Totalna wojna nadeszła. The Walking Dead w 8. sezonie nie bierze jeńców - recenzja Spider’s Web
Setny odcinek Żywych trupów pokazał nam pierwszą bitwę pomiędzy Zbawcami dowodzonymi przez Negana i okoliczną ludnością skrzykniętą przez Ricka. The Walking Dead w 8. serii z zombie robi zaledwie tło dla zmagań prawdziwych potworów.
OCENA
W tekście znajdą się spoilery z otwarcia 8. serii The Walking Dead.
Fani jednego z najpopularniejszych seriali w historii telewizji z niecierpliwością czekali na dalszy ciąg przygód swoich ulubionych bohaterów. Co prawda 7. seria nie zakończyła się tak dużym cliffhangerem jak ta jeszcze wcześniejsza, ale pod sam koniec Rick i spółka wreszcie wyrwali się z marazmu. Postanowili działać.
The Walking Dead nie kazało długo czekać na pierwszy strzał.
Zgodnie z oczekiwaniami widzów, po kilkumiesięcznej przerwie, armia zebrana przez Ricka od razu ruszyła w stronę obozowiska Zbawców. Gdy tylko zebrano prowiant, broń oraz amunicję, uzbrojono mieszkańców ciemiężonych przez Negana osad i wysłano na front. Oczywiście w autach, w których do karoserii przyspawano ogromne, pordzewiały blachy. Chwilę później rozpoczął się metodyczny mord.
Przywódca ocalałych w swoim przemówieniu szumnie zapowiadał, że tylko jeden człowiek w tej wojnie musi zginąć: Negan. Ta deklaracja nie przeszkodziła mu jednak wysłać swoich podwładnych z misją zabicia szeregowych żołnierzy wroga, zanim w ogóle dotarli na miejsce i mogli wezwać sojuszników Negana do poddania się. Jestem w stanie przymknąć oko na takie nieścisłości, ale cierpliwość widza ma granicę.
Wszystko z grubsza grało, póki grupa Ricka nie dotarła pod bramy twierdzy Negana.
Po oczyszczeniu przyczółków Zbawców z czujek zebrana przez Ricka armia trafiła na miejsce, ciagnąc za sobą hordę umarlaków. Negan wyszedł, jak gdyby nigdy nic, przywitać gości. Niestety żadna z postaci nie wpadła na to, że to dobry moment, by zakończyć rozlew krwi. Skoro i tak Negan musiał zginąć, to czemu Rick nie zabrał ze sobą kilku snajperów?
Jeśli ktoś się obawiał, że wraz z setnym odcinkiem The Walking Dead się zmieni, to spieszę donieść, że wszystko zostało na swoim miejscu. Nadal razi ten sam brak elementarnej logiki w działaniach bohaterów. Postaci, którym fani kibicują, stoją w nierównej walce - ale nie z Neganem, tylko ze scenarzystami. To oni nie pozwolili wygrać bohaterom pomimo świetnego przygotowania.
Oczywiście jako widzowie wiemy, dlaczego Negan nie zginął.
Kolejna seria The Walking Dead ma liczyć 16 odcinków. Można rozsądnie założyć, że wojna pomiędzy dwoma ugrupowaniami będzie motywem przewodnim przynajmniej połowy z nich. Zabicie głównego wroga w pierwszym epizodzie byłoby wbrew klimatowi serii. Mam jednak żal do twórców, że by nie dopuścić do śmierci Negana, po raz kolejny zrobili kurtyzanę z logiki.
Takich grzechów popełniono zresztą kilka. Serial przedstawia postapokaliptyczną rzeczywistość, w której brakuje zapasów. Strzelanie przez grupę setkami naboi w samochód, za którym ukrywa się tylko jedna osoba, może jest efektowne, ale przy tym kompletnie niewiarygodne. Tak samo jak późniejsza sytuacja, w której bohaterowie prują z karabinów w okna siedziby Zbawców przez minutę, jak nie dwie.
Mam wrażenie, że twórcy chcieli pokazać kilka konkretnych wydarzeń, a sceny łączące te kluczowe punkty historii albo dopisano na kolanie, albo w ogóle nagrano je na żywioł. Nie mogę uwierzyć, że w produkcji z takim budżetem nie da się zatrudnić kilku osób, które po przeczytaniu scenariusza wskazałyby ewidentne dziury.
Nie przekonują mnie też wizje przyszłości i flashbacki.
Otwarcie 8. serii The Walking Dead pokazało nam dość spójną historię marszu zjednoczonych osad przeciwko Zbawcom, ale przeplatały je dziwne wizje. Raz kamera pokazywała płaczącego Ricka (czyżby zaraz po pierwszej przegranej bitwie w długiej wojnie), by za chwilę pokazać wybiegającą daleko w przyszłość scenkę z jego życia domowego.
Cieszy, że twórcy Żywych trupów po tylu latach nadal próbują eksperymentować. Niestety, ten motyw w ogóle nie zagrał. Sceny oderwane fabularnie od głównej treści odcinka nie korespondowały w żaden sposób z historią najazdu na Sanktuarium i wyglądały na dopisane na siłę. Cofanie się do sceny pompatycznej przemowy już po głównej bitwie niepotrzebnie komplikuje narrację.
Na szczęście ten odcinek mamy już za sobą i teraz może The Walking Dead ruszy z kopyta.
Twórcy The Walking Dead chcieli setny odcinek uczcić ogromną strzelaniną i masą wybuchów. To im się udało i mogą odhaczyć pierwszą salwę z listy to-do. Przynajmniej na chwilę pojawili się wszyscy istotni bohaterowie i bodaj po raz pierwszy od lat udało się zebrać ich w jednym miejscu.
Ze zdumieniem odkryłem nawet podczas seansu, że chociaż Żywe trupy lata świetności mają już za sobą, to… nadal obchodzi mnie los postaci, z którymi spędziłem ostatnie 8 lat. Pogodziłem się też z tym, że szwędacze musiały usunąć się w cień, bo The Walking Dead woli nam pokazywać relacje między ludźmi zamiast kolejnych starć z zombie.
Oby tylko nie okazało się, że znów na cały sezon bohaterowie zostaną podzieleni na grupy, które spotkają się dopiero za kilka miesięcy, by wspólnymi siłami pokonać Negana i jego niedobitki. To dopiero byłoby antyklimatyczne.