„To właśnie życie” mogło być piękną opowieścią o prozie i pułapkach życia. Zamiast tego mamy średniaka z boleśnie banalnym morałem.
OCENA
Miłość Abby i Willa od pierwszych minut filmu epatuje tak niewyobrażalną słodyczą, że oczywistym jest rychły upadek tej wspaniałej konstrukcji. Katastrofa w życiu pary powoduje łańcuch wydarzeń, które trwają przez kolejne lata i stają się osią fabularną całej historii. Nie mamy tu do czynienia z rodzinną epopeją, raczej zbiorem kilku, dokładnie 3 różnych historii, których morał trąci nieznośnym banałem.
Zaczynamy od wspomnianych Abby i Willa. Małżeństwu pozornie niczego nie brakuje, są szczęśliwi, oczekują narodzin potomstwa. Ten obrazek okazuje się retrospekcją, wspomnieniem Willa, który analizuje swój związek podczas wizyty u terapeutki. Pogrążonego w rozpaczy mężczyznę zagrał Oscar Isaac, zrobił to zręcznie i przyzwoicie, podobnie jak większość pozostałych aktorów występujących w „To właśnie życie”.
Ale cóż z tego, skoro scenariusz nie dość, że trąci banałem, to jeszcze napisany jest tak, że każdy kolejny krok bohaterów jest niesamowicie łatwy do przewidzenia.
Ze wszystkich trzech opowiedzianych w filmie historii najciekawszą wydaje się być ta dziejąca się w Hiszpanii. Javier i Isabel pracują w sadzie należącym do niejakiego Saccione (w tej roli Antonio Banderas). Jak przystało na klimat, ich opowieść pełna jest pasji i namiętności. Trafia się nawet jeden delikatny zwrot akcji, dający nadzieję na poprawę narracji. Ta się jednak nie wydarza, zaś ekspozycja kolejnych fragmentów jest boleśnie czytelna i nietrudna do odczytania.
„To właśnie życie” mógłby być całkiem zgrabną, romantyczną historią, która przypomni widzowi o tym, co w życiu ważne. O tym, że, jak przypomina zwiastun, nasze losy są częścią większej historii. Aż szkoda, że nie wyszło, bo dobrych opowieści o prostych, acz istotnych sprawach jest nadal jak na lekarstwo. Przekazanie w sposób nienachalny i niebanalny pokrzepiającej historii o oczywistych prawdach to jednak niełatwe, pełne pułapek zadanie.