REKLAMA

„Sundown” to film, który ogląda się jak na szpilkach. Tim Roth w głównej roli rządzi

W "Sundown" praktycznie nic się nie dzieje. Grany przez Tima Rotha główny bohater jest jakiś niemrawy i snuje się tylko z miejsca w miejsce. Nie brzmi zbyt zachęcająco, co? Na szczęście to tylko pozory. Od samego początku ekran aż buzuje od emocji. Pod sielskimi pejzażami plaż Acapulco skrywa się coś złowieszczego i niepokojącego. Coś, czym w końcu reżyser przyłoży nam prosto w twarz.

sundown kino co obejrzeć premiery
REKLAMA

Historia jest całkiem prosta. Neil (Tim Roth) i Alice (Charlotte Gainsbourg) wraz z dwójką nastolatków spędzają wczasy w Acapulco. Raczą się margaritami do oporu, grywają w domino i korzystają z pięknej pogody na pobliskiej plaży. Aż w końcu dzwoni telefon. Śmierć bliskiego członka rodziny nakaże im skrócić sobie wakacje i czym prędzej wrócić do Wielkiej Brytanii. Na lotnisku okaże się jednak, że główny bohater zgubił paszport. Na pewno? Otóż nie.

Neil postanowił przedłużyć sobie wczasy. Kiedy bliscy zajmują się pogrzebem i pogrążają w żalu, on wynajmuje pokój w podrzędnym hotelu i poznaje koloryt społeczny Meksyku. Taksówkarz - oczywiście nie bezinteresownie - udaje jego najlepszego przyjaciela, a sprzedawczyni z lokalnego sklepiku wdaje się z nim w płomienny romans. Chociaż główny bohater pieniędzmi się nie przejmuje, wszyscy traktują go jak króla, trudno powiedzieć, żeby był szczęśliwy. Coś jest nie tak. Już od samego początku niepokojem widzów napawają zbliżenia na jego skórę. W napięciu trzyma nas natomiast tajemnica.

REKLAMA

Sundown - recenzja filmu

Michel Franco nie śpieszy się ze swoją opowieścią. On celebruje nic-nie-dzianie-się. Pozwala Neilowi krążyć bez celu z plaży do sklepu i pokoju hotelowego. Twórcy nie interesuje nasze skonfundowanie, bo relacje głównego bohatera z Alice i dwójką nastolatków są tak samo mgliste, jak motywacje, które go napędzają. Zatraca się po prostu w bezczynności i apatii. Nie zmienia tego nawet splot tragicznych wydarzeń, jakie na niego czekają. Reżyser wystawia naszą cierpliwość na ciężką próbę, ale wynagradza wszystko, kiedy przychodzi czas odpowiedzi na nurtujące nas pytania.

Sundown - premiera - co obejrzeć?

"Sundown" ogląda się jak na szpilkach. Bo fabuła jak zwykle służy reżyserowi do diagnozy kondycji meksykańskiego społeczeństwa. Nie ma tutaj bohatera zbiorowego, jak w poprzednim filmie twórcy - "Nowym porządku". To opowieść intymna. Franco nie byłby jednak sobą, gdyby brutalnie nie wdzierał się nam pod skórę. Dlatego pejzaże rajskich plaż kontrastuje z biedą na ulicach. Fabuła rozgrywa się bowiem między luksusem i nędzą, przywileje bogaczy, przeciwstawiane są brakom ludzi ledwie wiążących koniec z końcem. Ekran wręcz buzuje od tego napięcia, co prowadzi nas do sceny pościgu i strzelaniny, a nawet wizyty w więzieniu, po której od razu chce się wskoczyć pod prysznic, aby zmyć z siebie cały brud.

Franco zadaje fundamentalne pytania, znęcając się jednocześnie nad widzem - ciągle się z nami droczy, każąc szukać kolejnych znaczeń swojej fabuły. Chociaż nie zostają nam podane na tacy, jest ich całe mnóstwo. Z tego właśnie względu film wymaga od widzów ciągłej aktywności intelektualnej. Zachęca, aby zaglądać głębiej i głębiej, szukając nowych kluczy interpretacyjnych. Prowadzi nas w ten sposób do wielu bolesnych refleksji. Nie dajcie się zwieść pięknym zdjęciom, to opowieść o zachodzie życia, która drenuje emocjonalnie każdego, kto się z nią zetknie.

Sundown już w kinach

REKLAMA

Tim Roth jest genialny w głównej roli. Wygrywa całą niemoc, poddanie się swojego bohatera, nawet kiedy odnosimy wrażenie, że wszystko układa się po jego myśli. Neil w jego interpretacji nie wzbudza naszej sympatii, ale jest jednocześnie hipnotyzujący. Chce się za nim podążać, żeby sprawdzić, dokąd nas zaprowadzi. Nie ma tu bowiem ani jednej fałszywej nuty. Aż chce się krzyczeć do ekranu, aby protagonista w końcu coś zrobił, wziął sprawy w swoje ręce. Wszystko po to, żeby na koniec go zrozumieć.

"Sundown" z pewnością nie należy do filmów łatwych. Ba, nawet koło nich nie stał. Jego seans daje jednak mnóstwo satysfakcji. Bo jak już na początku ściśnie widza za gardło, to potem nie puszcza go do samego końca. Franco buduje gęstą atmosferę surowymi, acz niezwykle skutecznymi środkami. W tym tkwi największa moc tej produkcji. Dzięki temu was przytłoczy i nie pozwoli o sobie zapomnieć jeszcze długo po obejrzeniu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA