Jak połączyć filozofię, apokalipsę zombie i narkotyki? Dawno nie widziałem tak oryginalnej animacji jak „The Midnight Gospel”
„The Midnight Gospel” to nowa animacja od Pendletona Warda, twórcy serii „Pora na przygodę!” (możecie ją znać pod angielskim tytułem „Adventure Time”), którą albo pokochacie, albo znienawidzicie, ale na pewno wami wstrząśnie. Innej drogi nie ma.
OCENA
Clancy to młody chłopak, któremu marzy się blichtr i sława influencera. Aby zdobyć popularność w internetowej sieci (obejmującej cały wszechświat) za pieniądze pożyczone od siostry kupuje używany symulator wszechświatów. Urządzenie było w dobrej cenie, a on sam zafascynowany jest inteligentnymi istotami, które je zamieszkują. Clancy wybiera sobie avatar, który będzie go reprezentował i przenosi się do jednego ze światów.
Tam, jak na youtubera przystało, prowadzi ze swoimi gośćmi luźne rozmowy.
Na tym poziomie „The Midnight Gospel” gra sobie z ideą twórczości internetowej, wywiadów robionych przez amatorów. Szybko jednak okazuje się, że Clancy nie jest pierwszym lepszym chłopakiem z kawalerką, który wyobraził sobie, że zostanie gwiazdą. O nie! Gdy tylko dochodzi do rozmów z gośćmi, to szybko przekonujemy się, że dialog odbywa się na niespotykanym w serialach poziomie.
Założenie serii jest bardzo proste i w swojej prostocie wyjątkowo konfundujące. Bo światy, które odwiedza i goście, z którymi rozmawia, są tak wykręceni, że od przecierania oczu ze zdziwienia chyba przerzedziłem sobie brew. Jest świat, który opanowały zombie, a Clancy rozmawia z prezydentem USA, jest świat, gdzie rządzą klauni, a dialog odbywa się z jelenio-psem, w jednym odcinku pojawia się dość typowy setting fantasy, a rozmówczyni bohatera musi pokonać hybrydę człowieka i demona, z czego ten drugi zamieszkuje końcówkę przewodu pokarmowego tego pierwszego.
Jest więc ostro, dziwnie i bardzo... narkotycznie.
Od strony wizualnej jest bardzo prosto, projekty postaci są ascetyczne, kolorystyka jest albo wyprana z barw, albo na tyle jaskrawa i kontrastująca ze sobą, że przypomina to, jak w kinie i serialach pokazane jest postrzeganie świata po zażyciu substancji psychoaktywnych. Jeśli widzieliście „Adventure Time”, to mniej więcej wiecie, czego się spodziewać. Dużo tu wizualnej agresji, żartów opartych o grę z widzem, zaskoczenia i dziwnej, przerysowanej przemocy. Sam nie jestem fanem takiej kreski i kolorystyki, ponadto mam wrażenie, że animacja nie zawsze jest płynna i daleko jej do wysublimowanego „BoJacka Horsemana” czy nawet do bardzo pomysłowych projektów kosmitów, które możemy oglądać w serialu „Rick i Morty”.
Wyjątkowość „The Midnight Gospel” polega jednak na tym, że każdy odcinek opowiada dwie historie. Jedna odbywa się w warstwie wizualnej, bo Clancy rozmawiając z gośćmi, uczestniczy w ich przygodach, a druga to same dialogi. Ta druga jest znacznie istotniejsza niż pierwsza. W zasadzie to, co widać na ekranie, jest bardzo wtórne w stosunku do rozmów.
Clancy i jego goście rozmawiają o esencji bycia człowiekiem.
Dyskusje dotyczą miłości, Boga, magii (pojmowanej jako stosunek do siebie i świata), straty, samotności i tak dalej. Filozofia przeplata się tutaj z poruszającymi historiami o przykrych wydarzeniach w życiu, takich jak więzienie, strata kogoś bliskiego, nadchodząca śmierć czy doświadczenia po narkotykach. Szok i zaskoczenie budowane są tu przez kontrast między brutalnymi obrazami na ekranie a filozoficznymi rozmowami.
Poziom tych rozmów bywa różny. Czasem są tak intensywne i prawdziwe, że czuć, iż dotyczą lub dotyczyły one twórców „The Midnight Gospel”. Tną głęboko i na tyle skłaniają do refleksji, że aż chciałoby się obejrzeć odcinek jeszcze raz i przegadać go z kimś. Niektóre przypominają dyskusje mocno odurzonych ludzi nad ranem, gdy dogorywa już impreza i każdemu wydaje się, że to, co właśnie wymyślił, to odpowiedź na kluczowe pytania, jakie zdaje sobie ludzkość od zarania. Każdy z nas był w takiej sytuacji i zapewne każdy z nas wie, że gdy zabawa już się skończy, to nocne rozkminy okazują się płytkie, banalne – towarzyszy temu zwykle niekonsekwentna obietnica, że już nigdy więcej.
„The Midnight Gospel” to animacja dziwna, ale też bardzo oryginalna. Pokazywane tu rozmowy sięgają daleko do religii, filozofii dalekiego wschodu, czasem do szamanizmu i satanizmu. Bohaterowie próbują odpowiedzieć sobie na pytania tak głębokie, że zwykle nie zadaje się ich w telewizji. Ich odpowiedzi nie zawsze są satysfakcjonujące, bo od czasu do czasu czuć tutaj, że zdobycze filozofii traktowane są wybiórczo, a twórcom gdzieniegdzie brakuje przygotowania, aby wyjść na przykład poza New Age czy dzieła najbardziej znane, jak na przykład twórczość Aleistera Crowleya.
„The Midnight Gospel” zbudowane jest na kontrastach. Kreskówkowa forma wchodzi w polemikę z ciężarem rozmów, poruszane tematy z przerysowaną i celowo nędzną wizualnie przemocą, a internetowy twórca okazuje się być domorosłym filozofem z intelektualnym zapleczem. I chociaż sam tytuł, który jest też tytułem programu głównego bohatera, możemy tłumaczyć jako ewangelia o północy czy północna ewangelia, to gospel, czyli po polsku właśnie ewangelia, to również „zespół zasad i nakazów moralnych”. I do właśnie takiej refleksji, refleksji o nas zachęca „The Midnight Gospel”. A ja zachęcam was do tego serialu.