Filmy i seriale zazwyczaj uruchamiamy po to, by się odprężyć, zrelaksować, dowiedzieć się czegoś lub przeżyć przygodę. Tymczasem już po jednym odcinku Taśm winy odejdziecie od telewizora nieźle wkurzeni. I to nie na twórców serialu.
OCENA
Netflix nie boi się inwestować w odważne, nietypowe produkcje. Najnowsza z nich, Taśmy winy, to serial dokumentalno-kryminalny, w którym każdy z siedmiu odcinków stanowi własną, samodzielną historię. Fascynującą i przerażającą zarazem. Taśmy winy w sposób bardzo przekonujący kwestionują funkcjonowanie amerykańskiej policji i sądownictwa. Seria prowokuje do zastanowienia się, czy w innych krajach nie zdarzają się podobne sytuacje.
Co w nim takiego przerażającego? Każdy odcinek opisuje zupełnie inną historię zbrodni. Wszystkie epizody łączy jednak jedna rzecz: przyznanie się przez podejrzanego do morderstwa, którego ten wyraźnie nie popełnił. Łączy je również forma: każdy epizod zaczyna się od emisji policyjnego nagrania, w którym podejrzany przyznaje się do winy. Dopiero w dalszej części odcinka prezentowane są wydarzenia poprzedzające zbrodnię i te następujące po niej.
„Taka praca, trzeba kogoś skazać”. Taśmy winy kwestionują działanie systemu sprawiedliwości.
Metod na wymuszanie zeznania jest bardzo wiele i nie są one tak brutalne, jak się niektórym może wydawać. Wystarczy skłamać na temat „stuprocentowo obciążających dowodów”, albo pójść na układ pod hasłem: „przecież i tak cię skażemy, przyznaj się do winy, to dostaniesz niższy wyrok”. To jednak paradoksalnie powoduje, że serial ten jeszcze mocniej zapada w pamięć. Bo uwidacznia, że nawet w rozwiniętej, zachodniej cywilizacji zasada domniemania niewinności to pojęcie umowne i abstrakcyjne.
Przekaz serialu jest dość oczywisty i można go skrócić do jednego zdania: „to mogło przydarzyć się również tobie”. Z jednej strony to nie pierwszy raz, gdy jakiś dokument żeruje na naszym strachu. Jednak za każdym razem konstrukcja serialu daje dużo miejsca na zachowanie dystansu. Tu… bardzo o niego trudno.
Twórcy Taśm winy do każdego z opisywanych przypadków podeszli poważnie i profesjonalnie. Prezentowane są archiwalne nagrania rozmów z podejrzanymi, a także wywiady przeprowadzone przez samych filmowców. Również z policjantami związanymi ze sprawą, przyjaciółmi skazanych, ich rodzinami, adwokatami i oskarżycielami.
Jest jednak pewien problem z Taśmami winy.
Wspomniałem wyżej, że serial nie pozostawia zbyt wiele miejsca na sceptycyzm. Jest jednak całkiem możliwe, że umiejętna narracja wprowadza widza w błąd. I nie wolno o tym zapominać, inaczej w swojej ocenie będziemy równie pobieżni i niesprawiedliwi, co krytykowany system. Pewność tez autorów oznaczałaby, że każdy z siedmiorga skazańców wyszedłby na wolność. Tak się jednak – przynajmniej na razie – nie stało.
Żaden z odcinków nie pozostawia najmniejszej wątpliwości względem oczywistych nadużyć organów ścigania. Te sięgają tak daleko, że w jednym odcinków, gdy skazany zostaje oczyszczony z zarzutów poprzez analizę DNA, ten preferuje… pójść na układ. Woli skrócony wyrok niż oczyszczenie z zarzutów. Bo owo oczyszczenie wymagałoby ponownej serii rozpraw sądowych. Które dla skazanego są tak traumatyczne, że ten woli nadal mieć w aktach adnotację „morderca”, niż przechodzić przez nie od nowa.
Sam fakt kwestionowania systemu prawnego w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie (a, rykoszetem, również i w innych krajach) jest bardziej przerażający od prezentowanych morderstw. Mieliśmy żyć w systemie, który nas chroni od przestępców. A nie w takim, który z nas tych przestępców bardzo chce zrobić. Taśmy winy to dobra i potrzebna produkcja. Mam nadzieję, że nie przejdzie bez echa.