„Tacy właśnie jesteśmy” to serial o nastolatkach dla nastolatków. Rozmawiamy z gwiazdami produkcji HBO
„Tacy właśnie jesteśmy” to nowy serial HBO stworzony przez jednego z najsłynniejszych włoskich reżyserów. Luca Guadagnino (autor filmu „Tamte dni, tamte noce”) do głównych ról w swoim najnowszym dziele zatrudnił Jacka Dylana Grazera i Jordan Kristine Seamon. Aktorzy opowiedzieli nam w wywiadzie o kulisach kręceniu serialu.
Tekst odbył się w ramach dziennikarskiego okrągłego stołu.
Jordan Kristine Seamon i Jack Dylan Grazer („To”, „Shazam!”) to wschodzące gwiazdy amerykańskiego kina. Oboje właśnie pokazują swoje aktorskie umiejętności polskim widzom HBO i HBO GO, gdzie systematycznie dodawane są nowe odcinki serialu „Tacy właśnie jesteśmy”. Wśród poruszonych tematów znalazły się m.in. czapeczki Donalda Trumpa, przeżywanie pierwszej miesiączki i dziwne relacje z matkami.
Tacy właśnie jesteśmy HBO – Jordan Kristine Seamon i Jack Dylan Grazer opowiadają o serialu Luki Guadagnino:
Co myśleliście o swoich bohaterach po pierwszej rozmowie z Lucą?
Jack Dylan Grazer: Z początku nie czułem połączenia z moją postacią, ale przyjąłem to i uznałem za doskonały punkt wyjścia do grania Frasera. Znałem swoim życiu ludzi takich jak on. A nasi scenarzyści napisali go w sposób tak perfekcyjny. Tak pełnego surowych emocji. Zresztą wszyscy bohaterowie mają w sobie olbrzymi pierwiastek prawdziwości.
Jordan Kristine Seamon: Caitlin wydała mi się atrakcyjna z szeregu powodów. Jest zupełnie inną osobą niż ja w rzeczywistości. Granie zupełnie różnych charakterów to jeden z głównych kwestii, który przyciągnęły mnie do zawodu aktorki.
Czy wcześniej zapoznawaliście się z filmami Luki Guadagnino?
JDG: Oglądałem wcześniej „Tamte dni, tamte noce”.
JKS: Ja również.
JDG: Uwielbiam ten film. Sposób w jaki opowiada o miłości i dojrzewaniu jest tak piękny i czysty. Podobną estetykę znajdziemy też w „Tacy właśnie jesteśmy”. Ale nie ma tu pudrowania rzeczywistości. Luca nakręcił swój serial w sposób niemalże wojerystyczny. Oglądamy tych ludzi, ich życie i ich prawdę bez żadnych filtrów. #nofilter (śmiech),
Wasi bohaterowie dorastają na terenie amerykańskiej bazy we Włoszech. Jak takie niecodzienne środowisko może wpłynąć na dorastających młodych ludzi?
JDG: Mieszkanie w takiej izolacji jest trochę jak życie w akwarium. Oczywiście, każdy dzieciak uznający się za niezrozumianego czuje się na co dzień trochę jakby w przebywał w takiej szklanej kuli. Nawet jak uczęszcza do publicznej szkoły. Natomiast wszystkie młode postaci z naszego serialu mają do pewnego stopnia trudniej, bo zostały wyrwane ze swojego środowiska i zmuszone do życia, którego nie wybrali. W trakcie okresu dojrzewania muszą wybrać się niemalże na poszukiwanie swojej duszy. Ciągle zaglądają do swojego wnętrza i znajdują odpowiedzi, choć czas na to jest tak okropnie trudny.
- Czytaj także: Jak oceniliśmy początek serialu? Dowiecie się tego z naszej bezpoilerowej recenzji.
A czy zderzenie się dwóch kultur pozwala im spojrzeć na bycie Amerykanem z innej perspektywy?
JDG: To dosyć ciekawa kwestia. Teoretycznie znajdują się na terytorium Stanów Zjednoczonych, a w dodatku w bardzo patriarchalnym środowisku bazy wojskowej. To miejsce jest tak silnie „amerykańskie”, choć znajduje się w samym środku Italii. A przecież trudno sobie wyobrazić inny kraj, który byłby tak bardzo antytezą „amerykańskości” jak Włochy. Wszyscy ci salutujący żołnierze, amerykańskie flagi, to wytwarza niemal duszącą atmosferę. Niektórym z bohaterów udało się jednak znaleźć tam dom.
Akcja serialu została umiejscowiona w 2016 roku, tuż przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych. Jak ważna okazała się według was ta decyzja?
JDG: Moim zdaniem to był kluczowy element, bo w tamtym czasie niepewność w związku z przyszłością była nadrzędną emocją widoczną u ludzi. Wiele osób się bało. I nie chodzi tylko o politykę. „Tacy właśnie jesteśmy” jest w pewnych sferach serialem politycznym, ale nie o tym chcieliśmy przede wszystkim opowiadać. Najważniejsze są rozterki naszych bohaterów i wspomniana niepewność wypływająca z wnętrza. Poczucie zagubienia, brak perspektyw na przyszłość, pytania, na które na pierwszy rzut oka wydają się nie mieć odpowiedzi. Nasi bohaterowie są jak samotny marynarz na łódce. Atmosfera roku 2016 bardzo pomogła w budowaniu całej historii.
JKS: Jak najbardziej się zgadzam z Jackiem. W tamtym czasie społeczeństwo było niezwykle mocno podzielone. A reszta nie wiedziała jakie zająć stanowisko. Tamte odczucia mocno odbijają się na zewnętrznej warstwie naszego serialu, ale dotyczą też pojedynczych bohaterów. Dlatego odsuwają się oni od osób niegdyś dla nich najważniejszych np. swoich rodziców. A zbliżają się do ludzi, którzy niegdyś nie budzili ich zaufania.
W Stanach Zjednoczonych spore poruszenie i kontrowersje wywołała scena, w której Caitlin i jej ojciec nakładają czerwone czapeczki Donalda Trumpa z podpisem „Make America Great Again”. Czy to było też coś, co wzbudziło w tobie dyskomfort, Jordan?
JKS: Nie było to dla mnie coś trudnego. Ale na pewno mocno zastanawiałam się jak podejść do tej sceny. Sama nigdy wcześniej nie zakładałam czapki „Make America Great Again”, a w dyskusjach politycznych przeważnie wolę zachowywać neutralny grunt, bo wciąż uczę się jeszcze wielu rzeczy na temat świata. Dlatego też nie chciałam interpretować tamtego momentu przez pryzmat: „Co Jordan sądzi na ten temat?”. Chodziło o pokazanie uczuć Caitlin, a ona nakłada wspomnianą czapkę, ponieważ to prezent od jej ojca. Moja bohaterka odczuwa do niego olbrzymi respekt i podziwia go bezgranicznie. W jej oczach chodziło więc o pokazanie wsparcia wobec ojca, który popiera jakąś sprawę. A nie o wykonanie gestu politycznego. Wydaje mi się, że w serialu udało się to pokazać. Dostrzegam więc olbrzymie znaczenie tej sceny, ale nie jej kontrowersyjność.
Jakie uczucia w was rezonowały po przeczytaniu scenariusza i jak myślicie, jakie mogą być reakcje młodych widzów „Tacy właśnie jesteśmy”?
JKS: Osobiście zrozumiałam jak wiele różnych stylów życia przybierają ludzie. Wiedziałam, jaką czuje się wielu młodych ludzi, którzy muszą radzić sobie z podobnymi problemami co Caitlin. Ale nie w pełni pojmowałam, jak niesamowicie trudne to dla nich jest. Mam nadzieję, że nasi widzowie nie tylko będą w stanie się utożsamić z Caitlin, ale też poczują się choć odrobinę mniej samotnie na tym świecie. Może też trochę bardziej komfortowo z dzieleniem się swoją historią i kłopotami z innymi ludźmi. Tak by nikt nie myślał o sobie gorzej tylko z powodu tego kim jest lub jak się czuje.
„Tacy właśnie jesteśmy” to serial o nastolatkach nakręcony przez ludzi dojrzałych, co zawsze rodzi pytania wiarygodność i realność przedstawianych zdarzeń. Czy zdarzały się takie momenty, gdy myśleliście: „Osoba w moim wieku by tak nie zrobiła czy nie powiedziała”? I na ile Luca Guadagnino był otwarty na zmiany robione już w trakcie kręcenia zdjęć?
JDG: Tak, oczywiście. Nie miał z tym problemu. Ale rzecz nawet nie w tym, że mój bohater miałby powiedzieć coś nieadekwatnego do swojego wieku. Dialogi zostały napisane naprawdę perfekcyjnie. Zdarzały się czasem drobne fragmenty do korekty, bo nie wszyscy nasi scenarzyści posługiwali się idealnym angielskim. Ale to w niczym nie umniejszało ich olbrzymich umiejętności. To tak naprawdę nie ma znaczenia, nie dla artyzmu tej opowieści. Kreatywność i ogrom wyobraźni naszych twórców była widoczna na każdej stronie. Natomiast Luca dawał nam bardzo dużo wolności do eksplorowania różnych rozwiązań. W pewnym sensie trzymał nas na bardzo długiej smyczy. Pozwalał nam się bawić naszymi postaciami i poszperać w ich umysłach. Musieliśmy sami najlepiej ich poznać, a nie tylko podporządkowywać się scenariuszowi. W ten sposób staliśmy się naszymi bohaterami.
Jak ogółem wyglądało wasze podejście do zdjęć? Było miejsce na improwizację, czy Luca wolał jednak wszystko z góry zaplanować?
JKS: Niektóre duże sekwencje musiały być przygotowane do ostatniego szczegółu. W innym wypadku skończyłoby się totalnym chaosem. Ale grupa młodych aktorów spędzała ze sobą wiele czasu poza planem, dzięki wytworzyła się między nami chemia widziana potem na ekranie. W ten sposób nawet w tych zaplanowanych scenach byliśmy w stanie dodać od siebie małe elementy powstałe w wyniku wspólnej kreatywności i zbudowanej przez nas bliskiej relacji.
Podobnie było olbrzymią sekwencją młodzieżowej imprezy z 4. odcinka? Bo sprawia ona wrażenie niezwykle naturalnej.
JDG: Zabawne jest to, że ta scena była bardzo dokładnie zaplanowana. Gra głośna muzyka, tańczymy i skaczemy, a wszystko wydaje się naturalne może nawet improwizowane. W rzeczywistości wcześniej mieliśmy jednak dwugodzinną próbę, po której jeszcze tego samego dnia miało odbyć się rzeczywiste nagranie. Luca zawsze nam mówił, żebyśmy dawali z siebie wszystko w ich trakcie. I faktycznie tak zrobiliśmy, każdy dał z siebie więcej niż 100 procent zaangażowania. Na koniec Luca stwierdził, że chyba nie powinniśmy kręcić tej sceny tego dnia. Ostatecznie przełożyliśmy to więc na następny dzień zdjęciowy. Myślę, że lepiej zagrałem podczas próby (śmiech).
Czy w jakiś szczególny sposób przygotowaliście się do ról w projekcie, który z góry ma być bardziej artystyczny niż zwyczajowe hollywoodzkie tytuły?
JDG: W ramach przygotowań spędziłem dużo czasu samotnie we Włoszech. Właściwie nawet z nikim wtedy nie nawiązywałem kontaktów. Po prostu chciałem poznać atmosferę tego kraju i lepiej zrozumieć swojego bohatera. Czytałem scenariusz tak jakby to Fraser go czytał. Chodziłem do kawiarni jako on, krocząc w ten typowy arogancki sposób. Szukałem go w sobie. Ktoś może to uznać za pretensjonalne i przesadne starania. Ale dla mnie wcielenie się we Frasera naprawdę było wezwaniem. Nie mogłem go tak po prostu w sobie włączać i wyłączać. Inaczej niż w przypadku małym komediowych postaci, które zazwyczaj grywałem. Wypatrywałem takiej okazji z niecierpliwością, ale potrzebowałem dłuższego przygotowania.
JKS: Ja też przyjechałam do Włoch mniej więcej na miesiąc przed rozpoczęciem zdjęć. Zamieszkałam w Padwie, gdzie lokum zajmowało też wielu pozostałych członków obsady. Dobrze się poznaliśmy i mocno się do siebie zbliżyliśmy. Osobiście brałam też lekcje włoskiego. Wszystko to pomogło zbudować wiarygodną relację, którą potem widać na ekranie między Caitlin, Britney, Dannym, Craigiem i Samem.
Co czuliście, kręcąc większość ujęć na terenie bazy wojskowej?
JDG: Uwielbiam Włochy, spędziłem tam naprawdę fantastyczny czas. A jednocześnie miałem okazję pracować, co zawsze jest istotne dla aktora. Baza wojskowa, o której mówisz naprawdę istnieje, ale w rzeczywistości została porzucona. Nasi scenografowie wykonali jednak kawał fenomenalnej roboty. Nie tylko całkowicie wyposażyli bazę, ale też zbudowali wokół niej całe miasteczko. W ciągu trzech miesięcy. To niesamowite! W każdym razie sam pobyt był niesamowity ze względu na świetną atmosferę w ekipie i obsadzie. Mieliśmy mnóstwo frajdy i bardzo się do siebie zbliżyliśmy. A dzięki temu każdy z nas dowiedział się też wiele o sobie.
Fraser jest wychowywany przez swoją biologiczną matkę i jej żonę. Czy możesz opowiedzieć nieco więcej o relacji swojej postaci z graną przez Chloe Sevigny Sarą?
JDG: Jest dziwna, prawda? Fraser czuje się samotny. Czegoś mu w życiu brakuje, ale nie jest pewny czego. Może chodzić o wiele różnych rzeczy, ale chłopak obwinia o to swoją matkę. Również dlatego, że brakuje mu kogoś pełniącego rolę ojca. A to w jego oczach wina matki. Zapewne nie zdaje sobie sprawy, iż nawet gdyby miał ojca, to nic tak naprawdę by się nie zmieniło. Wydaje mi się, że Fraser czuje do Sary jakąś formę miłości, ale sam sobie z tego nie zdaje sprawy.
Jack, dlaczego twój bohater tak desperacko poszukuje tożsamości w byciu autsajderem?
JDG: Fraser nie chce być „normalnym dzieciakiem”. Jego aspiracją jest wyróżniać się z takiego tłumu. Ale nie lubi swoich mam, bo widzi, że się starają być dla niego lepsze. W jego opinii nic nie jest w stanie naprawić jego życia. I to właśnie one są za to odpowiedzialne. Wyrwały go z komfortowego środowiska Nowego Jorku i przewiozły do Włoch, gdzie nie ma nic i jest nikim. Dopiero z czasem odkrywa, że całej tej sytuacji kryje się swoiste szczęście w nieszczęściu.
Dla obojga waszych bohaterów wygląd zewnętrzny to najważniejszy sposób pokazywania swojego prawdziwego „ja”. Ta część kreacji postaci była wynikiem bardziej waszych inspiracji czy twórców serialu?
JKS: W przypadku Caitlin bardzo wiele elementów pochodziło od scenarzystów i Luki Guadignino. Obecnie ubieram się podobnie do niej (śmiech), ale wcześniej miałyśmy zupełnie różne style. Dlatego raczej teraz ją naśladuje niż wcześniej wymyślałam dla niej kreacje. Wydaje mi się, że wybrany styl bardzo dobrze oddawał osobowość Caitlin. Tak jej oryginalne ubrania, jak i te, które dostaje w trakcie serialu od Frasera wydają się dosyć chłopięce. Często nie odpowiadają temu, co społeczeństwo uważa za właściwy ubiór dla młodej dziewczyny. Ale przemawiają do niej i to właśnie w nich czuje się najbardziej komfortowo.
JDG: U mnie było w dużej mierze podobnie.
Jednym z najważniejszych momentów w 2. odcinku serialu jest scena pierwszej miesiączki Caitlin. Jak ważna dla ciebie była ta scena, Jordan?
JKS: Ta scena była dla mnie niezwykle ważna, bo bardzo rzadko mamy okazję oglądać takie momenty na dużym czy małym ekranie. Okazała się też olbrzymim wyzwaniem dla mnie. Część osób pewnie powiedziałoby, że miesiączki to normalna część życia i nie ma się czym przejmować. Każda osoba, która przeżyła swój pierwszy w życiu okres, jest w stanie utożsamić się z Caitlin i jej uczuciami. To ekscytujący i podniecający, ale też przerażający moment. A przecież może się zdarzyć w miejscu publicznym, tak jak to miało miejsce z moją bohaterką. Nagle w jednej chwili tracić swoje poczucie komfortu i następuje coś, nad czym nie mamy kontroli. Nie możemy tego zatrzymać, choć wiele z nas nie czuje się wtedy prawdziwą sobą. Kręcenie sceny krwawienia była dla mnie niezwykle emocjonalne. Pamiętam, że tamtego dnia często płakałam, bo myślałam o swojej pierwszej miesiączce. Co w jakim sensie pomogło w trakcie nagrywania tamtej sekwencji (śmiech).
Oprócz aktorstwa zajmujesz się też komponowaniem muzyki i śpiewem. Jakie historie szczególnie pociągają obie części twojego artystycznego „ja”?
JKS: Bardzo wiele różnorodnych historii. Jako piosenkarka kształtuję opowieści, które nie są może rzadkie, ale na pewno nie pojawiają się tak często w muzyce. Lubię sięgać też po różne gatunki, bo one pomagają sięgać po zupełnie różne doświadczenia i style. Dużo muzyki, którą ostatnio komponuję została zainspirowana przez wydarzenia z Włoch i długą pracę nad postacią Caitlin. Bo ona jest zupełnie inną bohaterką niż jakakolwiek inna, w którą wcielałam się wcześniej. Nie bez powodu mój nowy album nosi tytuł „Identity Crisis”. Podejmuję w nim tematy tożsamości i płynności płciowej. A przy tym staram się, żeby muzyka była przyjemna i sprawiała ludziom radość.
Miałaś okazję śpiewać w „Tacy właśnie jesteśmy”? W 4. odcinku pojawia się krótki moment, gdy inna postać wykonuje utwór na fortepian, ale Caitlin ogranicza się wtedy do słuchania.
JKS: Nie miałam, bo nie mówiłam na temat swojej muzyki zbyt wiele na planie. Nie podobała mi się wizja zostania wrzuconą na siłę piosenkarką. Zatrudnioną do serialu tylko dlatego, że potrafi śpiewać. Nie lubię zresztą mieszać moich dwóch prac zawodowych. Jak komponuje muzykę, to rzadko mówię o graniu, a jak jestem na planie, to zwykle nie opowiadam o swoich piosenkach. Natomiast muszę przyznać, że śpiewałam trochę w ramach ADR (ponownym nagrywaniu niektórych dialogów już po zakończeniu zdjęć – przyp. red.). Wykonałam mały cover Time Will Tell. Nie wiem jednak, czy ostatecznie dodali te fragmenty do serialu. Może go usłyszycie. To byłoby całkiem fajne.
A jakie było największe wyzwanie związane z graniem waszych postaci?
JDG: W moim przypadku najtrudniejsze było odnalezienie motywacji i wewnętrznych uczuć Frasera. W jego życiu dzieje się wiele. Myśli o wielu rzeczach. Walczy ze sobą i ze światem. Burza tocząca się w jego wnętrzu zaczyna z czasem wypływać też na zewnątrz. Wyzwaniem było dla mnie zaakceptowanie wszystkich tych emocji i przyjęcie ich jako swoje.
JKS: Dla mnie nowością było granie bohaterki mierzącej się z problemem tożsamości płciowej. Sama nigdy nie miałam takich kłopotów. Nawet niewiele o tym temacie myślałam. Okazało się to o tyle trudne, że miałam czasem wrażenie jakbym nie grała jednej postaci a raczej dwóch. Na szczęście dzięki „Tacy właśnie jesteśmy” poznałam lepiej nie tylko problemy osób takich jak Caitlin, ale też lepiej zrozumiałam siebie. Porozmawiałam też o tym z wieloma bliskimi mi osobami. Tego typu historie rzadko trafiają bowiem na mały czy duży ekran, szczególnie w kontekście młodych ludzi.
W jaki sposób zbudowaliście tak wiarygodną relację między Fraserem i Caitlin?
JDG: Nie było to trudne. Po pierwsze czuliśmy się z Jordan bardzo komfortowo w swoim towarzystwie. Najzwyczajniej w świecie się zaprzyjaźniliśmy. Pamiętam jak siedliśmy z Caitlin na tzw. chemistry read, w trakcie którego sprawdzane są wybory castingowe. To naprawdę stresująca sytuacja. Wszyscy dookoła cię po cichu oceniają, a ty poddajesz dla nich swoje „Ja”, żeby wcielić się w jakąś postać. A przeważnie nie wiesz jeszcze jak chcesz to zrobić. W trakcie tamtego wspólnego czytania chyba nikt nie miał jednak wątpliwości jak fantastyczna chemia jest między Jordan i mną.
JKS: To takie słodkie z twojej strony. Jack i ja naprawdę dobrze się ze sobą dogadywaliśmy. Dzięki temu nigdy nie musiałam w trakcie zdjęć walczyć o autentyczność. Nie było żadnych fałszywych uśmiechów, bo Jack jest niezwykle zabawny i fajnie się z nim pracuje. Obecnie nie spędzamy ze sobą czasu tak jak Caitlin z Fraserem, czyli 24 godziny na dobę, ale nadal jesteśmy ze sobą blisko.