Wyraźnie zapatrzony w hollywoodzkie wzorce ostatni film wyprodukowany przez Piotra Woźniaka-Staraka to w gruncie rzeczy solidna robota, aczkolwiek zrealizowana nie bez paru widocznych potknięć.
OCENA
Akcja rozgrywa się w 1962 roku na przestrzeni kilku dni w Warszawie, gdzie ma odbyć się mecz szachowy pomiędzy przedstawicielami dwóch mocarstw – Stanów Zjednoczonych oraz Związku Radzieckiego. Miejsce pojedynku – Pałac Kultury i Nauki. W tle kryzys kubański, kiedy to świat znajdował się na krawędzi kolejnej wielkiej wojny. Reprezentantem USA był Joshua Mansky (w tej roli Bill Pullman), który znalazł się w samym środku nie tylko szachowego meczu, ale i szpiegowskiej intrygi.
I trochę na tej intrydze stoi „Ukryta gra”. Niestety jest ona utkana w większości w dialogach, a te napisane są zaledwie poprawnie, przez co, od strony fabularnej, film wciąga, ale umiarkowanie.
Nie spodziewajcie się tu ani wbijających w fotel zwrotów akcji, ani zmyślnego mylenia tropów, które zaskoczyłoby nawet mniej wyrobionego widza. „Ukryta gra” tylko i aż porządnie odtwarza znane nam schematy gatunkowe.
Film w reżyserii debiutanta Łukasza Kośmickiego nie ma ambicji serwowania widzom ani nowej jakości, ani jakichś świeżych pomysłów. Z jednej strony nie ma się do czego specjalnie przyczepić od strony formalnej, ale zachwycać się też nie ma czym. Na plus na pewno warto zaliczyć jeden z najciekawszych portretów Pałacu Kultury i Nauki na taśmie filmowej. W „Ukrytej grze” wygląda on, kadrowany z powietrza nocą, jak posępny pałac zła, niemalże wieża Saurona.
Niezawodny jak zawsze jest też Robert Więckiewicz w roli sympatycznego, choć kryjącego tragiczną przeszłość dyrektora Pałacu Kultury. Choć ma rolę drugoplanową, z łatwością przyćmiewa Billa Pullmana na pierwszym planie. Ten gra właściwie jedną, zbolałą miną, choć ma w sobie na tyle dużo ekranowej charyzmy, że nie razi tym jakoś strasznie. Reszta obsady złożona z „amerykańskich gwiazd”, które mało kto zna, po prostu profesjonalnie wykonuje swoją pracę.
„Ukryta gra” to rzetelnie zrealizowana produkcja kinowa, która mogłaby zwrócić uwagę świata w latach 60. – dziś stanowi jedynie naszą lokalną ciekawostkę, znam bowiem seriale telewizyjne, także polskie, które są lepiej zrealizowane.
Największy problem twórcy filmu mają z tym, co stanowi główny trzon tej produkcji, czyli rzeczoną intrygą szpiegowską. Na dobrą sprawę przez większość seansu nie do końca wiadomo, jaka jest stawka i prawdziwy cel szachowego pojedynku. Odbiera to temu wątkowi ogromną część jego dramaturgii. Zabrakło odpowiedniego stopniowania napięcia i rozwijania intrygi. Zamiast tajemnicy czeka nas raczej dezorientacja i zagubienie, które niepotrzebnie rozładowuje cały suspens.
Aż się prosiło też, by więcej uwagi poświęcić samym szachowym meczom, skoro to w tych rozgrywkach znajduje się dramatyczne sedno filmu. Wydawało by się, że ten sport, w którym nie jest wymagana wielka logistyka, bowiem sportowcy siedzą w miejscu, a akcja rozgrywa się na szachownicy, stwarza okazję na obejście ograniczeń budżetowych i pokazanie pojedynków w ciekawszej i bardziej filmowej formie. Gdyby to był film amerykański, na których tak bardzo wzorują się twórcy „Ukrytej gry”, niekoniecznie nawet hollywoodzki, to z pewnością autorzy postaraliby się, by także wizualnie był on czymś wyróżniającym się na tle innych produkcji.
Czasem mam wrażenie, że rodzima kinematografia nadal jest na etapie „gonienia Zachodu” i twórcom całkowicie wystarcza, gdy formalnie zbliżą się do ichniejszych standardów, zamiast po prostu skupić się na tym, by zrobić dobre rozrywkowe widowisko. „Ukryta gra” to niestety taki przypadek.