REKLAMA

„To” Stephena Kinga już nie straszy. Nie może

Chciałem sprawdzić, czego tak bardzo bałem się w dzieciństwie i jak to się stało, że King na zawsze wypaczył moje spojrzenie na uśmiechniętego, cyrkowego klauna. A także, dlaczego pozostawił mi na pamiątkę nieuzasadnioną obawę na widok kolorowych baloników. Czy „To” działa na psychikę równie mocno jak przed laty?

„To” Stephena Kinga już nie straszy. Nie może
REKLAMA
REKLAMA

W pamięci pozostały tylko luźne obrazy z filmu, miniserialu telewizyjnego, nakręconego w 1990 roku. Ot, jakaś mumia schodząca po schodach, klaun kryjący się za rozwieszonym na sznurku praniem i przewrócony, dziecięcy rowerek. Ale przecież to nie wszystko, bo w zakamarkach umysłu pozostało wspomnienie grozy i strachu, który ściskał serce jak imadło. Ta dręcząca obawa, która w każdej chwili może wypłynąć na powierzchnię świadomości. Wystarczy tylko jeszcze raz uruchomić ten film. Zrobiłem to.

Ze smutkiem donoszę, że to już nie działa. Właściwie, jak na dzisiejsze standardy, „To” jest filmem, który zaliczyłbym do kategorii kina familijnego, może dreszczowców, ale nijak nie pasuje do horrorów. Przez dwie dekady kino i horror jako gatunek zmieniły się tak bardzo, że zatraciła się ich podstawowa funkcja horroru – wzbudzanie strachu. Można jedynie uśmiechnąć się na widok zabytkowych scen, które niegdyś powodowały palpitacje serca. Przypomnijmy, że film bazujący na powieści wydanej w 1986 roku, rozgrywa się w niewielkim, amerykańskim miasteczku Derry, w stanie Maine. Był to rok 1958 roku i niemal trzydzieści lat później – 1984 – kiedy zło powraca. Derry to archetyp małomiasteczkowego życia i ich mieszkańców, ludzi powiązanych ze sobą miejscem i okolicznościami, żyjących razem ale kryjących pod płaszczykiem bogobojności i kultury, różnorakie skazy. Derry jest duszne i nijakie, może poza wyjątkowo wysokim odsetkiem niewyjaśnionych zbrodni, morderstw i zaginięć. Główni bohaterowie, paczka siedmiu dzieciaków, niesie na swoich barkach ciężar leków i obaw, osobistych problemów jak utrata ojca, nadopiekuńcza matka, przemoc ze strony dorosłych. Ale spada na nich coś jeszcze. Bill, Ben, Richie, Eddie, Mike, Stan i Beverly stykają się z „czymś”, co przejawia się jako ucieleśnienie ich najgłębszych leków oraz postać dziwacznego klauna z białą twarzą, czerwonym nosem i ostrymi zębami.

Licząca ponad 1000 stron książka była mocno przegadana, jak to u Kinga. Interesujące studium ludzkich słabości, w tym wypadku dziecięcych outsiderów i zła czającego się nie na wysprzątanych uliczkach Derry i w oknach białych domków, ale w środku ludzi zamieszkujących to miasteczko. Tytaniczny wysiłek Kinga, aby przybliżyć i dokonać analizy każdej zaprezentowanej postaci, okoliczności różnorakich zdarzeń, to chyba najbardziej męcząca maniera autora. Przez to podążanie do szczegółu „To” w wersji papierowej było przynajmniej o połowę za długie. Film miał okazję skrócić dłużyzny i poprowadzić odbiorcę krótszą ścieżką. Tak się stało, ale jednocześnie okazało się, że kręgosłup powieści to w gruncie rzeczy historyjka bardzo prosta: zadawnione zło, dzieci oraz ci sami bohaterowie, już jako dorośli ludzie, którzy wracają do miejsca ich pacholęcych lat, aby dokończyć pewną sprawę - pojedynek z „czymś”.

W książce najbardziej działał na wyobraźnie fakt, że zło upostaciowione w klaunie z białą twarzą, kryło coś jeszcze. Przecież klanu to właściwie maska, a jeśli tak, cóż pod nią się kryje? „To”, czyli co? Wyobraźnia działała, a więc w trakcie mozolnego przebijania się przez kolejne, dłużące się jak włoski western opisy, można było dumać nad tym pytaniem i podstawić obrazy wszystkich fenomenów, których czytelnik bał się najbardziej. Własnych lęków. Właśnie to było w książce najlepsze. W filmie jednak nie zadziałało, był tylko klaun, kościotrup, mumia, no i oczywiście [spoiler] finałowa scena, najsłabsza z całego, trzygodzinnego sensu. Nie mogło być nic gorszego, niż gumowa tarantula z żarówką w brzuchu, którą grupka bohaterów skopała na śmierć. O pardon, to był kosmita. [koniec spoilera].

it1
REKLAMA

Film nie pozostawiał miejsca na wyobrażenia, które powoli powstawały w umyśle czytelnika. Nie było miejsca na fantazje, ale niemało lat temu, dla pacholąt jakimi wówczas większość z nas była, „To” podziałało okrutnie. Głównie dlatego, że film pokazywał oswojone, bezpieczne rzeczy, jak wspomniane, kolorowe baloniki, które mogą być straszne i przerażające nie mniej od zgniłego trupa wygrzebującego się z grobu. Oczywiście dziś jesteśmy o wiele starsi, ale też uodpornieni wszystkimi tymi filmami w rodzaju „Kręgu”, „Klątwy”, „Rec” „Silent Hill” , itd. Nie mówiąc już o mózgotrzepach w rodzaju „Piły”, „Hostelu”, czy „Ludzkiej stonodze” – filmach bez motywów fantastycznych, obrzydliwych i paskudnych, przy których klaun z „To”, jest gościem sympatycznym i zabawnym, wręcz przyjacielem wszystkich dzieci. Sympatycznym i... niestrasznym Pennywise.

Źródła cyfrowe są bardzo bogate. Elektroniczną książkę najtaniej można zakupić na Legimi, natomiast film... dostępny jest niestety wyłącznie w źródłach nieoficjalnych, z lektorem lub napisami, ale oczywiście takie źródła odradzamy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA