REKLAMA

Teksańska masakra piłą mechaniczną: Początek

Maniakalny niedorozwój z piłą mechaniczną? Znamienita większość fanów horrorów od razu skojarzy ów opis z legendarną maskotką "Teksańskiej Masakry". Cóż, Leatherface powraca, a my ponownie zagrzewamy kinowe fotele. Ziuummmuuummmuumm. Piła ponownie idzie w ruch. Chodźcie tu małe świnki, chodźcie...

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Każda historia ma swój początek. Z takiego samego założenia wyszedł również Jonathan Liebesman, twórca "Beginning". Popijając ciepłą kawę, czytał zapewne w jakimś brukowcu o pierwszej części "Masakry", zastanawiając się w ogóle nad sensem tego filmu. Rodzina kanibali, stary dom na peryferiach Ameryki, 33 straszliwe zabójstwa, tajemnica otaczająca całe wyludnione miasteczko. Fabuła jak na standardowy horror przystało. Pytaniem było jednak, co spowodowało takie, a nie inne "zdziwaczenie" wesołej rodzinki, lubującej się w ludzkim mięsie? Wielu fanów zastanawiało się też nad przeszłością Leatherface, przetłumaczonego nieudolnie jako Skórzaną Twarz. W końcu tacy popaprańcy nie rodzą się na drzewach. Bingo! Jonathan doszedł do wniosku, że nakręcenie kolejnego horroru spod znaku piły mechanicznej będzie bardzo dobrym pomysłem. Mityczna otoczka zdarzeń opartych na prawdziwych wydarzeniach zapewne przyciągnie masę ludzi do kin. Jonathan zgarnie szmal, a przy okazji, od niechcenia, wyjaśni fanom jak to wszystko powstało.

REKLAMA

Dobre złego początki

Sheldon Turner zapewne nie wysilił zbytnio szarych komórek, jak i palców podczas pisania scenariusza do filmu. Założenie było proste. Króciutkie wprowadzenie, zapoznanie z kanibalistyczną rodzinką, przedstawienie miasteczka, gdy było gęściej zaludnione, po czym akcja rusza z kopyta. Najpierw wprowadzenie. Wszystko dzieje się w okresie wojny wietnamskiej. Dwóch braci (Handley i Bomer), dostając wezwanie, jadą na nabór do wojska. Towarzyszą im ich piękne dziewczyny (Baird i Brewster). Cała czwórka świetnie się bawi, korzystając z ostatnich chwil spędzonych razem. Niestety dla obu par, jak to w horrorach bywa, sielanka nie trwa zbyt długo. Jadąc drogą na jakimś zupełnym pustkowiu, postanawiają zatrzymać się w przydrożnym sklepie, który na ich nieszczęście okazuje się być siedliskiem hipisowskich renegatów. Wiecie, Harleye, czarne skóry, okulary przeciwsłoneczne z minionej epoki, każdy ma klamkę w kieszeni, ten rodzaj złych chłopaczków. Jeden z bandziorów puszcza się na motorze za naszymi bohaterami. Dochodzi do wymiany ognia, potem jesteśmy świadkami wypadku na szosie. Na miejsce zdarzenia przyjeżdża dobrze znany wszystkim, którzy oglądali część pierwszą szeryf Hoyd. Narwany hipis zostaje od razu przedziurawiony jak sito, natomiast czwórka bohaterów zostaje zawiedziona do "domu matki" jak to określił zgrabnie sam Hoyd. Tak pokrótce zaczyna się ten półgodzinny film.

Kompania z Vietnamu

O ile sama otoczka, czy klimat pustkowia bardzo mi się spodobał, o tyle główni aktorzy... cóż, wypadają po prostu przeciętnie. Robią co mają robić, ale żaden nie był na tyle charyzmatyczny, bym zapamiętał sobie jego nazwisko na dłużej. Do gustu przypadł mi jedynie Matthew Bomer, czyli filmowy Eric. Chłopak na przepustce z wojska, doświadczony, wygadany i odważny. Banda popaprańców, niezależnie jak straszna, była w jego oczach tylko bandą popaprańców. Facet nie bał się praktycznie niczego, znienawidził za to szeryfa, którego, swoją drogą, pięknie potem potraktował. Dean z kolei był kimś w rodzaju pacyfisty. Pomimo dość pokaźnej muskulatury bał się dosłownie wszystkiego, sytuacja z amerykańskimi kanibalami po prostu go przerosła, choć pod koniec filmu chłopak w końcu pokazuje, że ma przysłowiowe "jaja". Niestety, wtedy jest już za późno. Ich dziewczyny, czyli Chrissie i Bailey to z kolei typowe ładne, hollywoodzkie buźki. Wciągnięte w wir wydarzeń pokazują jednak, że mają więcej odwagi i determinacji niż niejeden facet. Rola Hoyda jak zwykle mi się od razu spodobała, tak samo jak z resztą rodziny. Wszyscy byli zdrowo nienormalni, z matką oraz tłustą sąsiadką na czele. Oczywiście to i tak nic w porównaniu z Leatherface, maskotką tej serii.

Żadna praca nie hańbi!

W "Beginning" mamy do czynienia pokrótce z historią tego przerośniętego wieprza z piłą mechaniczną. Aby nie zradzać za wiele, powiem tylko, że skutki jego narodzin były dość... makabryczne. Choć swoją drogą na mnie wrażenia to nie zrobiło, koleżanka nie mogła wytrzymać z obrzydzenia. Słabe nerwy, ot co. Nasz mały rozrabiaka urodził się ze zdeformowaną twarzą oraz upośledzeniem umysłowym. W zasadzie niczym nie różnił się od zwierząt, które zabijał. A no właśnie, nasz Leatherface początkowo pracował w rzeźni, która jednocześnie była miejscem zarobku zdecydowanej większości miasteczka. Niestety, rzeźnia upadła, w wraz z nią pracownicy zostali wyrzuceni na bruk. Skórzana twarz najwyraźniej stracił chęć do życia, bo ciąć zwierzęta tasakiem to jedyne, co dobrze potrafił. Jak się okazało, człowiek to w zasadzie też zwierzątko i Leatherface poczuł się jak rybka w wodzie, bestialsko mordując niewinnych ludzi. Oto i pokrótce cała historia tego psychopaty. Że niby skąpa i słaba? Cóż, zażalenia kierować proszę do pana Sheldona Turnera.

Może teraz nieco o samej przemocy w filmie. Jak na horror przystało, jest tutaj jucha, krew, wnętrzności i wiele innych "atrakcji". Nie mogło zabraknąć oczywiście piły mechanicznej, przebijającej się przez ludzkie ciało jak przez masełko. Choć z natury jestem płochliwy oraz zdecydowanie nie mam mocnych nerwów, to film nie przestraszył mnie ani razu! Jeżeli o horrory chodzi, jest to raczej kiepski wynik. Niby jest klimat rzeźni, starego mięsa, rozkładających się ciał, ale brakuje czegoś w rodzaju... finezji. Krew leje się na lewo i prawo, wszędzie widzimy ten czerwony kompocik spływający po ziemi. Szczerze mówiąc, to nawet nie musiałem odkładać chipsów, które jadłem ze smakiem spoglądając bez skrępowania w duży ekran. Taka już oto mentalność nastolatków, to co potrafiło zabić poprzez zawał poprzednie pokolenia teraz nas już nie rusza.

Kanibale już nie w modzie?

REKLAMA

Jeżeli chodzi o moje odczucia, film był nieco ponad przeciętną. Jest tutaj wszystko, czego przeciętny horror potrzebuje. Na ogromny plus zasługuje natomiast wizerunek szalonej rodziny. Sceny w domu kanibali bardzo przypadły mi do gustu. Odstraszały natomiast przesadna brutalność, czasem wręcz sztuczne efekty tryskającej krwi. No i sam Leatherface również nie został wyborowo odegrany, ot kupa mięcha z piłą mechaniczną. W poprzedniej części to indywiduum o wiele bardziej przypadło mi do gustu. Główni bohaterowie również nie byli fenomenalni, jakoś nie potrafiłem zżyć się z ich odczuciami i emocjami. Ot, młode mięsko ginące w różny, mniej lub bardziej wyszukany sposób.

Jeżeli cenisz sobie mrok, subtelność czy wielowątkową fabułę nie jest to produkcja dla Ciebie. Mimo wszystko polecam ten film wszystkim amatorom mocnych wrażeń. Choć "Beginning" straszny nie jest, to oglądało się go z nieskrępowaną, dziką przyjemnością. W sam raz na wieczorek w gronie przyjaciół, którzy razem z tobą lubią czasem obejrzeć nieco "mocniejsze" kino. Pamiętajcie tylko, że film jest od 18 lat ;)

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA