Iron Man 3 zdaje się jedynie zachwycać. Miliard dolarów od otwarcia, w jaki celują twórcy, wydaje się być bardzo prawdopodobny. „Trójka” przebija zyski poprzednich dwóch części razem wziętych, będąc jednocześnie drugim najbardziej dochodowym otwarciem w historii USA. Głosy takie jak mój i kolegi Stelmacha mogą należeć do mniejszości. Mogą, ale nie muszą, bo po opadnięciu kurzu związanego z efektowną premierą, w końcu zaczynają przedostawać się nieśmiałe szepty, że dzieło z drugim najsławniejszym miliarderem, ekscentrykiem i superbohataterem świata wcale nie jest takie idealne.
Szymon Radzewicz
Żebyśmy mieli jasność – oglądając film w technologii 3D, na ekranie IMAX, bawiłem się doskonale. Nie było to takie oczywiste, bo w moim odczuciu Iron Man 2 był po prostu tragiczny, jeżeli zestawić go z zaskakująco dobrą częścią pierwszą. Kiedy jednak pojawiło się logo Marvela, z Blue przygrywającym w tle, wiedziałem, że czeka mnie świetny seans. Od samego początku twórcy poszli mocno za ciosem, bawiąc się narracją, klimatem i samym Tonym Starkiem. Bez żadnych kompleksów wprowadzili widza w historię wywołującą demony przeszłości głównego bohatera.
No właśnie, nonszalancja w budowaniu scenariusza była dla mnie boleśnie odczuwalna od samego początku. Iron Man 3 jest tak poszatkowany, że nawet Anevgersi zdają się przy tej produkcji spójni i logiczni. Twórcy wsadzili do filmu bardzo wiele wątków, z przemianą (kolejną) bohatera, Extremis, związkiem miłosnym z Pepper, przeszłością bohatera, nową zbroją, konkurencyjną korporacją AIM i Mandarynem na czele. W kontekście samego Mandaryna, największego wroga Tony'go Starka, mogę napisać tylko jedno, nie psując frajdy z oglądania tym, którzy do kina jeszcze się nie wybrali – twórcy zdecydowali się na niesamowicie ryzykowne, ale jednocześnie genialne posunięcie, po którym uśmiech od ucha do ucha długo nie mógł zejść mi z twarzy. Nie zmienia to faktu, że 2 godziny i 10 minut to zdecydowanie zbyt mało, żeby każdy z tych wątków pociągnąć w odpowiedni sposób, mamy więc wiele różnych elementów scenariusza, które zostały wykonane na pół gwizdka, bądź dałoby się z nich wyciągnąć znacznie, znacznie więcej.
O zgodności z komiksowym uniwersum nawet nie będę wspominał. Ba, filmowe serie dostały nawet od Marvela własny wszechświat z alternatywną rzeczywistością – Earth 199999. To, co mi się nie spodobało, to brak wyrazistego szwarccharakteru, z którym mógłby zmierzyć się Tony. Iron Man ma pecha, jeżeli chodzi o wybór i kreację „tych złych”. W każdym filmie z serii główny antagonista jest tylko tłem dla głównego bohatera i jego rozdmuchanego ego, nie mniejszego niż zwalista sylwetka Hulka. Przykład Lokiego z Thora czy Jokera z Mrocznego Rycerza pokazuje, że tak wcale nie musi być. W Iron Man 3 bardziej wyraziści od szwarccharakteru byli nawet jego podwładni, szeregowi żołnierze, który mogli poszczycić się wcale nie mniejszym czasem na ekranie.
W swoim tekście Przemek zaznacza, że bardzo spodobał mu się wątek technologii, która nie jest wcale tak odległa od dzisiejszych standardów, z jakimi stykamy się na co dzień. Ciekawy punkt widzenia, ale idąc do kina na Iron Mana chciałbym zobaczyć Iron Mana, który podbił moje serce w pierwszej części oraz Avengersach. Tony Stark, przeskakujący ze zbroi do zbroi, bądź odziany w jej elementy, przekradający się w posiadłości przeciwnika nie gorzej niż Sam Fisher, zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Gdyby jeszcze twórcy wynagrodzili mi to ostatnią bitwą, podczas której mógłbym zobaczyć Iron Mana w pełnej krasie, wypakowanego po brzegi nowymi, śmiercionośnymi technologiami. Nic z tego.
To, co sprawiło mi jednak największy ból, to walcząca Pepper. W tym momencie pewien poziom amerykańskiego patosu został u mnie przekroczony. Zabolały również pewne nielogiczności – może mi ktoś wyjaśnić, dlaczego Tony Stark nie aktywował kodu „melanż” podczas ataku na jego wille, który chyba każdy widział na jednym ze zwiastunów? Boli mnie również niewykorzystany do końca wątek samych zbroi, żyjących własnym życiem. No i jakim cudem zbroje, które wytrzymały piorun Lokiego, pocisk z czołgu i spotkanie z wirnikiem latającej fortecy S.H.I.E.L.D. wybuchają jak baloniki, pod wpływem rakiet miotanych niebezpośrednio w ich kierunku z helikopterów? Boli.
Nawet pomimo tych mankamentów, Iron Man 3 był jest świetnym kawałkiem kina. Świetnym, ale nie tak doskonałym, jak starają się to opisać otaczający mnie znajomi. W przeciwieństwie do części pierwszej czy Avengersów, których oglądam co jakiś czas, czuję, że do trzeciego Iron Mana raczej nigdy nie wrócę. Doskonała zabawa, ale na jeden raz.
Łukasz Stelmach
Pozwolę sobie skorzystać z uprzejmości Szymona i wtrącić swoje trzy grosze – tym bardziej, że również nie zgadzam się z tekstem Przemka, tak naprawdę mam wręcz wrażenie, że oglądaliśmy dwa różne filmy. Iron Man 3 nie wnosi wiele do Starka jako bohatera – jego przemiana (a to i tak bardzo szumne określenie) dokonała się już w świetnie napisanych Avengers, tutaj jedynie czuć jej echo, także w formie wątku stanów lękowych, jakie miewa Tony, który to wątek zostaje zresztą błyskawicznie wywalony do kosza, kiedy przestaje być potrzebny. Takiego lenistwa scenarzystów jest o wiele więcej – podczas seansu cały czas nasuwały mi się pytania dlaczego Tony nie posiada żadnego sensownego systemu obrony swojej narażonej na atak posiadłości (ba, sam ten atak prowokuje), dlaczego czarny charakter po odkryciu miejsca pobytu niemal bezbronnego Starka nie robi z tym nic, dlaczego nikt w całych Stanach nie interesuje się losem prezydenta wystawionego publicznie na niebezpieczeństwo (mają tu jakąś armię w ogóle?) i tak dalej.
Do tego dochodzi nagromadzenie niesamowicie zgranych motywów – wątek czarnego charakteru, który ze stereotypowego nerda (naprawdę fatalna charakteryzacja) zamienia się w pragnącego zemsty geniusza zła został już wyeksploatowany chyba w każdej kreskówce (a ostatnio też w fatalnym filmie Green Lantern), podobnie wątek zdrajcy zmuszonego do współpracy z tymi złymi z powodów rodzinnych. Takimi starymi kliszami i znajomymi schematami Iron Man 3 jest niemal usiany. Kolejny raz mamy masę wątków, które są całkiem zbędne, ba – nawet bohaterów, którzy niewiele wnoszą: można by np. śmiało wywalić z filmu Rhodeya i nic by się nie stało, a zresztą jego nowa zbroja to też tylko mrugnięcie do fanów komiksów i jeśli liczyliście, że Iron Patriot odegra tu jakąkolwiek rolę, to muszę was niestety rozczarować.
Film sam w sobie jest o wiele gorszy pod względem jakości skryptu i konstrukcji bohaterów od części pierwszej czy niezrozumiale gnojonej dwójki, ale za to nadrabia potencjałem rozrywkowym. Akcji jest bardzo dużo, a co mnie cieszy – reżyser dał sobie kompletnie spokój z wydumanym realizmem i puścił wodze fantazji, pozwalając Starkowi ratować tuzin ludzi spadających z samolotu czy używać jednocześnie kilkunastu zbroi. Poza tym, standardowo cała ta fabułka byłaby bardzo przeciętnym superhero movie, gdyby nie kapitalny po raz czwarty w tej roli Robert Downey Jr. Jest coś niesamowitego w tym człowieku, że samą swoją obecnością na ekranie, charyzmą i „czuciem” postaci Tony’ego Starka zamienia słaby skrypt w pełne humoru i luzu kino, które zwyczajnie dobrze się ogląda. Im więcej się nad tym zastanawiam, to Iron Man 3 wydaje mi się coraz słabszym filmem, jednak kombinacja gry aktorskiej Roberta Downey Jra, występów sympatycznych postaci drugoplanowych (Happy!), świetnego show, jakie dał nieoceniony Ben Kingsley i ogromnej dawki satysfakcjonującej akcji w prawdziwe efektownym wydaniu sprawia, że z kina wyszedłem bardzo zadowolony i zdecydowanie polecam ten film wszystkim miłośnikom superbohaterskich blockbusterów. To taki ekwiwalent kina akcji z lat 80-tych – film głupi i nietrzymający się kupy, ale dający szalenie dużo zabawy i rozrywki.