REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

The Electric Lady już jest na Deezerze i wgniata w fotel

Czekałem na ten album od kwietnia, odkąd tylko usłyszałem singiel Q.U.E.E.N. Premiera albumu została zapowiedziana na 10 września, ale chyba bym zjadł własną rękę, gdybym nie skorzystał z możliwości pre-streamu – dzięki Deezer, masz u mnie plusa.

05.09.2013
10:36
The Electric Lady już jest na Deezerze i wgniata w fotel
REKLAMA

Jednak nie o serwisie streamingowym będziemy mówić, a o najnowszej płycie Janelle Monáe, czyli The Electric Lady (tytuł odnosi się do albumu Electric Ladyland Hendrixa), która - muszę to wyrzucić z siebie na początku – jest taka jak się spodziewałem… genialna! Pop/soul/r&b w świeżuteńkim wydaniu, gdzie nie czuć zatęchłego klimatu „wielkich” produkcji, które głęboko rozczarowały – tak Ciara, do ciebie teraz piję - i można spokojnie wsłuchiwać się w przemyślane, inteligentne kawałki. Trochę tak, jak u nowego Timberlake’a, tylko że jeszcze lepiej i nie trzeba było czekać aż sześciu lat.

REKLAMA

A teraz zacznę jak poddenerwowany młokos, czyli od początku płyty, ponieważ ciężko mi się powstrzymać. Włączam pierwszy kawałek (Suite IV Electric Overture), intro które jest „tylko” zaproszeniem do słuchania całej płyty obejmuje mnie przyjemnie klimatem rodem z filmów o Jamesie Bondzie. W kółko odtwarzane przeze mnie, nie daje mi przejść dalej – po piątym razie straciłem rachubę, ileż to ja razy klikałem na ten „play”.  Kolaboracja jazzowo brzmiącej gitary ze skrzypcami i pianinem wprowadza taki nastrój, że mój klej do protezy nie wytrzymał, szczęka i tak opadła. No coś przepięknego, szkoda tylko, że końcówka nie zazębia się za bardzo z kolejnym utworem – Given Em What They Love, ale nic nie szkodzi, bo…

Tutaj wkracza w końcu głos Janelle w mocno rytmicznym kawałku. O ile wcześniej byłem przygotowywany na seans z agentem MI6, to teraz mam wrażenie, że jestem w trakcie odsłuchiwania ścieżki dźwiękowej do filmu Tarantino - skóra, fura i pistolet maszynowy na tylnym siedzeniu. A to przecież płyta soulowa ma być prawda? Z psychodeliczną nuta, ale to jednak soul tak? A tutaj proszę, trochę bluesowo, trochę soulowo i bardzo rockowo - z organami Hammonda, prostym rytmem i drapieżną gitarą rytmiczną (a na koniec też prowadzącą – zgaduję, że to sprawka Prince’a) i funkowymi dęciakami. No i jeszcze na dodatek sam Prince ze swoim wysokim głosikiem. Może być lepiej? No może, bo zaraz po tym słyszymy singlowy Q.U E E.N. z Eryką Badu.

No i tutaj trzeba przyznać, że ten utwór to wymiatacz. Takiego dobrego groove nie słyszałem od… czasu Tightrope z poprzedniej płyty - The ArchAndroid. Na początek łatwo zauważyć, że bas i funkowa gitara rytmiczna podtrzymują całość w ryzach, z których momentami starają wyrwać się synthowe klawisze. Motyw na basie staje się szczególnie ważny w drugiej części piosenki, gdy na wokalu pojawia się Badu i wchodzi klimat lekko jazzowy, żeby potem potem pod koniec – już z Janelle przy mikrofonie – przejść w hip-hop. 

Żeby być fair, muszę powiedzieć, że kolaboracja z Solange (wypadająca trochę słabo przy Badu) i tytułowy Electric Lady, trochę mnie rozczarowały. Refren jest ok, ale zapewne po pięciu minutach go zapomnę, a poza refrenem jakoś nic mojej uwagi nie przykuło tutaj, no może poza wysuwającymi się na pierwszą linię, interesującymi instrumentami dętymi. Nawet rapowanie Janelle jakoś mnie nie rozpaliło. Zdecydowanie Electric Lady zaliczam do tej słabszej części płyty.

Moim osobistym numerem jeden na płycie zostaje piosenka Dance Apocalyptic, która jest chwytliwa, żywiołowa , dowcipna, a do tego powstał do niej świetny teledysk. W zasadzie nie jestem w stanie nic sensownego tutaj napisać – naprawdę ciężko się skupić przy takich kawałkach – więc niech za opis służy tekst z refrenu:

Smash, smash, bang, bang
Don't stop!
Chalanga-langa-lang!

Na Electric Lady oprócz tanecznych utworów, znajdziecie także balladę Look Into My Eyes, przy których „na dwa” można nawet potańczyć – jeszcze nie testowałem – a na pewno przyjemnie jej się słucha i pozwala na chwilę relaksu. Głos Janelle tym razem jest wspierany głównie przez gitarę akustyczną, czasami skrzypce i (co najważniejsze) przez chórki. Całość przypomina mi ścieżkę dźwiękową ze starych filmów. Co najlepiej słychać w Suite V Electric Overture - instrumentalnej wariacji na temat Look Into My Eyes. Doprawdy, ciekawie się tego wszystkiego słucha, jesteśmy przenoszeni od początku płyty z jednego filmu do drugiego.

REKLAMA

Na koniec zostawiłem sobie dwa najbardziej „normalne”, współcześnie brzmiące kawałki, tj. Victory i Primetime (w moim rankingu plasujący się zaraz za Dance Apocalyptic), które mógłbym spokojnie pomylić z repertuarem Alici Keys. Te piosenki to świetne „spowalniacze”, bardziej popowe niż reszta płyty. Po Miguelu spodziewałem się wiele dobrego - szczególnie po tym jak usłyszałem jego wersję Hold It Against Me Britney Spears - i nie zawiodłem się. Primetime brzmi po prostu magicznie. Niby tylko prosty beat z werblem na pogłosie i przemykającą gitarą, ale te wokale… wow, zarówno Janelle jak i Miguel sięgnęli wyżyn w tym miejscu. Linia melodyczna strasznie wpada w ucho i pomyśleć, że tak „niewiele” trzeba żeby zrobić tak genialny utwór.

Nie chcę już mówić, że Electric Lady to najlepsza płyta 2013 roku, ale gdybym miał się wcielić w członka jury Tańca z Gwiazdami, to chyba stałbym się na chwilę panem Wodeckim i wysoko podniósł w górę kartkę z 10-tką. Tak, ta płyta jest tak dobra.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA