„Strażnicy Galaktyki” od Egmontu to niezły punkt startowy dla fanów filmu, którzy chcą sięgnąć po komiks
Zbiorcze wydanie tuzina zeszytów serii „Strażnicy Galaktyki” w twardej oprawie od wydawnictwa Egmont to dobry komiks do przeczytania na start. Fani filmów o tytułowej grupie herosów poczują się tu jak w domu, ale w pełni album docenią jedynie prawdziwi fani Marvela.
OCENA
Nowe komiksy czytam głównie cyfrowo i w angielskiej wersji językowej, bo chcę być na bieżąco z premierami. Co jakiś czas w moje ręce wpadają jednak papierowe wydania zbiorcze starszych serii przetłumaczone na nasz rodzimy język. Pod koniec roku do księgarń trafili „Strażnicy Galaktyki” od Egmontu.
Tytułowa grupa nieporadnych bohaterów przez lata była bliżej nieznana szerszej publiczności, ale zmieniło się to za sprawą dwóch filmów Jamesa Gunna w ramach Marvel Cinematic Universe. Z pewnością ich fani z chęcią sięgną po papierową kronikę przygód komiksowych protoplastów kinowego Star-Lorda i jego ekipy.
Na pierwszy tom komiksu „Strażnicy Galaktyki” o okładkowej cenie 89,90 zł składa się 12 klasycznych zeszytów.
Pierwszy z tego tuzina pierwotnie trafił do sprzedaży w 2008 r. pod tytułem „Guardians of the Galaxy” w Stanach Zjednoczonych. Przedstawione w nim wydarzenia to pokłosie komiksów „Anihilacja” i „Anihilacja: Podbój”. Znajomość tego crossovera nie jest jednak niezbędna, by się cieszyć „Strażnikami Galaktyki”.
Scenariusz napisali Dan Abnett i Andy Lanning, z kolei za rysunki Paul Pelletier, Brad Walker, Wes Craig i Carlos Magno. Tusz nanosili Rick Magyar, Victor Olazaba, Wes Craig, Jack Purcell, Livesay i Rodney Ramos. Z kolei za kolory odpowiadają Nathan Fairbairn, Guru-eFG, Wil Quintana i Bruno Hang.
Okładki rysowali Clint Langley, David Yardin, Bruno Hand i Paul Renaud.
Pomimo faktu, że nad albumem pracowało tak wielu artystów, wszystkie zeszyty mają spójną stylistykę. Uwagę przykuwają przede wszystkim plastyczne okładki, które mocno odróżniają się od znacznie bardziej agresywnych kadrów właściwego komiksu. Ten, jak na „Strażników Galaktyki” przystało, jest… pstrokaty.
Wiele plansz skupia się na detalach, a nie na szerokich planach, ale nie sprawia to żadnego problemu ze śledzeniem akcji. Ta przedstawiona jest raczej linearnie, aczkolwiek właściwy komiks to często retrospekcja. Przerywają ją wtrącenia postfactum stylizowane na wypowiedzi bohaterów programu typu reality show.
Na kartach serii „Guardians of the Galaxy” pojawiają się zaś znani z filmów Star-Lord, Gamora, Groot, Rocket i Drax Niszczyciel.
Komiksowe i filmowe postaci nie mają oczywiście identycznej genezy, aczkolwiek łatwo zidentyfikować ich wspólne cechy. Dzięki temu komiks „Strażnicy Galaktyki” z serii Marvel Classics bez problemu można czytać bez znajomości innych obrazkowych historii Marvela, bo to jeden z tzw. punktów startowych.
Oczywiście na osoby, które znają nieco historię komiksowego uniwersum Marvela, czeka tu sporo smaczków i tylko oni w pełni docenią nawiązania do innych serii, ale na szczęście komiks objaśnia pokrótce, z czym i kim dokładnie mamy do czynienia. To przy tym kronika jednej z pierwszych przygód tytułowej grupy.
Pierwsza połowa komiksu „Strażnicy Galaktyki” rozgrywa się na stacji Knowhere.
Placówka zbudowana w głowie martwego Celestianina, której przewodzi telepata — gadający radziecki pies Cosmo. Jest ona bazą wypadową dla tytułowych bohaterów, którzy próbują cementować swoje relacji. Oczywiście z mizernym skutkiem. Peter Quill a.k.a. Star-Lord niezależnie od uniwersum jest fajtłapą.
Komiks zaczyna się w momencie, że herosi liżą swoje rany po dwóch wyniszczających wojnach. Nie jest im dane spocząć na laurach. Wszechświat znowu jest w niebezpieczeństwie, a łatanie dziur w rzeczywistości to nie bułka z masłem. W dodatku pozostali mieszkańcy stacji Knowhere nie lubią nowych sąsiadów.
Prowadzi to do licznych napięć.
W komiksie przewijają się też Skrulle. Ci zmiennokształtni kosmici, jak teraz już wiemy, od lat planowali cały czas tzw. Sekretną Inwazję. Do tego dochodzi Powszechny Kościół Prawdy, który depcze bohaterom po piętach, a herosi trafiają nawet na moment do więzienia dla superzłoczyńców… na własne życzenie.
Na brak akcji z pewnością nie można narzekać, a do tego w połowie albumu scenarzyści wywracają do góry nogami status quo. Zmienia to diametralnie dynamikę w grupie i stawia bohaterów w nowych dla nich kontekstach. To odświeżające, zwłaszcza dla fanów znających jedynie filmy.