Serial Stranger Things 2 już pojawił się w serwisie Netflix. Pewnie zastanawiacie się, czy warto było brać dzień wolny w pracy i spędzić dniówkę, odwiedzając Hawkins.
OCENA
Uwaga! Ten materiał zawiera bardzo drobne spoilery.
To miał być wielki powrót. Wielkie oczekiwania, ogromne nadzieje i bardzo dużo internetowych okrzyków ekscytacji. Że drugi sezon, że może nawet trzeci, że czwarty jest w planie. Dzisiaj jasno możemy powiedzieć, że cały projekt Stranger Things jest udany, ale niestety nie jest tworem idealnym.
Historia opowiadana w drugim sezonie jest wyjątkowo gorzka.
Wszystko to, co poprzednio osiągnęli bohaterowie, stoi pod znakiem zapytania. Will jest ciągle chory i nic nie wskazuje na to, żeby mogło się mu polepszyć. Jego choroba, jak można się łatwo domyślić, jest pozostałością po wizycie w Upside Down. Tymczasem Hopper dostaje informacje, że coś zniszczyło plony lokalnym farmerom. Tu też nie trzeba być geniuszem, żeby połączyć poprzedni sezon z obecnym.
Stranger Things 2 celowo gra na tych akcentach, które pokochaliśmy w pierwszej serii.
Bracia Duffer robią to bardzo świadomie. Rozwijają wątki, które dobrze grały rok temu i obsadzają bohaterów w sytuacjach podobnych do tych z poprzedniej serii. Czasem bywa to urocze, a czasem męczące i nudne. Najmocniej było to widać przy postaci Winony Ryder. Joyce przez większą część serii gra dokładnie to samo, co w poprzednim sezonie, bo jej postać dostała identyczne zadanie i ma te same motywacje. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że bohaterka zmieniła się przez ten rok, który dzieli fabuły obu serii, ale ta zmiana nie jest zbyt wyeksponowana.
Obsada w Stranger Things jest rewelacyjna. Re-we-la-cyj-na!
Nawet jeśli jakiś bohater nie może się wykazać, to ani przez chwilę nie mamy poczucia, że to wina aktora. Nie ma tu miejsca na słabsze i gorsze występy. Wszystko płynie tak jak powinno, bardzo równo. Oglądając Stranger Things, zauważyłem, że mogę swobodnie cieszyć się historią, bo wszystko tu jest tak dobrze spasowane, jak garnitur szyty na miarę, który właśnie odebraliśmy od krawca. Jest to zasługa starych i nowych postaci. Te ostatnie doskonale wpisały się w klimat serialu i pod koniec sezonu trudno było mi wyobrazić sobie tę serię bez nich.
Fabuła płynie własnym, powolnym rytmem.
To nie jest zarzut, bo bardzo chciałem, aby bohaterowie dostali chwilę oddechu, żebyśmy mogli zobaczyć, jak zmienili się przez ten rok. I to działa. Powoli, stopniowo poznajemy kolejne warstwy fabuły, które przybliżają nas do wielkiego finału. Stosunkowo łatwo jest przewidzieć, co się wydarzy, ale serial przygotował kilka ciekawych zwrotów akcji, nie ma tu więc miejsca na nudę.
Niestety, Stranger Things odarto z tajemnicy.
Pierwszy sezon grał tajemnicą. Celowo żonglowano informacjami i dozowano je tak, aby wzbudzić uczucie niepewności i zaciekawienia. W drugiej serii zabrakło tego pierwszego. Niepewność może dotyczyć losów bohaterów, ale nie samej zagadki czy tajemniczego świata Upside Down. Z uwagi na to, że Stranger Things 2 jest sequelem, to wszystkie elementy poprzedniego sezonu są trochę... bardziej. Wcześniej straszono jednym potworem, teraz straszy się hordą. Wcześniej potwór czaił się w mroku, teraz jest ogromny i widoczny dla widza. Podobnie sprawa ma się z laboratorium w Hawkins.
Teorie spiskowe są bardzo wdzięcznym serialowym tematem. Zwłaszcza jeśli akcja dzieje się w latach 80., gdy zagrożenie ze strony Związku Radzieckiego było tak wyeksponowane. Niestety, gdy odrze się spisek z tajemnicy i podniecającej nutki niedopowiedzenia, to toporna argumentacja zjawiska zwykle wywołuje uśmiech politowania. Twórcy próbowali wybrnąć z tego i przedstawili bohatera, który jest ucieleśnieniem najdziwniejszych teorii spiskowych. Takim zwornikiem, który umożliwi pokazanie procesów społecznych i nastrojów politycznych tamtych lat. To jednak był umiarkowanie udany zabieg.
Jestem trochę zawiedziony, bo spodziewałem się, że drugi sezon da nam więcej pól do spekulacji, więcej sekretów i niewiadomych.
Ale to nie psuje odbioru serii. Zwyczajnie ciężar położony jest w innym miejscu. Można powiedzieć, że więcej jest tu klimatu Pogromców duchów (do których serial bezpardonowo nawiązuje), a mniej tajemnicy, która towarzyszyła filmowi Coś. To o tyle dobre porównanie, że oba filmy były inspiracją dla twórców Stranger Things, oba pochodzą z lat 80. i dzieli je przepaść, jeśli chodzi o atmosferę.
Muzyka wyraźnie odróżnia obie serie.
Rok temu Will Byers uwięziony w Upisde Down śpiewał "Should I Stay or Should I Go" grupy The Clash. Tu okazji do posłuchania dawnych kultowych rytmów jest znacznie, znacznie więcej. Duran Duran, Scorpions, motyw muzyczny z Pogromców Duchów, Metallica, The Police. Uczta dla ucha, które lubi znane melodie. Ja uwielbiam.
Czy warto?
Na to pytanie nie będę odpowiadał. Niech świadczą o tym moje zmęczone oczy i ciarki, które ciągle nie zeszły mi z pleców. Mimo drobnych uwag i zarzutów, bez których nie byłbym w stanie porozmawiać poważnie o tym serialu, nie mam wątpliwości, że to była doskonała przygoda. Może nie tak dobra, jak pierwszy sezon, bo świeżości debiutu nie da się sklonować, ale na tyle inna, że nawet największym malkontentom na chwilę zamkną się usta.
Stranger Things 2 to udany powrót i każdemu serialowi życzyłbym, aby potrafił tak bawić i wzruszać. To była świetna przygoda. Będę tęsknił.
Serial od dzisiaj dostępny jest w serwisie Netflix.
Czytaj także: