„The Morning Show” bierze udział w dyskusji o #MeToo. Sprawdzamy, co mówi serial Apple TV+
Na platformie Apple TV+ zadebiutował dziś finałowy odcinek serialu „The Morning Show”. Produkcja zostanie zapamiętana między innymi jako głos w sprawie ruchu #MeToo.
Na opowiadanie w filmach i serialach o efektach ruchu #MeToo czas najwyższy nadszedł już jakiś czas. Po przetrawieniu konsekwencji pierwszych skandali i długich miesiącach dyskusji, na rynku pojawił się m.in. serial „Na cały głos”, skupiający się na postaci Rogera Ailesa (Russell Crowe), który przez wiele lat wykorzystywał seksualnie swoje pracownice. To mocny serial, ale „The Morning Show” serwisu Apple TV+ jest jeszcze lepszy.
„The Morning Show” opowiada o ekipie jednej z najpopularniejszych amerykańskich telewizji porannych, której status quo pewnego dnia legnie w gruzach. Jeden z głównych prowadzących program, Mitch Kessler (Steve Carrel), zostaje oskarżony o niewłaściwe zachowanie seksualne przez jedną z byłych pracownic stacji. Jej włodarze szybko usuwają mężczyznę ze stanowiska, jego kariera momentalnie legnie w gruzach, odsuwają się od niego kolejni ludzie, w tym jego prawnik. Kessler staje się postacią toksyczną, a jego eks-pracodawca wszczyna wewnętrzne śledztwo, które ma wyjaśnić, czy w programie przez lata panowała kultura ukrywania nadużyć seksualnych.
W oku całego cyklonu znajduje się współprowadząca program Alex Levy (Jennifer Aniston), która w pierwszym odruchu jest po prostu wściekła na Kesslera. W tym momencie twórcy nie dają nam jeszcze jasno znać, ile o zachowaniach Kesslera wiedzieli jej współpracownicy.
Siłą serialu „The Morning Show” jest przedstawienie historii na wielu płaszczyznach i z wielu poziomów. Jak skandal wpływa na życie Kesslera? Jak z jego nagłym odejściem i olbrzymim problemem wizerunkowym poradzi sobie redakcja? Jak w tym wszystkim odnajdzie się nowa, ambitna i wiecznie poszukująca prawdy Bradley Jackson (Reese Witherspoon), która trafia do programu „The Morning Show” trochę przypadkiem? I gdyby nie jej pojawienie się, część problemów zostałaby zamieciona pod dywan.
Jednak najważniejszym tematem, jaki podejmuje serial, jest dyskusja o #MeToo.
A nawet erze post-MeToo, czasie, gdy najgłośniejsze skandale powoli wygasają, największe nadużycia znalazły już swoje miejsce w sądzie. Pracownicy „The Morning Show” trochę niespodziewanie odnajdują się nagle (czyżby?) w samym środku problemu, o którym do tej pory mówili z boku, z perspektywy obserwatora.
Ruch #MeToo ma wiele obliczy - to twórcy serialu podkreślają na każdym kroku. Te najbardziej przykre odsłony demaskują czasem w sposób bezkompromisowy. W jednym z odcinków pracownik programu powie, że osądzanie mężczyzn oskarżonych o molestowanie dzieje się zbyt szybko i pochopnie, a cały ruch jest nadmierną korektą złych zachowań, które mają miejsce od wieków. Inny bohater stwierdzi natomiast, że wspiera Kesslera i uważa, że potraktowano go zbyt ostro.
Z serialu dowiemy się, jak trudne może być opowiedzenie o sytuacjach, w których dochodziło do nadużycia i jak łatwo można zbagatelizować te opowieści, uznając je na przykład za wyolbrzymione. Ciekawie przedstawiona jest tu perspektywa głównego winowajcy (a może ich jest więcej? Może to winowajca zbiorowy?). Proces godzenia się z nowym stanem rzeczy u Mitcha Kesslera wygląda trochę jak proces żałoby i jego kolejne etapy, opisywane przez psychologów. Pierwszy z nich to szok, drugi gniew i bunt, kolejnym jest targowanie.
Kessler próbuje przekonać świat (i siebie), że tak naprawdę nie dopuścił się nadużyć.
Tłumaczy się różnie: czuł się samotny, chciał tylko spędzić miło czas, kobieta przecież nie wyszła z pokoju hotelowego. Spotyka się ze swoim przyjacielem, który wcześniej przechodził podobną sytuację - został oskarżony o molestowanie, w tym wypadku sprawa jednak zdaje się otarła się o organy ścigania. Do pewnego momentu Kessler stawia się na równi z nim, panowie dyskutują o tym, jak bardzo zostali skrzywdzeni przez świat, wręcz sami czują się ofiarami. Dopiero, gdy zaczynają rozmawiać o faktycznych przewinach, Kessler stwierdza, że przecież jego czyn był mniejszego kalibru niż to, co zrobił przyjaciel i wcale nie czyni go seksualnym predatorem. Czyżby? Kolejne etapy to depresja i wreszcie - akceptacja. W przypadku Kesslera oznacza ona decyzję o zawalczeniu o rehabilitację dobrego imienia.
Serial „The Morning Show” nawiązuje otwarty dialog ze stwierdzeniem, że ruch #MeToo może doprowadzać także do nadużyć. Nie padają tu żadne kategoryczne sądy. Trudno byłoby o rzetelną rozmowę o konsekwencjach #MeToo bez wspomnienia o kontrowersjach, skupiając się jedynie na dobrych skutkach.
Sprawa Mitcha Kesslera otwiera jeszcze jedne drzwi - podnosi ważną kwestię kultury milczenia.
I tu pojawia się winowajca zbiorowy, o którym wspominałam - czy atmosfera w redakcji „The Morning Show” mogła sprzyjać nadużyciom Kesslera? Czy gdyby reszta członków zespołu nie przymykała oczu na romanse i nadużycia prowadzącego, doszłoby do eskalacji tego problemu? I co najważniejsze - czy szefostwo stacji za wszelką cenę ukrywało przez lata wybryki swojej gwiazdy?
Twórcy serii podstawiają nam co rusz tego typu pytania, nie zawsze dając odpowiedzi, nie zawsze wskazując tego jednoznacznie złego bohatera - bo większość z nich jest po prostu wielowymiarowa. Z historii faceta oskarżonego o nadużycie seksualne, która sama w sobie jest mocna i ważna, robią o wiele szerszą, zahaczającą o kolejne istotne tematy opowieść. Przy okazji dokumentując zmiany w kwestii postrzegania nadużyć seksualnych lub innych podobnych czynów, które nadal mają miejsce. W całej dyskusji o #MeToo „The Morning Show” jest głosem mocnym i odważnym. Przedstawia sprawę z wielu perspektyw, uczulając również na to, jak wiele krzywdy może wyrządzić bagatelizowanie problemów i subtelnych sygnałów, które często łatwo pominąć lub po prostu zignorować. Serial czasem mówi o problemie w sposób wręcz łopatologiczny, czasem jednak dba o podkreślenie niuansów i subtelne podejście do tematu. A co najważniejsze - o pokazanie złożoności problemu, co czyni go zwyczajnie wiarygodnym.