„The Society” to miał być „Władca much” dla nastolatków. „Miał” to słowo klucz - recenzja
Netflix ma w swojej bibliotece bardzo bogatą ofertę dla nastoletnich widzów. W najnowszym serialu z gatunku Young Adults pt. „The Society” twórcy postanowili stworzyć opowieść na miarę „Władcy much” i „Zagubionych”. Ale po drodze bardzo wiele rzeczy im nie wyszło.
OCENA
Większość posiadaczy konta na Netfliksie to ludzie stosunkowo młodzi. Nie powinno więc nikogo dziwić, że duża część seriali oryginalnych tworzonych przez platformę jest skierowana właśnie do nich. Przy czym najlepsze seriale z serii YA w teorii powinny wykraczać poza ograniczenia gatunku, tak żeby zachęcić do obejrzenia wszystkich widzów bez względu na metrykę.
Jeżeli komuś mogło się to udać, to produkcjom z pogranicza gatunkowego - takim, które wsadzają młodych bohaterów do bardziej uniwersalnej i ciekawej historii niż standardowe licealne perypetie. Na papierze właśnie tego typu serialem jest „The Society”. Produkcja opowiada o grupie około setki nastolatków z małego miasteczka West Ham w Nowej Anglii. Pod koniec roku szkolnego grupowo wyjeżdżają na tygodniową wycieczkę. Po drodze okazuje się jednak, że zostają zmuszeni wrócić do miasta. Zostają wysadzeni z autobusów, ale na miejscu spotyka ich przykra niespodzianka. Całe miasto wydaje się opustoszałe. Gdzieś zniknęli wszyscy dorośli, przyjaciele i młodsze rodzeństwo bohaterów.
Nastolatkowie na początek wykorzystują okazję do szaleńczej zabawy, ale wkrótce zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. West Ham zostaje odcięty od świata przez gęsty las.
Zwykle w tym miejscu powinno pojawić się ostrzeżenie o spoilerach lub zapewnienie, że w recenzji nie zdradzę żadnych tajemnic związanych z fabułą „The Society”. Problem w tym, że twórcy nowego serialu Netfliksa są nieszczególnie zainteresowani rozwijaniem wątków związanych z tajemniczym zniknięciem pozostałych mieszkańców miasta i właściwie nawet nie ma czego ujawniać. Cała sprawa zostaje poruszona kilka razy na przestrzeni 10-odcinków, ale większość pytań pozostaje bez odpowiedzi (zresztą te udzielone nie są zbyt satysfakcjonujące).
A rozmaitych problemów logicznych i dziur fabularnych w „The Society” jest wiele. Nie dostajemy choćby odpowiedzi, dlaczego w tajemniczym West Ham wciąż działa elektryczność i telefonia, a półki sklepowe są pełne zapasów, ale nie ma dostępu do telewizji i Internetu. Oczywiście, poza najbardziej oczywistym wyborem, że tak było najwygodniej dla twórców serialu.
Znacznie bardziej od powodów uwięzienia nastolatków - czy filozoficznych pytań o możliwość istnienia utopii - autorów „The Society” interesują relacje zachodzące między młodymi ludźmi uwięzionymi w nietypowej sytuacji. Gdyby ująć sprawę procentowo, to jakieś 5 proc. czasu antenowego zajmuje próba odpowiedzenia na pytanie: „dlaczego?”, 10 proc. to prosty kurs dotyczący tego, jak polityka i władza korumpują, a resztę zajmują rozmaite przyjaźni, miłostki, zabawa i seks. Mogłoby to jeszcze jakoś zachęcać do oglądania, gdyby nie fakt, że bohaterowie produkcji reprezentują najbardziej banalne szkolne archetypy. Mamy więc m.in. kilku głupich futbolistów, nielubianą przewodniczącą szkoły i jej zazdrosną młodszą siostrę, bogatego dupka, dziewczynę, którą wszyscy podrywają, przyjacielskiego geja oraz sadystycznego łobuza.
„The Society” nie wyróżnia się niczym spośród dziesiątek podobnych produkcji YA. Wszyscy są szczupli, przystojni i do bólu nowocześni.
Naprawdę trudno znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, który pozwoliłby cieszyć się z oglądania „The Society”. Aktorstwo i zdjęcia stoją na przyzwoitym poziomie, ale też trudno tu mówić o jakiś fajerwerkach. A pod względem scenariusza jest jeszcze gorzej. Ostatnio coraz częściej słychać narzekania, że nowe produkcje Netfliksa nie opowiadają historii zdolnych wypełnić od ośmiu do dziesięciu odcinków. Podobne oskarżenia były wysuwane w stosunku do „Chambers” czy „Już nie żyjesz”, ale „The Society” przebija obie te produkcje, a przecież jest od nich sporo dłuższe.
Być może „The Society” znajdzie swoją niszę odbiorców, których bawi oglądanie dwudziestokilkuletnich aktorów, którzy udają nastolatków uprawiających po raz pierwszy razem seks. Śledzenie ich banalnych dramatów, przeciętnych kłopotów i stereotypowych zachowań przez prawie dziesięć godzin dla większości będzie jednak przeraźliwie nudne. Osobiście nie jestem w stanie zrozumieć, po co zdecydowano się umiejscowić tą historię w ramach szeroko pojętego science fiction, skoro później w ogóle z tego nie skorzystano.
Najlepsze historie dotyczące grupy ludzi, którzy zostają nagle wyrwani z cywilizacji i muszą stworzyć ją od nowa (takie jak „Władca much”, manga „Suicide Island” czy trzy pierwsze sezony „Zagubionych”) potrafią w odpowiedni sposób zbilansować szarą rzeczywistość i głębszą problematykę. Tutaj zdecydowanie się to nie powiodło, bo zabrakło pomysłu na kreację świata i głębi politycznej myśli.