REKLAMA

Taylor Swift nagrała najlepszy album w swojej karierze

W czasach pandemii i globalnej kwarantanny Taylor Swift zaszyła się w lesie swoich myśli, wspomnień i poddała muzycznej medytacji. Skutek? „Folklore” to folkowo-popowa perełka i najlepsze dokonanie w jej dotychczasowej karierze.

taylor swift folklore
REKLAMA
REKLAMA

Całkiem ciekawą ścieżkę artystyczną obrała sobie Taylor Swift. Zaczęła od niewinnego country, potem przeszła fazę bombastycznego popu, który uczynił z niej globalną megagwiazdę, a teraz artystka w pełni rozkwita emocjonalnie i muzycznie w introspektywnym krążku „Folklore”, w którym to zwraca się wyraźnie w stronę folku, wymieszanego chwilami z ujmującym dream popem.

Na „Folklore” spotykają się ze sobą wpływy Carly Simon, Kate Bush, Boba Dylana, Lany Del Rey, Stevie Nicks i Cocteau Twins.

To krążek pełen delikatnych, kameralnych dźwięków, ale za to bogaty w emocje i  opowieści zaszyte w osobistych tekstach. Jest jednocześnie skromny i stonowany, a zarazem pełen rozmachu.

Pod względem lirycznym to najlepsze dokonanie Swift. Wsparta przez producentów, Jacka Antonoffa i Aarona Dessnera, zdołała wykrzesać z siebie naprawdę świetnie napisane opowieści. Słucha się ich z zaangażowaniem, uwagą, bo choć są osobiste, wręcz intymne, to też na tyle uniwersalne, że każdy z nas znajdzie w nich cząstkę siebie.

Swift powraca na „Folklore” myślami do przeszłości, w otwierających album kawałkach the 1 czy cardigan śpiewa o nieudanych romansach, gdybając nad tym, co by było, gdyby.

Największe wrażenie zrobił na mnie z kolei duet Taylor Swift-Bon Iver, czyli numer exile.

Rozpisany wokół prostej i przepięknej melodii na fortepian, z czasem wspaniale rozwija się, prowadząc do emocjonalnego finału. Wybitna rzecz.

Oniryczny mirrorball ma w sobie niezwykłą lekkość, słucha się go niemal jak kołysanki. Równie lekki i zwiewny august sprawia wrażenie hołdu dla Cocteau Twins – to magicznie dream popowa ballada o potężnej sile rażenia.

„Folklore” przyniesie wam ukojenie, uspokoi w tych niepewnych czasach, uwiedzie pięknymi melodiami, poruszy emocjonalną siłą skrytą w delikatności.

Właściwie jedyne zastrzeżenie, jakie mam do nowego krążka Taylor Swift to fakt, że jest trochę za długi. Niby z dobrą i piękną muzyką nie powinno się zwracać uwagi na takie szczegóły, ale „Folklore” mógłby być trochę krótszy (trwa ponad 60 minut); nie każdy utwór wybrzmiewa przez to z odpowiednią siłą. Piosenek na albumie jest aż 16 i siłą rzeczy nie jest możliwe, by przy takiej ilości każda była równie dobra. No i nie jest. Przez co „Folklore” traci jako całość i zamiast bycia krążkiem bezbłędnym, jest jedynie prawie doskonały w swoim gatunku. Choć nawet i te zapchajdziury nie są totalną stratą czasu, to siłą rzeczy są to zapchajdziury.

Dodatkowo, jeśli ktoś nadal jest fanem fizycznych wydań albumów (a mam nadzieję, że ciągle są tacy), to Taylor Swift przygotowała aż osiem wersji klimatycznych, czarno-białych okładek „Folklore” do wyboru.

„Folklore” Taylor Swift można określić jako jeden z niewielu pozytywów kwarantanny.

REKLAMA

Może nie jest to najbardziej istotny pozytyw, a negatywy zdecydowanie przeważają, ale w tych trudnych czasach trzeba szukać światełka w tunelu wszędzie, gdzie jest to możliwe. „Folklore” to bez wątpienia najlepsze dzieło Swift i prawdopodobnie to ten krążek zapisze się najbardziej wyraźnymi zgłoskami pośród wszystkich jej dokonań.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA