REKLAMA

Odizolujcie się od świata, słuchając „After Hours”. Recenzujemy nowy album The Weeknd

Jeden z najpopularniejszych wykonawców pop powraca, by w tych trudnych czasach przynieść nam odrobinę ukojenia i ucieczki do krainy zmysłowych i nastrojowych dźwięków. Posłuchajcie z nami „After Hours”, nowego krążka The Weeknd.

the weeknd after hours
REKLAMA
REKLAMA

Choć „After Hours” był nagrywany miesiące temu, to w jakiś magiczny sposób dopasował się on do aktualnych nastrojów na całym świecie. Nowy krążek The Weeknd jest nieco refleksyjny, sentymentalny, utkany z sennych brzmień.

Jeśli jednak jesteście zaznajomieni z singlami promującymi „After Hours”, to możecie odnieść trochę mylne wrażenie odnośnie tego albumu. To w większości bardzo powolna i oniryczna płyta. Już pierwszy kawałek, Alone Again, powinien nastroić was na to, jak brzmi niemal cały krążek. Rozmyślnie używane pasaże elektroniczne, przywodzące na myśl dzieła Tangerine Dream czy Jeana Michel Jarre’a. Oniryczna atmosfera, która z czasem nabiera darkwave’owej dramaturgii.

Too Late trochę przyspiesza, ale to nadal są średnie rejestry. The Weeknd uwodzi nas melancholijnym nastrojem, trochę jakby wyśpiewywał epitafium za światem, który powoli odchodzi. Nie omija przy tym jednak dość niefortunnych zakrętów, takich jak trochę kiczowaty (szczególnie w refrenie) Hardest to Love czy Sacred To Live. Oba wydają się emulować średnio udany pop z przełomu lat 80. i 90. Skutek jest taki, że są bez wyrazu i szybko o nich zapominamy.

Dopiero w połowie krążka zaczyna robić się interesująco. Heartless, w którym The Weeknd stwierdza, że jest bez serca przez nadmiar pieniędzy i bólu (współczuję) sprawia, że „After Hours” zaczyna nabierać wyrazu. Udany jest też 6-minutowy utwór tytułowy, oszczędna, ale wyrazista aranżacja hipnotyzuje na tyle, że kawałka tego można spokojnie słuchać na loopie co najmniej kilka razu.

Świetny jest Faith. Mocne, darkwave’owe syntezatory w tle udanie współgrają z wokalem i tworzą coś na kształt apokaliptycznej wersji R&B.

Blinding Lights z kolei brzmi jakby The Weeknd inspirował się grupą a-Ha. Ten kawałek ma największe szanse na stanie się gorącym hitem najbliższych miesięcy. Tym bardziej, że jest uroczo oldschoolowy (o ile jeszcze nie znudziły was odwołania do lat 80.).

Identyczna sytuacja ma miejsce z In Your Eyes, który sprawia wrażenie, jakby go ktoś wyjął prosto z repertuaru Limahla. Jest to przyjemna dawka sentymentalnego synth-popu, ale też nie wnosząca nic nowego do muzyki rozrywkowej. Domorośli muzycy synthwave’owi publikujący swoje kawałki na Soundcloudzie czy YouTube’ie robią obecnie ciekawsze rzeczy. Jak na megagwiazdę popu, która ma dostęp do najlepszych producentów, The Weeknd tym razem jednak trochę rozczarowuje.

Na „After Hours” ewidentnie dominuje tonacja durowa. Na dłuższą metę album ten wydaje się mimo wszystko dość monotonny.

REKLAMA

Oczywiście pozytywne wrażenie robią udane aranże, przemyślane wykorzystanie syntezatorów, ale też aż prosi się, by krążek był przede wszystkim trochę lepiej poukładany. Najciekawsze utwory pojawiają się dopiero na sam koniec, a jeśli ktoś słucha „After Hours” w kolejności sugerowanej przez muzyka, to musi się wpierw przebić przez sporą ilość dość wtórnych i co najwyżej niezłych kawałków, które zlewają się trochę w jedną, średnio wyraźną całość.

Tym razem nie spodziewajcie się hiciorów na miarę Can’t Feel My Face, Starboy czy Earnd It. Żaden kawałek na „After Hours” nie jest tak przebojowy i dobrze napisany. Udała się natomiast atmosfera, jak pisałem wyżej trochę oniryczna, melancholijna, odwołująca się do pierwszych mixtape’ów muzyka.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA