Spora część amerykańskich komedii związanych z muzyką to filmy taneczne. Dzięki Bogu w The Rocker Petera Cattaneo nikt tańczyć nie zamierza. Reżyser ten nie ma na koncie wielu filmów, a jego dzieła nie osiągały nigdy większego rozgłosu w wielkim świecie. Tak samo sprawa ma się ze znaczącą częścią członków obsady, dla niektórych jest to nawet aktorski debiut. Trzeba przyznać, że film wyszedł przeciętnie, jednak trzyma sensowny poziom.
Historia opowiada o Robercie Fishmanie, pseudonim "Fish". W latach młodości Fish był perkusistą w hardrockowym zespole, Wezuwiuszu. Na skutek podłości marketingowego świata, Robert zostaje wyrzucony z grupy. Następnie widzimy bohatera w wieku czterdziestu lat, próbującego wciąż znaleźć sobie pracę, jednak bezskutecznie. Za każdym razem, gdy słyszy nazwę swojego byłego składu - który w międzyczasie osiągnął światowy sukces - wpada w szał. Fish nie szuka jednak nowego zespołu, nie grał na perkusji od opuszczenia Wezuwiusza. Niespodziewanie otrzymuje propozycję zagrania jednego koncertu z garażową grupą jego siostrzeńca, grającą emo/punk rocka. Jak się łatwo domyśleć, zespół zaczyna podążać w kierunku wielkich pieniędzy i olbrzymiej popularności, a to głównie za sprawą charyzmatycznego i nieokrzesanego Fisha.
The Rocker od początku do końca jest filmem przeciętnym, komedią jakich wiele. Rainn Wilson, odgrywający rolę głównego bohatera, spisuje się nieźle, Robert Fishman to postać, którą bez problemu może polubić każdy. Niestety, jego towarzysze są nieco sztuczni. Fabuła nie grzechy oryginalnością, przez co każdą kolejną sytuację można łatwo przewidzieć. Film opiera się na schemacie powielanym w wielu produkcjach: nasz bohater nie jest tolerowany przez środowisko, ale z czasem wszyscy zaczynają go kochać, a na koniec, mimo trudności, odnosi wielki sukces. No, żeby przynajmniej można było posłuchać dobrej muzyki… ale to już kwestia gustu.
Humor w omawianej produkcji stoi na średnim poziomie. Żarty polegają na zabawnych tekstach, które jednak nie powodują bólu brzucha u przeciętnego widza. Film nie dostarcza nam również parodii, o którą aż się prosi tematyka przez niego poruszana. Wyjątkiem może być pseudonim artystyczny Roberta - taki sam nosił były wokalista rockowej grupy Marillion. Scenarzyści chyba bardzo serio potraktowali emo rocka, który jest grany przez nowy zespół Fisha, nie robiąc sobie z tego żartów. Wszelakie teksty pokroju "och, to boli tak bardzo, jesteś taka śliczna" miały chyba w zamierzeniu brzmieć poważnie. W efekcie zmieniłbym gatunek wygrywany przez kapelę bohatera, ale film ma chyba na celu dotarcie do jak największej grupy odbiorców, więc zrozumiały jest taki wybór.
Inna recenzowana przeze mnie w tym numerze komedia, Boski Chillout, miała wszystko to, czego zabrakło Rockerowi. Świetne żarty sytuacyjne, przekomiczni, dobrze zagrani bohaterowie to podstawy śmiesznego filmu, lecz nawet tych podstaw nie udało się uzyskać twórcom omawianej produkcji. Gdyby nie główny bohater, mielibyśmy kolejną ograniczoną komedię dla nastolatków, o nastolatkach właśnie. Rockowa grupa, która w miesiąc podbija świat ani nie jest sensowna, ani zabawna.
The Rocker nie polecam chyba nikomu. Jest to komedia jakich mnóstwo, a w swojej kategorii i tak ma olbrzymią, pokonującą ją pod każdy względem konkurencję. Jeśli szukacie dużej ilości śmiechu, polecam wspomniany wcześniej Boski Chillout, bo przy filmie Cattaneo można się co najwyżej od czasu do czasu uśmiechnąć. Niby jest sympatyczny główny bohater, ale reszta już nie zawiera niczego szczególnego. Żadna sytuacja, ani żaden tekst nie zapadają głęboko w pamięć, kilka godzin po obejrzeniu ciężko przypomnieć sobie jakikolwiek szczegół.