The Grand Tour, jak każda z wypraw, to piękne chwile i żenujące dłużyzny – recenzja Spider’s Web
Czas opowiedzieć o tym, o czym ani Amazon, ani prowadzący The Grand Tour powiedzieć nie mogą. A więc o tym, czy fani kultowego Top Geara mają tu czego szukać. Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa.
Top Gear to najbardziej rozpoznawalna marka ze wszystkich możliwych motoryzacyjnych wydawnictw rodzaju dowolnego. BBC budowało ją przez lata, a „ostateczny” skład prowadzących okazał się strzałem w dziesiątkę. Wspaniałe zdjęcia, wspaniałe pojazdy, świetne scenariusze i charyzmatyczni, dowcipni prowadzący.
Niestety, jeden z nich uznał, że jest tak sławny, że wszystko mu wolno. Chamstwo Jeremy’ego Clarksona doprowadziło do na tyle dużych problemów wizerunkowych, że został on zwolniony z programu. Pozostała dwójka doszła do wniosku, że bez niego dalsze prowadzenie programu nie ma sensu i oficjalnie opuściła szeregi redakcji Top Geara. BBC zatrudniło nowych, a trójka naszych bohaterów postanowiła szukać nowego domu.
Schronienie zapewnił im Amazon, który postanowił, że „nowy Top Gear” będzie sztandarową produkcją dla jego usługi VoD. Tak jak House of Cards dla Netflixa czy Gra o tron dla HBO. Jak wyszło?
To nie jest program poradnikowy.
To nie jest też program dla tych, którzy uważają, że samochody na prąd to świetny pomysł. Clarkson, May i Hammond nie ukrywają swojej miłości do motoryzacji w klasycznej formie. Ma ryczeć, ma lecieć ogień z wydechu. I ma być fajnie.
Nie uświadczymy też tu rzetelnych porównań, poradników na temat ogumienia, serwisowania czy rad zakupowych. Jak zawsze, to „car show”. A więc spektakl przeznaczony wyłącznie dla osób podzielających pasję i humor prowadzących. I dla tych, którzy chcą oglądać spektakularne zdjęcia przepięknych samochodów w najpiękniejszych zakątkach świata. Tylko i aż tyle.
Brzmi jak kalka z Top Geara? Bardzo słusznie. Bo dobre wzorce trzeba kopiować. Problem w tym, że kopiować nie wolno. BBC dalej emituje Top Geara z nowymi prowadzącymi i ma prawa do tej formy programu. Coś trzeba było zmienić, by Amazon nie mógł zostać pozwany o plagiat. Więc zmieniono. Część wyszła dobrze, a część… gorzej.
The Grand Tour – co wyszło dobrze?
Jakość rejestrowanego materiału plagiatem być nie może. Dlatego też The Grand Tour, tak jak Top Gear, stawia na najwyższą możliwą jakość produkcji. I to widać. Nawet jeżeli w nosie masz te całe samochody, to i tak zachwycisz się zdjęciami w The Grand Tour. Nie ma lepiej, pod względem technicznym, nakręconego programu o samochodach. I to tak pięknych i niezwykłych. Kropka. The Grand Tour to idealny sprawdzian dla twojego telewizora.
Nie zawiedli też sami prowadzący. Ciągłe improwizowane kłótnie, angielski humor (zarówno ten wysokich lotów, jak i ten dość… kloaczny), ich charyzma oraz zdolność do przekazywania skomplikowanej wiedzy prostym językiem to czysta przyjemność dla widza. Co więcej, ci nie marnowali czasu i postanowili się na potrzeby programu rozwijać. Tak jak Richard Hammond, który w ostatnim odcinku pierwszego sezonu postanowił się w końcu nauczyć driftować.
Do plusów należą również pomysły na scenariusze. Każdy z odcinków to osobna, ciekawa „opowieść”, ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Statyczne studio Top Geara zostało zastąpione przez rozstawiane w każdym odcinku w innym zakątku świata namioty wypełnione publicznością. Świetnie się to ogląda i tego słucha.
The Grand Tour ma też wady. I to poważne.
Niestety, spora część z nich wynika z chęci rozwoju (czytaj: uniknięcia pozwu ze strony BBC). Weźmy na przykład takiego Stiga, który musiał zostać zastąpiony inną postacią. Wybrano Mike’a Skinnera, zawodowego kierowcę NASCAR, który podczas testów pojazdów co rusz rzuca sucharami na temat jego amerykańskości, krytykując wszystko inne jako socjalistyczne i komunistyczne. Śmieszy za pierwszym i drugim razem, ale za dwunastym jest już tylko żenujące.
Brak gości i wywiadów został zastąpiony ciągłym żartem o zabijaniu celebrytów tuż przed ich wejściem do studia namiotu. Ponownie, na początku jest całkiem zabawnie, ale żart powtarzany po kilkanaście razy staje się przewidywalny, nudny i prowokuje do przewinięcia dalej.
Całość wyszła świetnie, choć nie doskonale.
The Grand Tour miewa słabsze momenty. Ot chociażby jeden z odcinków, którego tematem są eko-pojazdy, więc każdy z prowadzących buduje samochód z naturalnych surowców. Takich jak trawa, mięso czy glina. Śmieszne na pięć minut, ale po 30 minutach (zrobiono z tego temat odcinka!) nuży niemiłosiernie.
Na szczęście dominują tu cudowne momenty. Wycieczka w pojazdach buggy na spotykającą się z oceanem malowniczą pustynię namibijską. Porównanie możliwości hybrydowych superaut od Ferrari, McLarena i Porsche. Prawie każdy odcinek to przygoda, w której przesadny patos we wspaniały sposób łamany jest przez sarkazm, zgryźliwość i nieco symulowaną fajtłapowatość prowadzących.
The Grand Tour to godny następca Top Geara. Musi nad sobą jeszcze trochę popracować, ale jeżeli kochasz piękne auta i masz porządny sprzęt (czyli telewizor z lepszej półki), to kupno abonamentu na Amazon Video tylko po to, by obejrzeć ten serial, jest bardzo dobrym pomysłem. A przecież Amazon oferuje też inne treści.
I po obejrzeniu całego sezonu mogę powiedzieć jedno. Oficjalny zwiastun (patrz niżej) jest wyjątkowo szczery. Oto The Grand Tour w pigułce: