Suits (W garniturach) się skończył i niestety nie mam tu na myśli tego, że ledwie kilka dni temu obejrzeliśmy ostatni odcinek szóstego sezonu. Skończyła się pewna epoka, w której serial ten był jedną z najlepszych telewizyjnych produkcji.
OCENA
Doskonale zdaję sobie sprawę, że produkcja USA Network miała swoje wady, ale to, co dzieje się od przynajmniej trzech sezonów, musi przyprawiać fanów serii o mdłości.
Od początku. Przypomnijmy, co było punktem wyjścia dla szóstego sezonu Suits
W poprzednim sezonie (uwaga spoiler - dla tych, którzy nie są na bieżąco) wyszło na jaw, że Mike Ross jest oszustem i musi trafić do więzienia. Po tym, jak wsadzili go za kratki, wydawało się, że mimo przewidywań Mike spędzi w więzieniu więcej, niż jeden odcinek i tak faktycznie było. To był plus. Niestety, jeden z nielicznych.
Mimo wszelkich problemów Mike wyszedł z więzienia bez szwanku i mógł zająć się szukaniem dla siebie nowej drogi w życiu, bo zgodnie z wszelkim pojęciem jako skazaniec nie mógł być przecież prawnikiem.
Mike szukał nowej drogi życia i w trakcie śledzenia jego poszukiwań mieliśmy do czynienia z jedynym wartym uwagi epizodem.
W jednym z odcinków Mike wrócił do swojego mentora i prowadził szkolne zajęcia w zastępstwie innego, ciężko chorego nauczyciela. Z całą pewnością to był moment przełomowy; czułem, że kariera dydaktyczna głównego bohatera może być powiewem świeżości, a Mike niczym Michelle Pfeiffer w Młodych gniewnych zmierzy się z problemami. Niestety...
Życie szybko zweryfikowało moje marzenia, a serial wrócił na swoje tory (czyt. niewłaściwe tory).
Okazało się, że scenarzystom zabrakło jaj i otrzymaliśmy papkę, która pod koniec sezonu była tak ciężkostrawna, że aż niejadalna.
Romanse i relacje osobiste zastąpiły potyczki słowne na sali sądowej. Problemy Pearson Specter Litt zostały zastąpione problemami jednostek. Porzucono wspólne dobro na rzecz realizacji indywidualnych celów i to był gwóźdź do trumny Suits.
Ten serial się skończył i mam kilka argumentów za i tylko jeden przeciwko tej tezie.
Ścieżka dźwiękowa do każdego odcinka
Muzyka z każdego odcinka mogłaby ukazywać się w wydaniach płytowych jako składanki najlepszych numerów i jestem niemal pewny, że byłyby to jedne z lepiej sprzedających się płyt. Nie bez przyczyny nasz redakcyjny ulubieniec Jakub Kralka stworzył playlistę na Spotify poświęconą opisywanemu serialowi.
Sytuacja zaczęła się jednak zmieniać i w ledwo zakończonym sezonie na palcach jednej ręki można było policzyć kawałki, które wpadają w ucho. Co z resztą widać po tym, że wspomniana playlista już dawno nie była aktualizowana.
Harvey, bohater który stał się chłopcem do bicia
Człowiek niepokonany. Nieustraszony prawnik i postać, której bał się cały Nowy Jork. Przystojny, zawsze elegancki mężczyzna, który z każdej opresji wychodził obronną ręką.
Do czasu. Widocznie twórcom serialu znudziło się (bo widzom znudzić się nie mogło) kreowanie Harveya Spectera na Supermana w garniturze. Najpierw problemy ze stanami lękowymi, później problemy z klientami, aż w końcu bezradność w finale ostatniej serii.
Na pewno nie takiego Harveya chcemy oglądać.
Mistycyzm głównych bohaterów
Nie tylko Harvey stracił swój urok. Litt był najbardziej irytującą postacią każdej serii, ale mimo to budził sympatię. Po zmianach fabularnych nie ma w tym bohaterze już nic, co taką sympatię mogłoby utrzymać.
Mike błyszczał intelektem, Rachel urodą. Katrina robiła kolejne psikusy. Jessica ratowała sytuacje w najmniej spodziewanym momencie i z reguły na ostatnią chwilę.
A dzisiaj? Mike z sezonu na sezon wydaje się wytracać swoją inteligencję. Rachel przestała był słodka i tak urodziwa jak w poprzednich sezonach, a Jessica... Filar najlepszej kancelarii prawniczej w Nowym Jorku postanowił odejść z firmy.
Ale to nie wszystko, bo na koniec doszło morderstwo
Zabili Donnę. Uśmiercili tę postać w formie, jaką znaliśmy z pierwszych sezonów. Donna była święta. Donna była najmądrzejsza i zawsze potrafiła doradzić. W każdym temacie.
Nieważne, jaki problem należało rozwiązać. Jeżeli którykolwiek z bohaterów potrzebował pomocy, mógł liczyć na rudą sekretarkę. Oczywiście Donna popełniała błędy i - podobnie jak główny bohater - była bliska osadzenia w więzieniu, ale jak to bywa w Suits, obyło się bez odsiadki.
W nowym sezonie scenarzyści uznali, że Donna jest postacią nudną i trzeba ubarwić jej historię. Zrobili to na siłę i nigdy im tego nie wybaczę.
Zrobili z Donny odbicie polskiego startupowca. Człowieka bez pojęcia o biznesie, ale marzącego o wielkich pieniądzach. Co z tego wyszło?
Absolutnie nic. Biznes nie wypalił, marzenie sekretarki o tym, by zdobyć świat, spaliły na panewce i raptem kilka odcinków wystarczyło, by w jej życiu wszystko wróciło do normy. Tylko po co komu był ten kompletnie niepotrzebny epizod?
Fabuła stała się nie do zniesienia
Historie opowiadane w serialu zawsze były naiwne i to był główny zarzut przeciwników tej produkcji.
Często, gdy chwaliłem Suits, słyszałem w odpowiedzi: ta, jasne. W ciągu jednej rozmowy rozwiązali kolejny spór sądowy. Niemożliwe.
Może i było to niemożliwe, ale ten serial zawsze miał to "coś". Suits nigdy nie należało brać na poważnie i taki był jego urok. Urok, który gdzieś przepadł.
I tak naprawdę jedynym co przemawia za tym, że Suits się jednak nie skończył jest fakt, że producenci zapowiedzieli już, że powstanie siódmy sezon.
Jego premiera odbędzie się 21 czerwca i szczerze mówiąc uważam, że absolutnie nie ma na co czekać.