Po kontrowersyjnej "Zielonej granicy" Agnieszka Holland postanowiła spuścić z tonu. Tym razem na warsztat wzięła biografię uznanego pisarza. W przeciwieństwie do jego twórczości "Franz Kafka" jest żaden. To zła wiadomość dla Polaków, którzy liczyli, że tym razem nasz kandydat zgarnie chociaż nominację do Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego.

Film zaczyna się od czarno białych ujęć Franza Kafki - młodego i dorosłego - na którym tańczą cienie. Aha, czyli powtórka z rozrywki. Agnieszka Holland postanowiła pójść za przykładem "Kafki" Stevena Soderbergha, gdzie epizod życia pisarza został przedstawiony w stylu niemieckiego ekspresjonizmu. Nic bardziej mylnego. Reżyserka, choć jeszcze nieraz sięga po klimatyczne zdjęcia, nie wykazuje się eksperymentalnym zacięciem. Co chwilę tępi artystyczny pazur.
Tyle dobrego, że Holland nie próbuje opowiedzieć biografii Kafki od jego dzieciństwa do śmierci. Zamiast prezentować jego młodzieńcze lata, woli wybiegać w przyszłość, do naszej teraźniejszości, kiedy to pisarz jest hołubiony - w Pradze stoi 11-metrowa kinetyczna rzeźba przedstawiająca jego głowę i muzeum jemu poświęcone. Gdy przewodniczka oprowadza po nim kolejnych zwiedzających, pokazuje, jaki jest stosunek dzieł autora do publikacji mu poświęconych, walizka kontra ogromna biblioteczka. Co prawda mogłaby sobie darować łopatologiczne wykładanie konkretnych liczb, ale to wciąż jedna z bardziej charakternych scen całego filmu. Doskonale pokazuje fenomen głównego bohatera.
Franz Kafka - recenzja filmu
Bo fenomen Kafki na pewno Holland interesuje. Ale nie tyle Kafki pisarza, co Kafki człowieka. Dlatego zaczyna swoją opowieść w początkach jego kariery prozatorskiej, kiedy to nie potrafi jeszcze przeciwstawiać się despotycznemu ojcu, żeby móc spełniać swoje marzenia. Udaje mu się jednak dotrzeć na spotkanie, podczas którego wstrząsa publicznością opowiadaniem "W kolonii karnej". Reżyserka je wizualizuje, serwując nam najmocniejszą i najbrutalniejszą scenę w całym filmie. Reszta dzieł głównego bohatera mało ją zajmuje. Nawet "Proces" potrafi zbyć dwoma zdaniami.
"Franzowi Kafce" zdecydowanie przydałoby się więcej zabawy formą, żeby oddać klimat dzieł pisarza, a co za tym idzie stan jego umysłu. Ale Holland stawia na bezpieczne rozwiązania. Przeprowadza nas przez kolejne epizody z biografii bohatera, pomiędzy wciskając postacie, które wprost do kamery opowiadają o swoim wpływie na jego życie. Reżyserce pozwala to wprawdzie uniknąć wielu dłużyzn, ale film i tak męczy swoim metrażem. Mógłby być znacznie krótszy.
W jednej z pierwszych scen Kafka krzyczy na kloszarda, że nie bierze odpowiedzialności za swoje słowa. "Nikt nie pojmuje wagi słów" - zarzuca mu w złości. Cała sytuacja jest dość absurdalna, bo żebrak prosił go o koronę, a ten dał mu dwie i teraz domaga się reszty. Ale przymykając oko na ten nonsens, dostajemy jasny sygnał: główny bohater to człowiek, któremu zależy na zwięzłości i jasnym przekazie. Mimo to, jeśli odpowiednikiem słowa w filmie jest obraz, Holland bez przerwy go marnuje. Nie potrafi znaleźć jednej myśli przewodniej swojej opowieści. Dlatego tu chce, żeby w pisarzu żydowskiego pochodzenia odbijały się antysemickie nastroje, tam skupia się na niezrozumieniu jego prozy, a jeszcze gdzie indziej pokazuje jego walkę o akceptację ojca. Całkiem spore ambicje produkcji zmieniają ją w nieznośny bałagan - serię częściej mniej niż bardziej powiązanych ze sobą sekwencji.
"Franz Kafka" ma poważny problem z utrzymaniem uwagi widza, bo cały czas gubi dramaturgię. Łączy ze sobą sceny zupełnie odmienne w tonacji, przeskakując chociażby z awangardowej sztuki na całkowicie realistyczny spacer po ulicach Pragi. Miesza nieprzystające ze sobą porządki dla samego efektu szoku, gdyż nie potrafi złączyć ich w spójną całość. Niby pisarz ładnie wygląda na tle pomazanej graffiti ściany, ale po co na to patrzymy? To zwykła arthouse'wa wstawka, której obecność w filmie tłumaczyć może jedynie chęć podkreślenia tego, co już wiemy. Główny bohater wyprzedzał swe czasy, co reżyserka już wielokrotnie zdążyła pokazać na wiele innych sposobów. Przez tego typu powtórzenia i gryzące się ze sobą zabiegi formalno-estetyczne łatwo się w tej fabule pogubić.
Mamy do czynienia z filmem całkowicie wypłowiałym z klimatu i pozbawionym napięcia. Holland potrafi na dłuższą chwilę porzucić wątek związku Kafki, aby do niego powrócić za sprawą przyjaciółki narzeczonej, z którą gdzieś poza okiem kamery namiętnie korespondował. W międzyczasie dowiemy się tylko, że uwielbiał pisać listy. Po prostu pisał ich mnóstwo. Do kogo? Po co? Tego reżyserka nie ujawnia od razu, bo ma nieznośną manierę rzucania ciekawostek z życia swojego bohatera w pustą przestrzeń.
Mówiąc wprost: "Franz Kafka" to ekranizacja wpisu w Wikipedii. Pochodzenie? Odhaczone. Relacje z najbliższymi? Są. Związki? Wspomniane. Fenomen? Obecny. Ale domyśleć się, skąd wzięła się jego obsesyjna niechęć do biurokracji, domyśleć się już ciężko. Bo Holland uporczywie pomija to, co najciekawsze w całym tym zjawisku, jakim bez wątpienia jest jej bohater. Woli powierzchownie spoglądać na jego życie i twórczość, nie zagłębiając się w kolejne konteksty. Z tego właśnie względu dostajemy film co najwyżej przeciętny. Ogląda się bez bólu, ale niewiele można z niego wynieść.
Premiera "Franza Kafki" 24 października w kinach.
Więcej o filmach poczytasz na Spider's Web:
- Polski kandydat do Oscara wybrany. To on zawalczy o statuetkę
- Trzy miłości - recenzja. Czy polski thriller erotyczny się udał?
- Polska komedia prosto z kin ekspresowo trafi na Netfliksa
- Teściowie 3 - recenzja filmu. Powrót do formy czy katastrofa?
- Na Disney+ obejrzycie thriller ze wspaniałą rolą Marcina Dorocińskiego
- Tytuł filmu: Franz Kafka
- Rok produkcji: 2025
- Czas trwania: 127 minut
- Reżyseria: Agnieszka Holland
- Aktorzy: Karel Dobry, Peter Kurth, Idan Weiss
- Nasza ocena: 5/10