W filmach taneczno-muzycznych u mnie dotąd niepodzielnie królował "You Got Served" ("Rewanż"). Do czasu, kiedy obejrzałem "Stomp the Yard", który zdołał zbliżyć się poziomem do powyższej produkcji. Może nawet i przewyższył. A to już nie lada wyczyn.
Ostatnimi laty było sporo tego typu musicali. Od "Save the Last Dance" ("W rytmie hip-hopu" - tłumaczenie jak zwykle "boskie") przez "Honey" ze słodką Jessicą Albą, po kontynuację pierwszego z wymienionych i "Step Up". Każdy z nich prezentował sobą znośny poziom, niektóre wybijały się bardziej, niektóre mniej. Lecz żaden - w moim mniemaniu - nie dorównywał "Street Dancers" (również pod taką nazwą znany jest "Rewanż").
"Krok do Sławy" (tak brzmi polski tytuł) jest bodaj najnowszą produkcją filmową z gatunku "tanecznych" i klimatem "raperskim" lub - kto woli - "ziomalskim". Tu - choć po pierwszych dziesięciu minutach oglądania tego nie widać - w nieco bardziej odpowiedniej formie dla wszystkich widzów. Nie ma w "Stomp the Yard" jakiegoś przesytu, wszystko jest idealnie wyważone, że może spodobać się i osobom, które kochają dramaty, jak i typowo "hip-hopowskie" rytmy, których jakoś specjalnie dużo nie ma.
Co zatem wyróżnia ten film na tle innych? Fabuła trzyma się jak najbardziej kupy. Tańce bywają miejscami dziwne, miejscami zabawne, ale robią wrażenie, choć nie powiem, żeby pod tym względem był najlepszy. Dużo bardziej abstrakcyjne popisy tancerzy można było oglądać w "You Got Served". Co więc jest takiego fajnego, że aż tak intryguje? Może sposób opowiedzianej historii, w której nie brak sporej dozy dramatyzmu? Świetna gra aktorska głównego bohatera, DJ-a? Czy piękne panie kręcące seksownie biodrami? Długo można by wymieniać. W każdym razie sporo przemawia za tym, że "Stomp the Yard" jest świetnym, wzruszającym i niezwykle efektownie zrealizowanym filmem.
Produkcja Sylvaina White'a rozpoczyna się efektowną walką (dosłownie i w przenośni) między grupami tancerzy. DJ i jego brat wraz z resztą ekipy zmierzyli się z najlepszym zespołem z tamtejszej dzielnicy (oczywiście wszystko krąży wokół kasiory) i po dwóch pojedynkach wyszli z wynikiem 2:0 dla nich. Nie poszczęściło im się jednak, wkrótce po tym jak wyszli jako wygrani z klubu, zaatakowała ich grupa z białym twardzielem o brzydkim wyrazie twarzy na czele, by oddali (grupa DJ-a) zdobytą z niemałym trudem mamonę. W ostrej bijatyce zastrzelony zostaje brat postaci przewodniej. Po dojściu do siebie, DJ wyjeżdża do wujka i ciotki w Atlancie, postanawiając uczyć się na uniwersytecie Truth. Niestety trudno mu się pogodzić ze śmiercią bliskiej osoby i ma kłopoty zaaklimatyzowaniem się na uniwerku. No, a teraz powinno paść pytanie - co z tańczeniem? Otóż DJ wstępuje do jednego z tamtejszych klubów - reprezentujących (i rywalizujących ze sobą) oficjalnie Truth. Nie od razu, ale "cicho sza".
Na pochwałę zasługuje ścieżka muzyczna, która jest po prostu fenomenalna. Szczególnie świetne są: E40 "Go Hard or Go Home", The Pack "Vans", UNK ""Walk it Out" czy The Roots "In the Music". Oczywiście to nie wszystko, jest jeszcze parę naprawdę niezłych kawałków. Znajdą się też i nieco gorsze, ale ogółem ujmując - jest bardzo dobrze. Brzmienia są różne, jedne mocniejsze (wręcz ocierające się o metal), drugie melodyjne, a jeszcze inne typowo raperskie. Tak więc nie mamy tu ścisłego gatunku dla tylko jednej grupy słuchaczy. Soundtrack ciągle leci u mnie w głośnikach w czasie pracy, co powinno wystarczyć jako rekomendacja.
Film nie byłby tym samym, gdyby nie kapitalna gra aktorska utalentowanego Columbusa Shorta, którego możliwości mogliśmy już zobaczyć w innych muzycznych produkcjach: "You Got Served" czy "Save the Last Dance 2". Choć już w "W rytmie hip-hopu 2" wykazał się in plus, tak dopiero teraz rozwinął (a czy w pełni?) skrzydła, pokazując, na co go stać. Grał swoją rolę tak naturalnie, jakby była mu przeznaczona. Mam nadzieję ujrzeć go jeszcze nieraz w nowych produkcjach filmowych (musicalach?). Uwagę powinienem zwrócić także na nieco bardziej doświadczoną Meagan Good (April), która też świetnie się spisała. Nie mam żadnych zastrzeżeń, mimo że w filmie nie zagrały jakieś większe gwiazdy.
Teraz może o najważniejszym? O tym, co jest kwintesencją taneczno-muzycznych produkcji. W końcu sceny, w której tancerze wyginają się jak człowiek-guma grają pierwsze skrzypce. Tym razem klimaty nieco "hip-hopowe", ale nie tak, jak to było w "Rewanżu". Tutaj taniec wygląda odrobinę, a nawet więcej niż odrobinę, inaczej. W tym śmieszne znaki rozpoznawcze dwóch rywalizujących ze sobą klubów uniwersytetu, do którego uczęszcza DJ. Dopiero główny bohater nadaje im trochę świeżości i niektóre dziwne wygibasy odchodzą do lamusa. Ale tak czy siak - pokazy tańców robią spore wrażenie i niejeden widz chciałby wskoczyć do filmu i zatańczyć razem z nimi. Pod warunkiem, że by się tak umiało. ;)
Nie uchodzi uwadze, że "Stomp the Yard" to pastisz innych filmów tego typu: "Street Dancers" i obu części "W rytmie hip-hopu". Ale ponadto dodaje trochę od siebie (osobliwe tańce) i zawiera sceny, w których aż łzy leją się hektolitrami (czuli mogą uronić niejedną, więc warto wyposażyć się w miskę, żeby miały gdzie spływać! :)). Jako całokształt "Krok do Sławy" jest niesamowicie wciągający, nie nuży nawet po parokrotnym obejrzeniu (testowane na własnej skórze!) i nie brak w nim zgrabnych pań, o których nie sposób nie wspomnieć tu i teraz. Jeśli zobaczyliście do tej pory prawie lub wszystkie filmy zbliżone doń gatunkowo, to recenzowany właśnie przeze mnie będzie strzałem w dziesiątkę. Będąc zdrowy na umyśle - gorąco polecam! Nieczęsto widuje się takie "rodzyny". I rzadko kiedy oglądam to samo dwa razy w ciągu jednego i tego samego dnia.