszego albumu, ale również swoje własne. Natomiast na koncercie w sobotę, kiedy Dawid zaprezentował się wraz z Rojkiem, ze sceny można było usłyszeć wyłącznie repertuar zespołu Myslovitz. Poczułam przez to ogromny niedosyt, bo - chociaż był to wzruszający i piękny koncert - za mało było Dawida. I wiedząc, że dzień wcześniej można było usłyszeć kawałki z jego repertuaru, zrobiło mi się przykro i opuściłam teren festiwalu z mieszanymi uczuciami.

Zorza we Wrocławiu

Mimo to doświadczenie innych aranżacji dobrze znanych artystów, którym towarzyszyli profesjonalni muzycy, było czymś naprawdę wyjątkowym. Choć nie jestem do końca zadowolona, to absolutnie nie żałuję, że miałam okazję uczestniczyć w Zorzy - Dawid Podsiadło zrobił kawał dobrej roboty. Stworzył naprawdę oryginalny festiwal, łącząc wyjątkowych artystów, którzy mieli okazję pokazać się w zupełnie innych aranżacjach. Trzymam kciuki za przystanki w kolejnych miastach i liczę, że Zorza jeszcze nie raz zatańczy na niebie.

REKLAMA

O Dawidzie Podsiadle czytaj w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-28T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T14:37:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T13:23:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T12:03:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T10:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-27T13:48:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-27T10:21:02+02:00
Aktualizacja: 2025-06-27T08:27:35+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T17:13:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T15:34:32+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T13:13:01+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T11:34:34+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T10:43:40+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T18:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T18:18:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T16:22:12+02:00
REKLAMA
REKLAMA