REKLAMA

Stolica Apostolska upadła a purpuraci spłonęli. To wizja z "Korzeni niebios"

Wieczne Miasto legło w gruzach. Sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej runęło na posadzkę. Z kilkunastu postaci namalowanych niegdyś przez Michała Anioła, zbiegiem okoliczności pozostał tylko Adam. Już na zawsze z uciętą w połowie ręką wyciągniętą do Boga, który spadł i rozbił się na marmurowej podłodze. Rzym w ciągu paru chwil zamienił się w morze gruzów, a ludzie wyparowali lub zginęli przygnieceni betonowym rumoszem. Kawałki fresku będące niegdyś mądrym obliczem Boga zaległy w kątach ruiny. W Rzymie nie ma już miejsca dla Stwórcy, a więc odszedł. Opuścił ten świat, ale to człowiek pozostawił go pierwszy. To uniwersum Metro 2033.

Stolica Apostolska upadła a purpuraci spłonęli. To wizja z „Korzeni niebios”
REKLAMA
REKLAMA

Wszystkie dotychczas wydane w Polsce książki z uniwersum Metro 2033 były napisane przez Rosjan i właściwie nadal zastanawiam się, czy bardziej podoba mi się autorska wersja postnuklearnego świata przedstawiona przez Dmitrija Głuchowskiego, czy jego spadkobierców Andrieja Diakowa i Szymuna Wroczka. Metro Głuchowskiego było bardziej nieprzewidywalne, niezrozumiałe i dzikie a podróż Artema przez szereg stacji równie egzotyczna i daleka jak wyprawa Marco Polo do Chin.

Diakow i Wroczka zwizualizowali większość strachów czających się w tunelach, jednocześnie odzierając je z tajemnicy a metro… stało się ciasne, wąskie i małe. O wiele ciekawszy świat znajdował się poza nim i mimo że zawładnięty przez nowe życie, wciąż można było mieć nadzieję, że człowiek do niego powróci. Głuchowski był bardziej pesymistyczny, jednak obok różnic, wszystkich autorów łączyło pewne wspólne spojrzenie na metro przez pryzmat narodowości jego mieszkańców – Rosjan. To nadal było rosyjskie metro i bardziej śmierć Moskwy i Sankt Petersburga, niż zagłada całego świata. Tym bardziej ciekawiła mnie książka nowego, nierosyjskiego autora, który uzyskał akceptację Głuchowskiego i napisał powieść w uniwersum Metro 2033 pozbawioną jego głównego składnika – podziemnych tuneli moskiewskiej i petersburskiej kolejki. Czy to się udało?

Korzenie_niebios_1

Sam Głuchowski oficjalnie uważa, że tak: „To książka prawdziwa; jakby autor widział wszystko na własne oczy. Bezkompromisowa. Twarda, wręcz okrutna. Mądra, subtelna, poetycka. Śmiała, łamiąca schematy. Czytałem i nie mogłem się oderwać, jeść ani spać. Dziś to moja ulubiona powieść z całego Uniwersum”

Mimo zachęty nie do końca wierzyłem w deklaracje ojca cyklu, bo przecież nie mógł napisać, że namaszczony przez niego autor, włoski pisarz Tullio Avoledo, skopał robotę. Ufałem jednak w samego Avoledo, który znany jest z czegoś więcej niż skłonności do makaronu z zielonym Pesto. Na podstawie bogatej korespondencji z Arthurem C. Clarkiem, Avoledo napisał dziesięć lat temu powieść pt. „L’elenco telefonico di Atlantide”, która dotykała tematu powielania ludzkiej świadomości i zapisywania jej na nośnikach. Książka została zauważona, doceniona i uhonorowana kilkoma nagrodami, podobnie jak czwarta książka autora „Tre sono le cose misteriose” napisana trzy lata później. Sam pisarz wielokrotnie nawiązywał do tematu nadciągającej zagłady zagrażającej ludzkości, m.in. w swojej drugiej powieści, w której przedstawił wizję świata z jednym zwycięzcą, nomen omen, Związkiem Radzieckim. Avoledo nigdy jednak nie przekroczył bariery, która dzieli świat przed i po nuklearnym holokauście. Po raz pierwszy musiał przejść przez tę granicę.

Avoledo chciał wyobrazić sobie zagładę podobnie jak niegdyś zrobi to Głuchowski, jednak koniec Stolicy Piotrowej, a dalej Rzymu i Włoch, musiał wyglądać inaczej. Avoledo zrobił to równie plastycznie i przerażająco. Jego wizja jest chyba nawet bardziej przejmująca, bo o ile nie każdy identyfikuje się ze stolicą Rosji lub Sankt Petersburgiem, o tyle Rzym, Watykan i jego ponadczasowe zabytki są bliskie większości z nas, jako część dziedzictwa ludzkości oraz dziesiątki zdjęć, filmów i innych osobistych wspomnień.

„Korzenie niebios” to książka o przetrwaniu, ale również poszukiwaniach duchowych w postapokaliptycznym świecie. Watykan został starty na pył, lecz Kościół nadal istnieje, zakopany w katakumbach św. Kaliksa i dowodzony przez kardynała kamerlinga, ostatniego członka kolegium kardynalskiego. Jezuita, ojciec Daniels, oraz siedmiu żołnierzy Gwardii Szwajcarskiej wyruszają w poszukiwaniu patriarchy Wenecji, przetrzymywanego podobno gdzieś w okolicach Rawenny. To nie pierwsza podróż po zgliszczach na powierzchni. Już Diakow w powieści „Do światła” wyekspediował grupę straceńców pod dowództwem doświadczonego stalkera Tarana, na zewnątrz skorupy miasta i znacznie dalej. Grupa Tarana miała zbadać fenomen dziwnego światła, którego źródło tkwiło gdzieś w Kronsztadzie, daleko od petersburskiego metra. Powróciło niewielu. Również Avoledo wypuszcza drużynę z kazamatów, chociaż potrzebował na to aż stu stron. Inna rzecz, że miał nieco utrudnione zadanie, bo musiał przecież przetransportować czytelników daleko na południe. Warto było czekać, akcja nabiera wreszcie tempa.

Avoledo epatuje okrucieństwem, ale może to dobrze, bo świat stał się miejscem okrutnym i bezlitosnym, jednak gdyby włoski pisarz skupił się wyłącznie na rozwlekaniu flaków po rozdziałach książki, byłaby to jego porażka. Avoledo poszedł inną ścieżka. Wykorzystał uniwersum Głuchowskiego, aby zachwiać wiarą sługi Kościoła i poszukać sensu tam, gdzie widać tylko piekło. Po horyzont.

REKLAMA

To się udało a pewna dualność tej historii dodała jej głębi, chociaż momentami może za dużo jest tych mistyczno-duchowych wynurzeń. O ile fabularne książka jest interesująca i wciągająca, nieco gorzej wypada męcząca maniera przerobienia każdego zdania na czas teraźniejszy w pierwszej osobie liczby mnogiej, co wygląda nienaturalnie i ciężko się czyta. Wrażenie sztuczności męczyło mnie do czasu, aż fabuła wciągnęła na tyle głęboko, że przestałem o tym myśleć. Nie wiem też, czy to język Avoledo nie jest tak plastyczny i bogaty, czy może skrewił tłumacz, ale momentami powieść brzmi jak wypracowanie szóstoklasisty.

„Korzenie niebios” okazały się nie tak dobre jak oczekiwałem, ale przecież poprzednie tomy cyklu i ich autorzy umieścili poprzeczkę bardzo wysoko. Książka Avoledo jest bardziej współczesna, natomiast świat Rosjan był siermiężny i staroświecki. Nie pasowały do niego telefony komórkowe, tablety i eBay, mimo że to świat przyszłości. Avoledo nie ma takich obiekcji. Ale czy nie zatracił przy tym nieco ducha oryginału? Nadal zastanawiam się na tym pytaniem, natomiast książkę… mimo wszystko polecam.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA