REKLAMA

„The Falcon and the Winter Soldier” to spektakularny powrót Kapitana Ameryki

Finał serialu „Falcon i Zimowy Żołnierz” już za nami. Podsumowujemy, jak wypadł powrót Kapitana Ameryki do Marvel Cinematic Universe.

OCENA :
8/10
the falcon and the winter solider recenzja mcc marvel
REKLAMA

„The Falcon and the Winter Soldier” to drugi po „WandaVision” serial w ramach Marvel Cinematic Universe nakręcony na potrzeby serwisu Disney+. Pierwsze skrzypce grają tutaj, co nie powinno być zaskoczeniem, tytułowi Falcon (Sam Wilson) oraz Zimowy Żołnierz (czyli James „Bucky” Barners a.k.a. Biały Wilk), ale nie miejmy złudzeń, kto jest tutaj słoniem w pokoju…

Wcale bym się przy tym nie zdziwił, gdyby pierwotnie „Falcon i Zimowy Żołnierz” to był podtytuł filmu „Kapitan Ameryka 4”. Główny wątek fabularny spokojnie można byłoby skompresować z około pięciu do dwóch godzin. Serial wiele by wtedy jednak stracił, bo wątek spuścizny Kapitana Ameryki wcale nie jest najważniejszy — ale nie da się ukryć, że jest niezwykle istotny.

The Falcon and the Winter Solider”, czyli „Cap is back”!

Steve Rogers w „Avengers: Koniec gry” przeszedł na emeryturę (i zamieszkał na Księżycu, jeśli wierzyć miłośnikom teorii spiskowych), ale to wcale nie oznacza, że zabrał ze sobą swoje alter ego. Już w pierwszym z zaledwie sześciu odcinków nowego serialu pojawił się nowy bohater dzierżący ikoniczną tarczę, którego ubrano w strój pomalowany w barwy flagi Stanów Zjednoczonych.

Okazało się przy tym, że nie był to ani Bucky, którego typowano na następnego Kapitana Amerykę jeszcze kilka lat temu, gdyż był nim swego czasu w komiksach, ani Sam, którego namaścił na swojego następcę Steve Rogers. Wilson uznał, że tarcza powinna trafić do muzeum, a jego zwierzchnicy nie uszanowali jego decyzji. Znaleźli na to miejsce kogoś innego.

Tym nowym Kapitanem Ameryką został niejaki John Walker i od początku było jasne, że bohater grany przez Wyatta Russela zaliczy bolesny upadek. Rząd wybrał co prawda na następcę Steve’a udekorowanego i umięśnionego żołnierza, ale cały serial przypominam nam o tym, że prawdziwym patriotą nie można kogoś mianować. W dodatku, jak wspomniałem, ta kwestia i tak nie jest tu najciekawsza.

Falcon i Zimowy Żołnierz” okazał się serialem o walce z rasizmem i PTSD.

Oczywiście nie spodziewajcie się pogłębionego psychologicznego dramatu obyczajowego, bo to nadal hollywoodzki blockbuster, tyle że w odcinkach udostępnianych przez internet. Cieszy jednak, że Disney postarał się, by nadać bohaterom nieco głębi — razem z Barnesem uczestniczyliśmy w terapii, a z Wilsonem u boku odwiedziliśmy bank, który odmówił członkowi formacji Avengers kredytu.

Sporo miejsca poświęcono też problemowi rasizmu w Stanach Zjednoczonych, a scena, w której Bucky przeprasza Sama w imieniu swoim i Steve’a za to, że nie dostrzegli, jak dużym brzemieniem został obarczony, była poruszająca. To miłe, że Disney, który w przeszłości w kwestii reprezentacji mniejszości zaliczył kilka potknięć słonia w składzie porcelany, uczy się na swoich błędach.

Kolejny ważny wątek dotyczy tego, jak Bucky (nie)radzi sobie z tym, co robił jako rosyjski agent. Ciekawie było też obserwować, jak stulatek w ciele mężczyzny w kwiecie wieku próbuje się np. umawiać na randki. Nieźle wypadł również powrót charyzmatycznego Barona Zemo, który kradł każdą scenę, w której się pojawił — jego spontaniczny taniec stał się viralowym hitem internetu.

Nie wszystko w „The Falcon and the Winter Soldier” się jednak udało.

Nie przekonała mnie do siebie antagonistka, czyli Karli, w którą wcieliła się Erin Kellyman. Rozumiem oczywiście, jaki był tu zamysł, ale zawiodło nieco wykonanie — przemiana młodej dziewczyny o dobrym sercu w terrorystkę z krwią na rękach i pusto brzmiącymi hasłami na ustach nie była wiarygodna. Aktorka podobną postać zagrała zresztą wcześniej w filmie „Han Solo”, gdzie wypadła nieco lepiej.

Jeśli zaś chodzi o zakończenie, to było przewidywalne; chyba wszyscy się spodziewali, że Bucky przytargał w pudle strój Kapitana Ameryki dla Sama wzmocniony vibranium (w przeciwieństwie do swych poprzedników Wilson nie zażył serum superżołnierza i potrzebuje ochrony). Cieszy też, że najważniejsze wątki udało się zgrabnie domknąć, a cliffhanger w scenie po napisach nie był zbyt frustrujący.

„Falcona i Zimowego Żołnierza”, którego emisja rozpoczęła się zaledwie dwa tygodnie po „WandaVision”, uznaję w ogólnym ujęciu za udany serial i nie mogę doczekać się premiery kolejnej produkcji z cyklu MCU: „Lokiego”. Na niego przyjdzie nam poczekać ciut dłużej — premiera zaplanowana została na 11 czerwca 2021 r. Ciekawe, czy do tego czasu Disney+ trafi oficjalnie do Polski…

REKLAMA

PS Jeśli chodzi o kontynuację, to nie nasadzajcie się na drugi sezon „The Falcon and the Winter Soldier”, bo… pod koniec produkcja zmieniła tytuł na… „Captain America and the Winter Soldier”. Co przy tym ciekawe, w liście płac Anthony Mackie cały czas figurował jako Falcon / Sam Wilson, ale możliwe, że zdecydowano się nie nazywać go w nich Kapitanem Ameryką, aby uniknąć spoilerów.

Oscarowe i głośne tytuły możesz obejrzeć w CHILI za darmo dzięki nowej promocji Logitech – sprawdź

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-07-02T17:02:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-02T14:06:45+02:00
Aktualizacja: 2025-07-02T12:36:39+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T18:51:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T15:27:49+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T13:05:35+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T11:57:44+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T08:30:18+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T20:14:11+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T18:18:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T17:17:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T16:12:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T15:36:25+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T15:07:50+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T13:57:52+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T13:42:54+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:57:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:11:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T09:23:11+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T14:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T13:46:55+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Ten nowy Spider-Man jest świetny. Nie dajcie się zwieść internetowym hejterom

Najnowszy serial o przygodach Spider-Mana skradł moje serce. Wbrew obawom, czy też może bardziej nadziejom hejterów, którym nie podobały się kolor skóry i płeć kilku postaci, nie okazał się bynajmniej bublem. Ba, ten świeżutki wariant Petera Parkera okazał się nawet fajniejszy niż ten z MCU! No i Marvel zrobił przy okazji zrobił „What If” od ostatnich dwóch sezonów „A co, gdyby…?”.

OCENA :
9/10
spider-man przyjazny pajak z sasiedztwa serial animowany disney plus opinie
REKLAMA

Marvel Cinematic Universe to rozwijana od 2008 r. seria, na którą składają się w głównej mierze filmy i seriale od Marvel Studios. Z początku wszystkie rozgrywały się w tym samym wszechświecie na Ziemi-616, ale po latach, w ramach trwającej właśnie Sagi Multiwersum, dzięki koncepcji wieloświatu połączono z nimi niemal wszystkie inne ekranizacje przygód superbohaterów Marvela. Z kolei Disney zaczął tworzyć równolegle do MCU produkcje spoza tego głównego nurtu.

Jednym z przykładów takich dzieł jest „Deadpool i Wolverine”. Chociaż film wyprodukowało Marvel Studios, to jego akcja zaczyna się we wszechświecie pełnym X-Menów, których w MCU próżno szukać. Wydano również trzy sezony „A co, gdyby…?”, czyli animacji pokazującym nam inne uniwersa oraz „X-Men ’97”, czyli kontynuację kultowej kreskówki o mutantach z Fox Kids. No a teraz na dokładkę pojawił się zupełnie nowy „Spider-Man” jedynie luźno związany z tym filmowym.

REKLAMA

Czytaj inne nasze teksty poświęcone ekranizacjom Marvela:

Spider-Man: Przyjazny pająk z sąsiedztwa pierwotnie miał być częścią MCU

W przeciwieństwie do „X-Men ’97” nigdy nie mieliśmy mieć do czynienia z kontynuacją hitu sprzed lat. Animacja miała być prequelem do filmów o Spider-Manie z Tomem Hollandem i opowiadać o młodości Petera Parkera z MCU. Na etapie produkcji koncepcja się jednak zmieniła, a my dostaliśmy inne uniwersum. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo scenarzyści nie musieli podczas tworzenia tej opowieści zawracać sobie głowy dziesiątkami filmów i setkami odcinków seriali.

Chociaż uniwersum tego nowego Spider-Mana przypomina z grubsza MCU, to losy Parkera potoczyły się tu inaczej. Nie poszedł do Midtown High, gdyż szkoła została zniszczona w wyniku ataku wariantu Venoma, czemu próbował zapobiec Doktor Strange. Zamiast tego trafił do innej placówki edukacyjnej, a jego najlepszą przyjaciółką została Nico Minorou. I tak jak tutejsi Avengersi też się rozpadli po podpisaniu Traktatu Sokovia, tak Peter nie miał w tym udziału.

Związki nowej produkcji z MCU są jednak widoczne jak na dłoni: mamy odtworzone 1:1 kadry z filmów i bohaterów rodem z innych filmów i serialu, którzy zaliczyli cameo. Daredevilowi głosu udzielił tu zaś sam Charlie Cox! (który grał tę postać w serialach Netfliksa oraz wcielił się w nią później w serialach „She-Hulk”, „Echo” i „Daredevil: Born again” oraz filmie „Spider-Man: No way home”). Jednocześnie stylistyką serial nawiązuje do komiksów z lat 60. ubiegłego wieku.

Mentorem młodego bohatera w miejsce Tony’ego Starka został Norman Osborn.

Peter został ugryziony przez zmodyfikowanego genetycznie pająka, który wypadł z portalu, który otworzył Doktor Strange i stał się superbohaterem. Serial nie zanudzał nas na szczęście kolejnym origin story, bo zaraz po prologu pierwszy etap jego kariery jako zamaskowanego obrońcy okolicy skompresowano w ramach intro. Fakt, iż Peter trafił do innej szkoły, sprawił zaś, że nie zainteresował się nim Tony Stark, tylko inny technologiczny magnat: Norman Osborn.

Peter znalazł się na radarze biznesmena po tym, jak uratował życie jego syna, Harry’ego. Starszy z Osbornów postanowił pomóc chłopakowi w jego zmaganiach ze złem i występkiem, projektując kolejne wersje jego stroju - oczywiście żywcem wyjęte z komiksów, podobnie jak zmieniające się co odcinek kadry w ramach intro. No i tak jak warianty Normana z innych uniwersów, chociaż z początku jawił się jako sojusznik Parkera, to cała ta komitywa to było tylko mydlenie oczu.

Fakt, iż od początku widać, co się święci, nie zmienia faktu, że interakcje pomiędzy Parkerem a Osbornem ogląda się naprawdę przyjemnie. Ze względu na fakt, iż w tym innym uniwersum spędziliśmy cały sezon, nie tylko jeden odcinek, jak to miało miejsce w przypadku „A co, gdyby…?”, postaci miały szansę nabrać głębi. Pomiędzy pojedynkami z superłotrami Peter miał czas i pójść do szkoły na zajęcia, i spotkać się z kumplami na nocny maraton filmowy.

„Friendly Neighbourhood Spider-Man” to lepsze „What If…?” od „What If…?”.

Na pierwszy sezon składa się łącznie dziesięć odcinków, w których Peter Parker mierzy się z masą łotrów, którzy byli inspirowali byli materiałem źródłowym. Serial bawi się jednak w sprytny sposób konwencją, łącząc sprawdzone składniki w świeży sposób. Dla przykładu taki Lonnie „Tombstone” Lincoln nie jest od razu zatwardziałym kryminalistą, tylko… kolegą Petera ze szkolnej ławki, który do gangu dołączył tylko po to, by uratować życie swojego młodszego brata.

Tak jak pierwszy sezon „A co, gdyby…?” zachwycał, tak pozostałe dwa już niekoniecznie. Scenarzyści tej animacji upuścili piłeczkę, a kolejne opowiadane przez nich historie były miałkie i płytkie. W przypadku nowego animowanego Spider-Mana dostaliśmy całą plejadę bohaterów, którzy nie są jednowymiarowymi wydmuszkami, a chociaż są animowani, to jest w nich więcej życia niż w wielu bohaterach ostatnich średnich kinowych filmów Marvela.

Tyczy się to zarówno łotrów, jak i bliskich Petera. Jego przyjaciółką jest Nico Minoru znana z serii komiksowej „Runaways”, która jest antyestablishmentową gothką. Na drugim biegunie mamy wspomnianego Harry’ego Osborna, sympatycznego celebrytę, któremu brakuje w życiu kontaktu z rówieśnikami zainteresowanymi czymś innym niż jego pieniędzmi. W tle majaczą się też stażyści z Oscorp pracujący z Peterem, w tym np. Amadeus Cho, jeden z komiksowych Hulków.

A o co chodzi z tym całym hejtem na animowanego „Spider-Mana”?

Niestety o to, o co zwykle w tego typu sytuacjach! Marvel Studios postanowiło w ramach tego uniwersum zmienić kolor skóry i płeć niektórych postaci z komiksów: Norman i Harry Osborn mają ciemną karnację, podczas gdy w laboratorium Peter współpracuje nie z doktorem Curtem Connorsem, tylko doktor Carla Connors. Po tym, jak do sieci trafiły pierwsze zwiastuny „Przyjaznego Spider-Mana z sąsiedztwa”, na twórców wylało się morze niezasłużonego hejtu.

Oczywiście krytykowanie tego, że w animacji, inspirowanej komiksami o człowieku zyskującym supermoce po ugryzieniu go przez pająka, pojawia się postaci przedstawione inaczej niż w materiale źródłowym, nie ma najmniejszego sensu. Ze zmianami materiału źródłowego mamy do czynienia od zawsze (dzisiaj np. mało kto w końcu pamięta, że geneza Venoma w komiksach była inna, niż ta, która przebiła się do mainstreamu za sprawą animacji „Spider-Man” z lat 90.).

REKLAMA

Z tego względu, jeśli tylko lubicie opowieści o człowieku-pająku, lepiej zignorujcie wszelkiej maści malkontentów i dajcie nowej produkcji szansę sami. Jestem pewien, że się nie zawiedziecie. Pełny pierwszy sezon „Spider-Man: Przyjazny pająk z sąsiedztwa” znajdziecie zaś w Disney+.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-05-22T13:08:10+02:00
Aktualizacja: 2025-05-22T10:04:49+02:00
Aktualizacja: 2025-05-22T09:37:14+02:00
Aktualizacja: 2025-05-21T12:08:50+02:00
Aktualizacja: 2025-05-21T09:26:43+02:00
Aktualizacja: 2025-05-20T15:20:40+02:00
Aktualizacja: 2025-05-20T13:59:01+02:00
Aktualizacja: 2025-05-20T13:48:10+02:00
Aktualizacja: 2025-05-20T12:18:08+02:00
Aktualizacja: 2025-05-20T09:09:58+02:00
Aktualizacja: 2025-05-19T21:04:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-19T19:44:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA