„Too Hot to Handle” od Netfliksa pokazuje, że dziś już nie wystarczy zamknąć ludzi pod okiem kamer, trzeba jeszcze zabronić im seksu
W „Too Hot to Handle” obserwujemy grupę atrakcyjnych i kochających przygodny seks ludzi, którzy, aby zarobić 100 tys. dol., mają z tego seksu zrezygnować. „Big Brother” może się schować – nowość od Netfliksa wznosi programy rozrywkowe na wyższy poziom.
Jeśli pamiętacie „Big Brothera” (tego starego „Big Brothera”, nie tego nowego, którego już naprawdę nie dało się oglądać), to wiecie zapewne, jak duże poruszenie na świecie i w Polsce wywołał ten program. To były jeszcze zamierzchłe czasy, kiedy zamykanie ludzi pod okiem kamer i nadawanie tego w telewizji nie było na porządku dziennym. „Big Brother”, a potem także i „Bar” były szeroko komentowane w mediach. Te kontrowersyjne produkcje zainicjowały tworzenie się wszelkiej maści celebrytów i sław – mieliśmy Frytkę, dostaliśmy „Gulczas, a jak myślisz?”, a także Dorotę Rabczewską, czyli Dodę.
Telewizyjna rozrywka wraz z pojawieniem się takich reality-show wkroczyła na inny, można powiedzieć, wyższy poziom.
W końcu to właśnie w „Big Brotherze” mieliśmy okazję zobaczyć, jak Agnieszka Frykowska z Łukaszem Wiewiórskim – ku uciesze milionów widzów – zabawiali się w jacuzzi. To był prawdziwy skandal – seks w telewizji w trakcie emisji programu. Z każdą taką produkcją hamulce jej uczestników i publiczności puszczały coraz bardziej. Jasne, pierwsza polska edycja „Warsaw Shore” była czymś szokującym, ale kolejne? Nie jestem pewna, czy coś mogłoby mnie jeszcze zaskoczyć. Zniesmaczyć? Owszem. Zawsze jednak traktuję tego typu programy albo jako ciekawostkę socjologiczną, albo quilty pleasure. Jeśli coś przestało zadziwiać i nie daje żadnej przyjemności, szkoda po prostu tracić na to czas.
Kiedy sam format reality show nie jest już niczym wyjątkowym – zamknięcie ludzi w jednym domu, nie robi już przecież na nikim wrażenia – twórcy muszą wymyślać nowe metody, by przyciągnąć widzów przed ekrany. Sporo tego typu programów w ostatnim czasie pojawia się na Netfliksie – to zagraniczne produkcje o ludziach poszukujących miłości czy pragnących sławy.
Ostatnio w serwisie pojawiła się nowość – „Too Hot to Handle” i ten program doskonale obrazuje to, jak bardzo przekroczyliśmy własne granice na przestrzeni tych niespełna 20 lat rozwijania się telewizji rozrywkowej.
W „Too Hot to Handle” mamy grupę ludzi, mężczyzn i kobiet, którzy jak na dzisiejsze – nazwijmy je – instagramowe standardy są ucieleśnieniem piękna. Wiecie, mają widoczne mięśnie na brzuchu, smukłe uda, zrobione piersi i usta, a na kwarantannie na pewno nie biegają w poplamionych dresach. Uczestnicy show nie tylko są atrakcyjni, ale także niezwykle napaleni, jak podkreśla narratorka programu. Jedyne czego oczekują od nadchodzących dni to seks i zabawa, i seks. I zabawa. I alkohol, i seks. I tak w kółko. Haczyk polega na tym, że nie wiedzą, iż kilka godzin po rozpoczęciu reality-show, czekać na nich będzie jedno zadanie. Muszą poskromić swoje żądze i nie mogą uprawiać seksu! W puli jest 100 tys. dol., które wygrać może każdy z nich, a za przewinienie (całusy, pieszczoty, seks) odejmowane będą pieniądze, które finalnie ktoś wygra.
Zastanawiacie się zapewne, co w tym trudnego? Co jest trudnego w tym, aby znaleźć się w programie telewizyjnym i postanowić na wizji nie uprawiać seksu z poznaną chwilę temu osobą? Jeśli w waszej głowie pojawiła się taka myśl, to odpowiedź jest prosta: dla was najtrudniejsze byłoby w ogóle pozytywne przejście castingu do „Too Hot to Handle”. Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że jesteście nieatrakcyjni.
Twierdzę, że widocznie nie jesteście wystarczająco napaleni.
I to słowo dość dobrze uczestników programu opisuje. Można mieć wrażenie, że właściwie trudno znaleźć jakikolwiek inne przymiotniki. Seksowni, napaleni (sic!), niespecjalnie rozgarnięci... Ci ludzie sprawiają wrażenie osób, które literalnie, jedyne o czym potrafią rozmawiać, to seks. Albo są zachwyceni sobą i własnymi umiejętnościami w zdobywaniu partnerek/-ów, albo są zachwyceni obiektem pożądania, który ucieleśnia wszystkie ich tęsknoty, które – mam wrażenie – oscylują gdzieś pomiędzy obejrzeniem porno a nagraniem amatorskiego seks-wideo. I nie chodzi o to, że w seksie jest coś złego, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Tak samo jak nic złego nie ma w psach albo kotach. Ale jeśli znacie kogoś, kto bez przerwy rozmawia o swoim kocie albo psie, to wiecie, że po prostu czasem człowiek nie jest w stanie przyjąć jeszcze jednego, 2056 zdjęcia, które prezentuje zwierzę „słodsze niż dziecko”.
Ale to jeszcze nie koniec. Są jeszcze dwa mocne elementy „Too Hot to Handle”. Po pierwsze, wspomniana narratorka programu jest najgorsza. Jest zła do szpiku kości – ma tylko jeden cel: obśmiać i poniżyć uczestników. Każdy jej komentarz jasno wskazuje na to, że jest przekonana, iż mówi o bandzie idiotów. Podobno robi to z troski – goście programu mają bowiem odnaleźć w sobie wrażliwość i zrozumieć, że nie tylko prosty, szybki seks bez zobowiązań się liczy. Chodzi o to, że ważna jest też miłość. Słowo daję, ktoś powinien zrobić crossover „Too Hot to Handle” z „Miłość jest ślepa”. Wtedy może te dwa poziomy absurdu – chęć uprawiania seksu za wszelką cenę zaraz, natychmiast z każdym, kto wygląda lepiej niż strach na wróble i wyznawanie miłości komuś, z kim rozmawia się 2 godziny bez widzenia go – jakoś by się zrównoważyły.
Po drugie, nie wiem dlaczego, ale ktoś postanowił dodać temu programowi smaczku wyciągniętego prosto z sci-fi. Z uczestnikami komunikuje się coś na wzór Alexy czy Siri. Oczywiście jasne jest, że to zmieniony komputerowo głos, który ma brzmieć jak inteligentny asystent osobisty, a tak naprawdę jakaś biedna kobieta musi odwalać całą tę szopkę, ale sam pomysł wydaje mi się iście ko(s)miczny. I właściwie niczym nieuzasadniony. Gdzie są poczciwi Wielki Brat albo Wielka Siostra?
„Too Hot to Handle” przekracza jakąś niewidzialną granicę.
Kiedy ogląda się ten reality show, początkowo jest się zszokowanym, potem zażenowanym, a na końcu dopada człowieka dziwna rezygnacja. Co jeszcze nas czeka? Po co następnym razem ktoś zamknie ludzi w jednej rezydencji i będzie wciąż monitorować ich działania, każąc im zachowywać się w określony sposób? Odpowiedź jest tylko jedna: the sky is the limit. W końcu potrzebujemy kolejnych gwiazd, które zabłysną, a potem poprowadzą dla nas nowe tego typu programy.