REKLAMA

The Offspring wrócili, ale nie wiemy po co. Recenzujemy album „Let the Bad Times Roll”

Są takie muzyczne powroty, na które pewnie wielu z was czeka. Jest też i powrót grupy The Offspring, który właściwie do niczego nikomu nie jest potrzebny.

the offspring let the bad times roll recenzja
REKLAMA

Oczywiście nie chcę zabierać nikomu z czytających ten tekst doświadczeń inicjacyjnych z amerykańskim pop punk-rockiem z lat 90. Było nie było, album „Smash” grupy The Offspring, uznawany jest przez wielu, obok „Dookie” Green Day, za dzieło przełomowe dla tego gatunku. Z tymże wiecie, amerykański pop punk, to trochę tak jak amerykańskie piwo kontra to europejskie. Sami dopowiedzcie sobie, do czego zmierzam.

REKLAMA

Ale, żeby nie jechać tylko na biegu negatywnych emocji, przyznaję, że sam załapałem się na chwilę globalnego szału na The Offspring, kiedy to wypuścili w 1998 roku album „Americana”. To z niego pochodzi jeden z najpopularniejszych kawałków końca XX wieku, czyli Pretty Fly (For a White Guy). Gdy miałem 12 lat to wchodził nawet nieźle. Pamiętajcie - 12 lat…

„Americana” był ostatnim przebojowym albumem kapeli. Od tamtej pory ich popularność zaczęła drastycznie spadać. Do niedawna ostatnim krążkiem The Offspring był wydany w 2012 roku „Days Go By”. Założę się jednak, że masowy słuchacz nawet nie miał pojęcia, że grupa ta wydała cokolwiek po „Americanie”.

Ich najnowszy krążek, „Let the Bad Times Roll” jest powrotem. Czy potrzebnym? Nie bardzo.

Zastanawiam się, na co liczy kapela, która miała swoje pięć minut w latach 90. wydając, po 9 latach nieobecności, które w branży muzycznej są wiecznością, nowy album z materiałem tak generycznym i nijakim? Oczywiście nikt im nie zabroni. Panowie chcą sobie pograć i przypomnieć dawne czasy – proszę bardzo. Nie nastawiajcie się jednak na to, że skoro The Offspring wrócili, to mają wam coś ciekawego do zaprezentowania.

Słuchając otwierającego krążek This is Not Utopia, musicie być skupieni, by nie pomylić go z którymś kawałkiem z repertuaru Green Day, tyle że gorzej zaśpiewanym. Tym utworem The Offspring niejako sam przyznaje się do tego, że jedyne co mają do zaoferowania to wtórny i schematyczny pop punk, bez żadnego śladu oryginalności.

Tytułowy Let The Bad Times Roll brzmi jak kawałek z repertuaru Katy Perry, tyle że w aranżacji na gitary.

Behind Your Walls wypada o tyle lepiej, że bliżej mu motywom rockowym, przeciętnym, ale trochę bardziej szlachetnym niż to, co prezentowały dwa wcześniejsze kawałki.

Army of One to bodaj najlepszy numer na krążku. Niezłe riffy i dobra energia sprawiają, że nadaje się on do biegania czy podczas jazdy samochodem.

W ogóle środek tego albumu wypada zdecydowanie najciekawiej.

Breaking These Bones wita nas mocnym bębnowym intro i potem przez cały czas trwania utrzymuje dynamiczne tempo napędzane przez rzeczowy bas i gitary. Aż szkoda, że trwa on niecałe trzy minuty… Hasan Chop też ratuje ten krążek od totalnego blamażu mięsistymi gitarami, przyjemnie dudniącym basem i zwariowanym tempem. Ale, też trwa chwil parę, bo po 2 minutach i 20 sekundach dobiega końca.

Co mamy tu jeszcze… Na przykład kompletnie niepotrzebny cover In the Hall of The Mountain King na mocnym przyspieszeniu. Bo czemu nie? Jest też The Opioid Diaries, który brzmi jak każdy punk-rockowy kawałek, jaki kiedykolwiek nagrano. Albo Gone Away, kiczowata ballada, która w momentach gdy nie brzmi jak kolejna podróbka Green Day, to niebezpiecznie zbliża się do melodyjnego plagiatu kawałka Mad World od Tears for Fears.

REKLAMA

Słowem – jest źle.

Jeśli są wśród nas fani The Offspring, to z jednej strony obchodzą oni pewnie teraz mini-święto, ale z drugiej wątpię, by nawet oni byli w pełni usatysfakcjonowani tym krążkiem. Wysłuchałem więc „Let the Bad Times Roll” żebyście wy nie musieli.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA