Finał serialu „Falcon i Zimowy Żołnierz” już za nami. Podsumowujemy, jak wypadł powrót Kapitana Ameryki do Marvel Cinematic Universe.
OCENA
„The Falcon and the Winter Soldier” to drugi po „WandaVision” serial w ramach Marvel Cinematic Universe nakręcony na potrzeby serwisu Disney+. Pierwsze skrzypce grają tutaj, co nie powinno być zaskoczeniem, tytułowi Falcon (Sam Wilson) oraz Zimowy Żołnierz (czyli James „Bucky” Barners a.k.a. Biały Wilk), ale nie miejmy złudzeń, kto jest tutaj słoniem w pokoju…
Wcale bym się przy tym nie zdziwił, gdyby pierwotnie „Falcon i Zimowy Żołnierz” to był podtytuł filmu „Kapitan Ameryka 4”. Główny wątek fabularny spokojnie można byłoby skompresować z około pięciu do dwóch godzin. Serial wiele by wtedy jednak stracił, bo wątek spuścizny Kapitana Ameryki wcale nie jest najważniejszy — ale nie da się ukryć, że jest niezwykle istotny.
„The Falcon and the Winter Solider”, czyli „Cap is back”!
Steve Rogers w „Avengers: Koniec gry” przeszedł na emeryturę (i zamieszkał na Księżycu, jeśli wierzyć miłośnikom teorii spiskowych), ale to wcale nie oznacza, że zabrał ze sobą swoje alter ego. Już w pierwszym z zaledwie sześciu odcinków nowego serialu pojawił się nowy bohater dzierżący ikoniczną tarczę, którego ubrano w strój pomalowany w barwy flagi Stanów Zjednoczonych.
Okazało się przy tym, że nie był to ani Bucky, którego typowano na następnego Kapitana Amerykę jeszcze kilka lat temu, gdyż był nim swego czasu w komiksach, ani Sam, którego namaścił na swojego następcę Steve Rogers. Wilson uznał, że tarcza powinna trafić do muzeum, a jego zwierzchnicy nie uszanowali jego decyzji. Znaleźli na to miejsce kogoś innego.
Tym nowym Kapitanem Ameryką został niejaki John Walker i od początku było jasne, że bohater grany przez Wyatta Russela zaliczy bolesny upadek. Rząd wybrał co prawda na następcę Steve’a udekorowanego i umięśnionego żołnierza, ale cały serial przypominam nam o tym, że prawdziwym patriotą nie można kogoś mianować. W dodatku, jak wspomniałem, ta kwestia i tak nie jest tu najciekawsza.
„Falcon i Zimowy Żołnierz” okazał się serialem o walce z rasizmem i PTSD.
Oczywiście nie spodziewajcie się pogłębionego psychologicznego dramatu obyczajowego, bo to nadal hollywoodzki blockbuster, tyle że w odcinkach udostępnianych przez internet. Cieszy jednak, że Disney postarał się, by nadać bohaterom nieco głębi — razem z Barnesem uczestniczyliśmy w terapii, a z Wilsonem u boku odwiedziliśmy bank, który odmówił członkowi formacji Avengers kredytu.
Sporo miejsca poświęcono też problemowi rasizmu w Stanach Zjednoczonych, a scena, w której Bucky przeprasza Sama w imieniu swoim i Steve’a za to, że nie dostrzegli, jak dużym brzemieniem został obarczony, była poruszająca. To miłe, że Disney, który w przeszłości w kwestii reprezentacji mniejszości zaliczył kilka potknięć słonia w składzie porcelany, uczy się na swoich błędach.
Kolejny ważny wątek dotyczy tego, jak Bucky (nie)radzi sobie z tym, co robił jako rosyjski agent. Ciekawie było też obserwować, jak stulatek w ciele mężczyzny w kwiecie wieku próbuje się np. umawiać na randki. Nieźle wypadł również powrót charyzmatycznego Barona Zemo, który kradł każdą scenę, w której się pojawił — jego spontaniczny taniec stał się viralowym hitem internetu.
Nie wszystko w „The Falcon and the Winter Soldier” się jednak udało.
Nie przekonała mnie do siebie antagonistka, czyli Karli, w którą wcieliła się Erin Kellyman. Rozumiem oczywiście, jaki był tu zamysł, ale zawiodło nieco wykonanie — przemiana młodej dziewczyny o dobrym sercu w terrorystkę z krwią na rękach i pusto brzmiącymi hasłami na ustach nie była wiarygodna. Aktorka podobną postać zagrała zresztą wcześniej w filmie „Han Solo”, gdzie wypadła nieco lepiej.
Jeśli zaś chodzi o zakończenie, to było przewidywalne; chyba wszyscy się spodziewali, że Bucky przytargał w pudle strój Kapitana Ameryki dla Sama wzmocniony vibranium (w przeciwieństwie do swych poprzedników Wilson nie zażył serum superżołnierza i potrzebuje ochrony). Cieszy też, że najważniejsze wątki udało się zgrabnie domknąć, a cliffhanger w scenie po napisach nie był zbyt frustrujący.
„Falcona i Zimowego Żołnierza”, którego emisja rozpoczęła się zaledwie dwa tygodnie po „WandaVision”, uznaję w ogólnym ujęciu za udany serial i nie mogę doczekać się premiery kolejnej produkcji z cyklu MCU: „Lokiego”. Na niego przyjdzie nam poczekać ciut dłużej — premiera zaplanowana została na 11 czerwca 2021 r. Ciekawe, czy do tego czasu Disney+ trafi oficjalnie do Polski…
PS Jeśli chodzi o kontynuację, to nie nasadzajcie się na drugi sezon „The Falcon and the Winter Soldier”, bo… pod koniec produkcja zmieniła tytuł na… „Captain America and the Winter Soldier”. Co przy tym ciekawe, w liście płac Anthony Mackie cały czas figurował jako Falcon / Sam Wilson, ale możliwe, że zdecydowano się nie nazywać go w nich Kapitanem Ameryką, aby uniknąć spoilerów.