Godzilla to był film, który w moim prywatnym rankingu stoi na pierwszym miejscu pod względem natężenia ilości bzdur i głupot na jednostkę czasu projekcji. Dwadzieścia osiem oryginalnych, japońskich obrazów, niemało mangowych komiksów i amerykańskich kreskówek, do tego niesławny, pełnometrażowy film made in USA oraz jeszcze jeden spod gwiaździstego sztandaru, który trafi do kin w przyszłym roku. Było, jest i będzie co oglądać, o ile ktoś wyrobił w sobie oporność na bzdety. Ja nie musiałem, bowiem łykam Godzillę tak samo łatwo jak amerykańskie horrory z lat 50. ubiegłego wieku.
Te filmy były naiwne jak małoletni odbiorcy wieczorynki. Przypomnijmy choćby pierwszy, klasyczny film, ojca całej serii. W oryginale, po tym kiedy wielki niczym góra jaszczur spustoszył wyspę Oto, zachciało mu się opuścić prowincję i ruszyć do wielkiego miasta. Największym było oczywiście Tokio. Wcale się nie dziwię Godzilli, bo te wszystkie neony i zapach z niezliczonych knajpek sushi przyciągnąłby każdego, nie tylko prehistorycznego potwora. W każdym razie Godzilla idzie dziarskim krokiem do miasta. A jaką broń obmyślają i konstruują dzielni Tokijczycy? Otóż robią płot! O mój boże, ogrodzeniem walczą!
To było wspaniałe, być może właśnie dzięki tej scenie pokochałem Godzillę i jej niebanalnych stwórców z reżyserem Ishiro Hondą na czele. Wracając jeszcze do wspominanego motywu z płotem, była to konstrukcja wysoka na trzydzieści metrów, chlastająca jaszczura prądem o napięciu 50.000 woltów, czyli tyle ile w policyjnym paralizatorze (ale zapewne o innym natężeniu). Lepiej tego nie analizować, bo kiedy nauka wkracza do filmów o Godzilli, to szybko zawraca z podkulonym ogonem.
Godzilla stopiła płotek swoim energetycznym pawiem, ale przecież nie tylko gigantyczny jaszczur posiadał nieprawdopodobne moce. Pamiętam jeszcze dziś, że podziwiałem przeciwników Godzilli, choćby wspaniałą Mechagodzillę, która aktualnie kojarzy mi się z puszkami po groszku nanizanymi na sznurek, ale niegdyś byłem przekonany, że jest większym osiągnięciem, niż lot człowieka na Księżyc.
Szczególne miejsce w prywatnym rankingu zajmuje także Biollante. To potwór z filmu „Godzilla konta Biollante” (a jakże by inaczej) z pamiętnego również dla Polaków roku 1989. Kiedy w Polsce runęła czerwona forteca, w dalekiej Japonii, z komórek Godzilli, komórek róży oraz niejakiej Eriki (to dziewczyna, brzydka zresztą) powstało ogromne monstrum z gębą wielkości jeziora Śniardwy. Zauważyliście to? Z komórek róży! Mocna rzecz.
Dziwaczny potwór dość długo zresztą nie był pewien, czy czasem nie jest kwiatkiem, który jakieś delikatne dłonie wplotą w wianek albo dołącza do bukietu dla mamy. Ba! Biollante miał nawet różę zamiast głowy, chociaż trzeba przyznać, że tylko do czasu, aż Godzilla oberwała mu wszystkie płatki, to znaczy pokonała i spowodowała transformację do brzydszej wersji. To była wspaniała historia, wzruszam się nawet teraz, a i koniec był romantyczny bo Biollante zszedł z tego świata jako chmura świecącego pyłu. Gwiezdnego pyłu. Być może dołączył do innych gwiazdozbiorów.
Wszystkich przeciwników gigantycznej jaszczurki przytoczyć oczywiście nie sposób bo siedzielibyśmy tutaj tydzień, ale jeszcze jednego przykładu po prostu nie mogę wam darować. Chodzi o gigantyczną ćmę zwaną Mothrą lub Mosurą. Ten sympatyczny owad wielkości Sky Tower we Wrocławiu naparzał się z Godzillą parę ładnych dekad, bodajże od roku 1961 do 2004, ale w sumie jest dobrym potworem, ratującym ludzi i pomagającym Godzilli ukatrupić szczególnie wypasionych przeciwników, np. Gigana Zmodyfikowanego lub Króla Ghidorę (bestię w rodzaju smoka).
Najbardziej pokręcona przygoda Mothry wydarzyła się 1998 roku, kiedy to ćma o zielonych jak kępa grassu oczach walczyła się z Ghidorą ale dostała łupnia, więc dokonała skoku do ostatniego okresu ery mezozoicznej i rozpoczęła mordobicie z tym samym potworem, ale kilkadziesiąt milionów lat młodszym. Pojedynek ponownie rozstrzygnięty a w dalszej części filmu pojawiły się jeszcze dwie wersje Mothry. Tłumaczyć już tego nie będę, bo mózgi ugotują się wam na twardo. W każdym razie ta kolorowa ważka była wspaniałym kontrapunktem dla brutalnej, nieokiełznanej Godzilli. I nadal jest.
Czy nowa Godzilla, która właśnie powstaje w amerykańskiej fabryce snów, będzie godna wspaniałych prekursorów? Wątpię, to wręcz niemożliwe, bo od wielu lat filmów nie robi się już w ten sposób. Amerykanie dali zresztą pokaz swoich umiejętności w 1998 rok i wiadomo jak się to skończyło – źle. Szczytem zaś jest nazwanie nowego, nadchodzącego filmu studia Legendary Pictures, rebootem serii. Jakim kurza mać, rebootem serii, skoro Amerykanie zrobili jeden film, a jedyna seria jaka powstała jest dziełem Japończyków?! Czyżby Amerykanie zostali namaszczeni przez skośnookich ojców Godzilli i przekazano im prawa do rozpoczęcia całej historii na nowo? Nie, po prostu próbują wmówić swoim napchanym popcornem współziomkom, że Godzilla jest ich.
Legendarna nuta
Okej, a teraz poszukajmy Godzilli w sieci. Tego prawdziwego jaszczura, gumowego jak kalosz, tragicznie bezsensownego, ale też strasznego w oczach dzieci, jakimi byliśmy naście lat temu. Znajdujemy wiele źródeł, właściwie dziesiątki, ale wszystkie oficjalne inaczej, dlatego zapraszam do skorzystania z wujka Google. Jeśli chodzi o legalne źródła, jest źle, nawet tragicznie, ale można znaleźć trochę elektronicznego papieru, np. Godzilla Legends [Kindle Edition] albo oryginalne soudtracki. Ostatecznie polecam przesłuchać parę powyższych kawałków ze Spotify, szczególnie tytułowy. Stawia włosy dęba! Okej, a teraz pytanie za 10 punktów. Kto miał kiedyś gumową Godzillę z otwartym pyskiem i wkładał jej do środka różne dziwactwa? Nikt? To nie było pytania, może mama miała rację mówiąc, że jestem dziwnym dzieckiem.