W filmie „TO: Rozdział 2” zobaczymy cyfrowo odmłodzone... nastolatki. Horror czy konieczny rozwój kina?
Mimo że od premiery pierwszej części adaptacji powieści Stephena Kinga „TO” minęły zaledwie dwa lata, reżyser Andy Muschietti od początku zakładał, że część budżetu nowego filmu poświęci na proces cyfrowego odmłodzenia nastoletnich aktorów.
Moda na de-aging, czyli komputerowe odmłodzenie znanych aktorów, zatacza coraz szersze kręgi. Trend ten od dłuższego czasu panuje w Marvel Cinematic Universe. Z początku były to jedynie krótkie sceny, ale z biegiem czasu cyfrowe odmładzanie stało się już tak zaawansowane i popularne, że cała rola Samuela L. Jacksona w tegorocznej „Captain Marvel” była przecież w całości poddana temu procesowi.
Wydaje się jednak, że zbliżamy się właśnie do punktu zwrotnego używania tej technologii. Odmładzanie nastolatków wydaje się być bowiem sporą przesadą.
Jasne, ostatni sezon „Stranger Things” uświadomił nam dobitnie, że dziecięcy aktorzy rosną dużo szybciej niż dorośli i parę lat robi wielką różnicę w ich wyglądzie, co może stanowić problem dla dzieła filmowego. Z drugiej strony wydaje się, że odmładzanie nastolatków jest już przesadą, pokazującą jak bardzo Hollywood zakochało się w ostatnich latach w nowych możliwościach technologicznych. Zwłaszcza, jeśli przyjrzymy się słowom reżysera Andy’ego Muschiettego, który w następujący sposób wyjaśnia swoją decyzję artystyczną w rozmowie z portalem SyFy Wire:
No cóż, lepiej, że zdjęcia odbyły się dwa lata, a nie pięć lat później. Ale w tym czasie dzieciaki sporo urosły. Nie wszystkie. Sophia wygląda dokładnie tak samo. Jaeden wygląda mniej więcej tak samo. Finn znacznie urósł, jest wysokim facetem. Od początku wiedzieliśmy jednak, że część budżetu poświęcimy, aby rozprawić się z tym problemem. Także tak – odmładzamy dzieciaki.
Przykład ten pokazuje, że reżyser był przygotowany na taką ewentualność. Czy jednak w momencie, w którym – jak sam zauważa – większość aktorów aż tak się nie zmieniła, użycie tej technologii nie staje się po prostu sztuką dla sztuki? I chęcią pokazania zdobyczy technologicznych, a nie czymś, co bezpośrednio pomaga zwiększyć wiarygodność dzieła?
Warto zresztą zauważyć dlaczego w ogóle potrzebny jest proces odmładzania bohaterów, zamiast np. użyć gotowych materiałów z pierwszej części. Otóż nowy film ma dać nam sekwencje, w których bohaterowie będą przypominać sobie o wydarzeniach ze swojego dzieciństwa, po tym, jak wrócą już do Derry. Ucieczka z miasta mocno bowiem wymazała z ich pamięci traumatyczne zdarzenia.
Co ważne, w filmie „To: Rozdział 2” dostaniemy też nowe sceny, napisane specjalnie przez Stephena Kinga na potrzeby adaptacji. Pewnie dlatego film ma trwać blisko trzy godziny.
W tym roku nie tylko „To 2” „odświeży” swoich bohaterów – zobaczymy przecież odmłodzone komputerowo wersje Willa Smitha w „Gemini Man” i Roberta de Niro w „The Irishman”. To każe zastanowić się nad wpływem efektów specjalnych na grę aktorską. Nie można przecież tego nazwać użyciem technologii motion-capture, gdyż aktorzy w tych wypadkach nie grają w specjalnym oprzyrządowaniu. Czy w wypadku cyfrowego odmładzania aktorów, twórcy nie mówią nam, że wygląd staje się ważniejszy od samej gry aktorskiej czy mimiki danego człowieka?
Z drugiej strony niedawny przykład nowej wersji „Króla Lwa” pokazuje jednak, jak bardzo dzisiejsza technologia jest w stanie oszukać oko i mózg widza, by ten myślał, że ogląda prawdziwe stworzenia. Słynny jest już przykład tweeta reżysera Jona Favrau, który podzielił się zdjęciem jedynego nie-komputerowo wygenerowanego obrazu w swoim najnowszym filmie.
This is the only real shot in #TheLionKing. There are 1490 rendered shots created by animators and CG artists. I slipped in one single shot that we actually photographed in Africa to see if anyone would notice. It is the first shot of the movie that begins The Circle of Life. pic.twitter.com/CO0spSyCv4
— Jon Favreau (@Jon_Favreau) July 26, 2019
Obok tych rozważań powstaje jeszcze inna kwestia. Czy zostanie stworzona specjalna kategoria wśród nagród filmowych, nagradzająca tych aktorów, którzy zostali cyfrowo odmłodzeni? Skoro od lat twórcy nie mogą doprosić się o dodanie technologii motion-capture do listy nominacji – co sprawia, że Andy Serkis już kilkakrotnie pozbawiony był przez to Oscara – jest mało prawdopodobne, że dostaniemy kategorię, która odzwierciedla nową cyfrową modę.