„Outsider” od HBO to taki „True Detective", w którym czuć ducha Stephena Kinga - recenzja
„The Outsider” od HBO to serial na podstawie prozy Stephena Kinga i zarazem lepszy „True Detective” niż 2. i 3. sezon samego „Detektywa”. I to razem wzięte. Dostaliśmy rasowy kryminał z zaledwie nutką czegoś ulotnego, nieopisanego i niewyjaśnionego.
OCENA
We wpisie omawiam pierwsze sześć odcinków serialu „Outsider”, ale unikam spoilerów.
HBO nie daje widzom oddechu. Ledwie kilka dni temu zakończyła się emisja 3. sezonu „Watahy”, a już teraz można obejrzeć pierwsze dwa epizody kryminału „The Outsider”, którego tytuł w polskiej wersji językowej nie stał się „Odmieńcem”, „Wyrzutkiem”, ani „Kimś z zewnątrz”, a zgubił jedynie „The”.
„Outsider” jest serialową adaptacją powieści Stephena Kinga z 2018 r.
Co jednak ciekawe, chociaż Stephen King został już kilka dekad temu królem grozy i horroru, to w ostatnich latach więcej uwagi w swojej twórczości poświęca wątkom kryminalnym niż paranormalnym. Tę fascynację względnie nowym dla niego gatunkiem wyraźnie czuć w nowym serialu HBO. Skojarzenia z „True Detective” same zaś cisną się na usta niemal natychmiast.
Szkielet fabuły jest podobny w obu produkcjach, które wyprodukowała przecież jedna stacja, ale to bynajmniej nie jest przytyk. „Outsider” ma mimo wszystko swój niepowtarzalny klimat, a chociaż wątki nadprzyrodzone nigdy nie wychodzą tu na pierwszy plan, to i tak są dużo bardziej namacalne niż we wspomnianym „Detektywie”.
Stephen King z kolei jest z tej konkretnej adaptacji bardzo zadowolony.
Pisarz nie przywykł co prawda do krytykowania seriali i filmów na bazie swoich dzieł, ale rzadko kiedy aż tak wychwalał pracę scenarzystów, reżyserów i aktorów w social media, jak w przypadku „The Outsider”. Od tygodni co chwilę trafiałem na jego ciepłe słowa kierowane w stronę Jasona Batemana i spółki.
Po seansie sześciu odcinków już wiem, że nie była to zwykła kurtuazja ze strony pisarza wobec twórcy netfliksowego „Ozark”. Chociaż na podstawie prozy pisarza na przestrzeni dekad powstały dziesiątki aktorskich adaptacji - zarówno filmów, jak i seriali, a część z nich to prawdziwe perełki - to ta najnowsza z nich ma potencjał być jedną z najlepszych.
Historia rozpoczyna się od przysłowiowego trzęsienia ziemi, jaką jest śmierć dziecka.
W małym amerykańskim miasteczku w stanie Georgie’a dochodzi do tragedii. Policja znajduje ciało młodego chłopca, a na miejscu zbrodni wykryto ślady sprawcy. Identyfikują go też świadkowie. Dzięki szybkiej akcji policji udało się schwytać domniemanego sprawcę: dobrze znanego lokalnej społeczności nauczyciela i trenera drużyny baseballowej.
Policjant, który dowodził akcją - jest nim Ralph Anderson, którego portretuje Ben Mendelsohn znany m.in. z filmu „Gwiezdne wojny - historie. Łotr 1” - zdecydował się zgarnąć podejrzanego podczas meczu tak, by widzieli to zarówno rodzice, jak i ich dzieci. Chciał, by wszyscy to widzieli. Szybko się jednak okazuje, że to mógł być poważny błąd.
Nikt nie umie wyjaśnić, w jaki sposób Terry Maitland mógł być w dwóch miejscach naraz.
Dowody wskazują na to, że to właśnie Terry zabił zaledwie jedenastoletniego Frankie’ego Petersona, ale on zarzeka się, że jest niewinny. Zapewne świat pozostałby na to głuchy, gdyby nie fakt, że Maitland miał alibi - kamery zarejestrowały go w innym mieście 110 kilometrów w czasie, gdy dziecko ginęło. Brał udział w konferencji dla nauczycieli.
Ralph Anderson staje przed nie lada wyzwaniem - zaczyna kompletować wykluczające się wzajemnie dowody i zeznania. Z kolei jego decyzja o publicznym aresztowaniu sprawiła, że napięte relacje pomiędzy mieszkańcami miasteczka doprowadzają do kolejnych tragedii. A widz zostaje zostawiony z pytaniem: czy te wszystkie wydarzenia to faktycznie jedynie wina ludzi?
Reżyser wodzi za nos widza nie tylko treścią, ale również formą.
Ze względu na miejsce akcji już na samym początku pomyślałem o „Detektywie”, ale w przejściach pomiędzy kolejnymi ujęciami i wejściówce dostrzegłem też nieco surrealistycznego „Hannibala”. W scenach, które rozpoczynały pilot, rozbrzmiewała z głośników muzyka klasyczna, która nie pasowała do makabrycznych wydarzeń, których byliśmy świadkami.
To wszystko w połączeniu ze świetną grą aktorską sprawia, że serial „Outsider” aż chce się oglądać. Fabuła rozkręca się powoli, a narracja nie jest prowadzona w całkowicie linearny sposób, a na spostrzegawczego widza czego wiele nagród. Aktorzy do ról dobrani zostali świetnie, a emocje ich postaci - głównie smutek, złość, rozgoryczenie - są niemal namacalne.
Na uwagę zasługuje przede wszystkim Cynthia Erivo, która gra Holly Gibney.
Wszyscy fani Stephena Kinga z pewnością tę postać już kojarzą. Neurotyczna dziewczyna, która postanowiła pracować jako prywatna detektyw, po raz pierwszy pojawiła się w powieści „Pan Mercedes” oraz pozostałych tomach trylogii o przygodach Billa Hodgesa. Stała się najwyraźniej oczkiem w głowie pisarza, bo już teraz wiemy, że jej historia będzie przez niego kontynuowana.
Pewne zaskoczenie może budzić fakt, że w „Mr. Mercedesie” portretowała tę postać Justine’a Lupe, ale mówimy o dwóch różnych serialach dwóch różnych stacji telewizyjnych, które w przeciwieństwie do powieści, na których bazują, nie są ze sobą powiązane. Ważne jest natomiast to, że nowa interpretacja tej nieszablonowej postaci jest równie udana, co poprzednia.
Jestem teraz niezmiernie ciekaw, w jakim kierunku pójdzie fabuła i w jakim stopniu scenarzyści będą stąpać twardo po ziemi, a w jakim popuszczą wodze wyobraźni. Na to przyjdzie mi jednak chwilę poczekać, bo tak jak widziałem sześć odcinków „The Outsider”, a HBO na start udostępnił dwa, tak kolejne będą pojawiały się teraz na antenie stacji oraz w HBO GO co tydzień.