Jestem na świeżo po pilocie „Supergirl”. Nie spodziewałem się, że będzie to tak ciepły, miły dla oka, sympatyczny i pozytywny serial. Właśnie dlatego zostanie zmieciony przez coraz lepszą konkurencję. Dzisiaj takie produkcje raczej nie mają racji bytu.
Poczułem się, jak gdybym cofnął się w czasie o dobre 10 lat. Kiedy na ekranie zobaczyłem Deana Caina, Supermana z serialu „Nowe przygody Supermana”, przypomniałem sobie godziny spędzone przed odbiornikiem, chłonąć produkcje serwowane przez Polsat. To nie jedyne mrugnięcie okiem ze strony producentów. Matka głównej bohaterki to również Supergirl, tyle tylko, że w produkcji z 1984 roku. Po chwili do obsady dołączyła sama Ally McBeal, ja z kolei czułem się, jak gdybym przeniósł się w czasie.
Klimat lat 90-tych towarzyszył mi do samego końca pilota „Supergirl”, nawet pomimo nie-tak-tragicznych efektów specjalnych.
Ci wszyscy uśmiechnięci aktorzy o czystych sercach, nieporadna bohaterka, ujęcia mieszkań rodem z „Przyjaciół” – na mojej twarzy po prostu musiał pojawić się uśmiech napędzany sentymentem i miłymi wspomnieniami z późnego dzieciństwa. Nie oznacza to jednak, że „Supergirl” to serial dobry. Wręcz przeciwnie. Moim zdaniem archaiczność tego przedsięwzięcia będzie gwoździem do jego trumny.
Weźmy pod uwagę niesamowite zakończenie pierwszego sezonu „The Flash”. Przypomnijmy sobie nierówny, ale mimo wszystko świetny pierwszy sezon „Daredevila”. Dodajmy do tego nawet miernych „Agentów TARCZY”, którzy z odcinka na odcinek stają się minimalnie lepsi, czy wypełniony kostiumami świat „Agent Carter” – na tle tych seriali o super-bohaterach nasza Supergirl wypada co najwyżej przeciętnie.
Jeszcze kilka lat temu taka „przeciętność” mogłaby zagwarantować sukces. Dzisiaj walka o telewizyjnego miłośnika zamaskowanych herosów jest jednak bardziej zaciekła niż kiedykolwiek wcześniej. „Zaledwie” poprawny, grający na sentymentach, nieco archaiczny i bardzo naiwny serial o sympatycznej bohaterce ze ślicznym uśmiechem to po prostu za mało, aby wybić się na tle coraz bardziej profesjonalnej, wysokobudżetowej konkurencji.
Przed nami drugi sezon „Daredevila” oraz „Flasha”, do tego kolejne produkcje Netfliksa i „Agent Carter” w odmienionej otoczce.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, czym Supergirl byłaby w stanie przekonać mnie do siebie. Sprawić, abym jeszcze i jej poświęcał swój wolny, cenny czas. Nie zrozumcie mnie źle – moim zdaniem Melissa Benoist gra naprawdę dobrze i po prostu nie da się nie czuć sympatii do głównej bohaterki. Kiedy jednak przypomnę sobie te wszystkie patetyczne sceny, naiwne dialogi i śmiesznych, jednowymiarowych szwarccharakterów, to wiem, że „Supergirl” nie utrzyma mnie przy sobie na dłużej.
To dobrze, że najnowsza serialowa produkcja ze stacji DC jest wyraźnie inna od „Flasha” czy „Arrow”. Cieszy również fakt, że po dobrym „Agent Carter” jest to kolejne przedsięwzięcie z herosem w spódnicy. Mimo tego jestem przekonany, że gdy konkurencja powróci z nowymi, jeszcze bardziej wysokobudżetowymi sezonami zacieśniającymi się w ramach spójnego uniwersum, „Supergirl” nie nadąży. Nawet w locie.