National Geographic robi coraz lepsze seriale. „Strefa skażenia” to opowieść niemal tak dobra jak „Czarnobyl”
Rok 2019 obfitował w świetne seriale, ale spośród wszystkich najczęściej mówiło się prawdopodobnie o „Czarnobylu”. Produkcja HBO odtworzyła wydarzenia prowadzące do słynnej katastrofy, ale jednocześnie pokazała je w szerszym fabularnym kontekście. Jej sukces spróbuje powtórzyć „Strefa skażenia” od National Geographic, które opowiada o epidemii wirusa Eboli.
OCENA
„Czarnobyl” zamknął wrzesień z długą listą zdobytych nagród Emmy. Miniserial HBO zdobył najwięcej statuetek zaraz po „Grze o tron” i udowodnił, że istnieje serialowe życie po zamknięciu tej superprodukcji. Można założyć, że wobec finansowego i artystycznego sukcesu wkrótce przyjdzie nam się zmierzyć z długą listą naśladowców (Rosjanie już zabrali się za robienie własnego „Czarnobyla”). Wbrew pozorom „Strefa skażenia” wcale nie powstała na fali zainteresowania fabularyzowanymi miniserialami o prawdziwych katastrofach.
Produkcja National Geographic zadebiutowała pod koniec maja, a więc zaledwie kilka tygodni po pierwszym odcinku dzieła HBO. Mimo to opowiadając o „Strefie skażenia” nie sposób do końca uciec od porównywania obu seriali. Akcja nowości od National Geographic toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych - w latach 70. podczas wybuchu epidemii Eboli w Afryce oraz w 1989 roku, gdy pochodna tego wirusa znana pod nazwą Reston została odnotowana wśród małp przetrzymywanych w amerykańskim wojskowym instytucie badania chorób zakaźnych.
„Strefa skażenia” śledzi losy kilkorga prawdziwych postaci zamieszanych w obie sprawy, a wszystko to, co widzimy na ekranie, zostało oparte na faktach.
Masową umieralność małp odkrywa doktor Nancy Jaax (grana przez Juliannę Marguiles), która wkrótce zaczyna podejrzewać groźbę wybuchu epidemii Eboli na terenie Stanów Zjednoczonych. Zagrożenie jest ogromne, bo zarażenie wirusem Restona w 90 proc. przypadków prowadzi do śmierci. Armia i politycy nie chcą jednak wybuchu paniki, więc lekceważą jej apele i skutecznie spowalniają proces zapobiegania rozprzestrzenienia się wirusa na ludzi. Walnie przyczynia się do tego Trevor Rhodes (James D'Arcy), który w latach 70. na własne oczy widział skutki epidemii Eboli, gdy próbował zapanować nad sprawą wraz z mentorem Jaax - Wadem Carterem. Wszystko zmienia jednak znalezienie pierwszego zarażanego człowieka.
„Strefa skażenia” w tak krótkim podsumowaniu może brzmieć dosyć skomplikowanie, ale twórcy serialu bardzo sprawnie łączą rozmaite wątki i dwie płaszczyzny czasowe. Udaje się to nie tylko dzięki udanemu scenariuszowi, ale też doskonałej charakteryzacji. Znany z serialu „Gra o tron” Liam Cunningham w sekwencjach z Afryki naprawdę wygląda na dwadzieścia lat młodszego niż w rzeczywistości. Ostatni tak imponujący popis odmładzania aktora widziałem w „Kapitan Marvel” (znacznie gorzej wypada to zaś w „Irlandczyku”).
Równie mocnym elementem „Strefy skażenia” jest obsada aktorska. Obok Cunninghama, D'Arcy'ego i Marguiles w miniserialu zobaczymy także Noah Emmericha (ostatnio „The Spy” Netfliksa), Tophera Grace'a, Paula Jamesa i Roberta Seana Leonarda. Każdy z aktorów dobrze wypełnia swoją rolę, nawet jeśli drugoplanową. Wszystko to sprawia, że nowe dzieło National Geographic spełnia najważniejszą zasadę produkcji opartych na faktach - jest wiarygodne.
Strefa skażenia National Geographic - gdzie obejrzeć?
Można jednak narzekać miejscami na tempo prowadzenia akcji. Niektóre momenty (zwłaszcza te dotyczące prywatnego życia bohaterów) odrzucają schematycznością i brakiem pomysłu. Mini-serial tak naprawdę straciłby niewiele, gdyby zamiast sześciu wyemitowano tylko pięć odcinków. W „Strefie skażenia” nie brak też odrobiny dobrze znanego amerykańskiego patosu, więc widzowie alergicznie nastawieni na tego typu dialogi i monologi powinni czuć się ostrzeżeni. Ale w pewnym sensie tego typu estetyka lepiej pasuje do tego dzieła niż do rozgrywającego się w Związku Radzieckim „Czarnobyla”.
Nowa produkcja National Geographic w skuteczny i miejscami efektowny sposób pokazuje możliwe skutki wybuchu epidemii i metody, w jakich specjaliści mogą tego uniknąć. Nie będę w tej recenzji zdradzać jak kończy się serial, bo w przeciwieństwie do wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu ta sprawa nie jest za dobrze znana w Polsce. Mogę jednak z czystym sumieniem polecić dzieło showrunnera Jamesa V. Harta. Czasem najlepsze seriale wcale nie lecą na Netfliksie czy HBO.