„To my", „Midsommar" czy „Brightburn" - to tylko kilka z najciekawszych filmów grozy, jakie trafiły do kin w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Ta lista pomoże wam sprawdzić, czy powinniście zarezerwować zimowy wieczór na kolejny seans strachów.
Mój numer jeden zeszłego roku. Jordan Peele udowodnił, że „Uciekaj!" nie było przypadkowym hitem i stworzył dzieło dorównujące swojemu horrorowemu debiutowi. Amerykanin znowu wykorzystuje gatunek filmów grozy do opowiedzenia bardziej uniwersalnej historii. Komentuje rzeczywistość swojej ojczyzny, wykonuje psychoanalizę bohaterów, a na koniec sprawia, że zaczynamy kwestionować teorie, jakie zbudowaliśmy sobie podczas seansu.
Buduje napięcie z niesamowitą maestrią; nie ucieka się do tanich sztuczek – zamiast tego doskonale buduje wielowątkową opowieść, którą koniecznie trzeba obejrzeć więcej niż dwa razy. „To my" potrafi przestraszyć, ale rozpatrywanie filmu tylko przez tę, jedną soczewkę wyrządziłoby mu wielką krzywdę.
Genialności obrazu dodają również świetne – podwójne – kreacje aktorskie i transowa muzyka łącząca się z rytualnym bębnieniem.
Wspaniałe kostiumy i genialna końcówka – te dwie rzeczy nie pozwalają mi zapomnieć o dziele Guillermo del Toro. Meksykanin był jednak tylko producentem wykonawczym, który reżyserię powierzył Andre Ovredal (znanemu z „Łowcy trolli” i „Autopsji Jane Doe”). Ovredal nie dowiózł jednak napięcia przez cały seans, przez co kandydat do horrorowego hitu zasługuje najwyżej na „siódemkę”.
Trochę za dużo tu wzorowania się na „Stranger Things” czy „To”, przez co straciliśmy szansę na zyskanie nowej estetyki w kinie retro-młodzieżowym. Seans jednak jak najbardziej polecam.
27 lat po wydarzeniach z oryginału wracamy do zamieszkanego przez złowieszczego klauna Maine. Bohaterowie dorośli, ale Pennywise również się zregenerował. Dostajemy więc drugi raz prawie to samo, ale ja nie narzekam. Wartka akcja, przeplatana elementami grozy i komedii daje doskonałą rozrywkę.
Świetna, dorosła obsada sprawiła jakbym sam był częścią Klubu Frajerów, co mocno wciąga w batalię toczoną z Pennywisem. Kibicuje się im nie tylko na wojennej ścieżce, ale również przy dokonywaniu życiowych wyborów. Absolutne must-see 2019 roku!
A co gdyby Superman był zły? To pytanie postawili przed sobą twórcy Brightburna i wykorzystali je do opowiedzenia iście diabelnej historii. Nie brakuje tu brutalnych egzekucji, pastwienia się nad ofiarami czy wymyślnych zasadzek. Brightburn dostarcza pełnokrwistą opowieść o tym, jak może wyglądać przyszłość ludzkości skonfrontowanej z nadprzyrodzoną istotą.
Brakuje może jedynie większej ekspozycji postaci i koncentracji na budowie napięcia, ale i tak Zły Superman powinien znaleźć się na liście każdego fana horrorów.
Choć zaraz po seansie dość chłodno oceniłem nową „Annabelle", to w miarę upływu czasu zaczynałem się coraz bardziej przekonywać do perypetii ofiar zamieszkanej przez demona lalki. Oczekiwałem czegoś w stylu „Obecności", a dostałem lekkie, letnie kino bez większych wymagań w stosunku do widza.
Jeśli „Annabelle..." oglądać bez oczekiwań na poważny horror, to można dostać bardzo satysfakcjonującą opowieść o mrocznych artefaktach i nastolatkach, które - tylko na pozór – szukają guza. Polecam fanom uniwersum i nie tylko.
Moda na Stephena Kinga trwa w najlepsze. Hollywood bierze się za kolejne jego opowiadania, a nawet powraca do wcześniejszych ekranizacji. Dokładnie tak jest w przypadku „Smętarza dla zwierzaków", który po raz pierwszy trafił na ekrany kin w latach 80. Nowa wersja różni się jednak nieco fabularnie od oryginału, co z resztą wychodzi filmowi na dobre.
Szkoda tylko, że „Smętarz dla zwierzaków" pozostaje jedynie horrorem. Jump scare'y i dosadne ujęcia sprawiają, że podskakujemy w fotelu, ale twórcy mieli materiał na bardziej ambitny film, opowiadający o pustce, przemijaniu i smutku. Zamienili go w slashera.
Największe zaskoczenie roku.
„Dziedzictwo Hereditary” wybrałem do swojego topu 2018 roku. Teraz ten sam reżyser, Ari Aster powraca z „Midsommar. W biały dzień”, które jest jeszcze dziwniejszym, hipnotyzującym i oryginalnym dziełem.
W całości dzieje się przy bardzo jasnym świetle (mamy w końcu przesilenie), które nijak nie kojarzy się nam z horrorami, ale za to daje szerokie pole do popisu Pawłowi Pogorzelskiemu odpowiadającemu za zdjęcia. Każda scena jest pełna kolorów i detali, a mimo to prezentuje opowieść, która sprawia, że czujemy się coraz bardziej zdezorientowani. Aster nie szczędzi dobitnych, brutalnych ujęć; epatuje brutalnością, ale odsłania przy tym własną interpretację ludzkiej egzystencji i jej bólu.
Kontynuacja świetnego pop-horroru dowozi. Znów przeżywamy ten sam dzień, ale tym razem w nowych okolicznościach i z większą liczbą bohaterów. Zostają znane z oryginału gagi i punchline’y, a fabuła rozwija się w bardzo ciekawy sposób. Nie można wręcz oderwać się od ekranu.
Niewiele tu tylko horroru, ale dobra zabawa gwarantowana.
Świetne thrillery
Bo bać się można nie tylko na horrorze.
Blisko 40 lat po premierze „Lśnienia", w kinach wylądowała kontynuacja jednego z najpopularniejszych filmów grozy w historii. Stanleya Kubricka na stoły reżyserskim zastąpił Mike Flanagan, a głównym bohaterem opowieści stał się Danny Torrance, czyli syn bohatera oryginału.
Flanagan zabiera nas w miejsca znane z „Lśnienia", a przy tym utrzymuje klimat zagrożenia znany z oryginału. Zło cały czas czai się za rogiem, gotowe do ataku, a tempo akcji nie słabnie ani na moment. Nie dziwię się, że film ten spodobał się samemu mistrzowi grozy - Stephenowi Kingowi.
Z czym kojarzy się wam morska latarnia. Z trudnymi warunkami atmosferycznymi i osamotnieniem na środku morza? Jeśli tak, to „The Lighthouse" pokaże wam ludzkie granice możliwości w tych niesprzyjających okolicznościach. W rolach głównych Robert Pattinson i Willem Dafoe.
Dużym atutem filmu jest również doskonała gra świateł i cieni, które sprawiają, że wyobraźnia sama podpowiada nam straszne obrazy. Dodatkowo, The Lighthouse pozbawiono kolorów i nagrano w formacie 4:3, co w mrocznych scenach sprawia, że akcja tonie w dodatkowych paskach po bokach ekranu.
Oglądaj tylko, kiedy obejrzałeś wcześniejsze horrory.
Nie wszystkie horrory 2019 roku zasługują na wyróżnienie. Poniższe zestawienie składa się więc ze średniaków, które - przy odrobinie dobrej woli - również mogą zadowolić widzów.
Czy macie ochotę na sklejkę z horrorów o opętanych dzieciach? Jeśli tak, to Prodigy idealnie wpasuje się w wasze potrzeby. Zobaczycie słodkiego dzieciaka, który powoli oddaje się złym mocom i jego matkę, gotową poświęcić wszystko w walce o swoją pociechę.
Kilka ciekawych scen nie powinno jednak przesłonić obrazu przeciętnej całości. „Prodigy" nie odkrywa nowych horyzontów i najpewniej w przyszłym roku nikt już o nim nie będzie pamiętał.
Laleczka nie jest już demonem, a raczej złym robotem. Z filmu uleciała również groza. Zamiast tego „Laleczka" próbuje być wstępem do oceny świata technologii. Banalna opowieść podlana litrami krwi, to jedyne na co zdecydowali się twórcy.
Ogromny, zmarnowany potencjał. Uniwersum Obecności jest pełne tanich horrorów, zbudowanych na prymitywnych jump scare’ach, które tylko w opisie dystrybutora brzmią ciekawie. Jednym z nich jest właśnie „Topielisko...", w którym kuleje wszystko – od scenariusza, po samą maszkarę.