Kiepskie recenzje nie zniechęciły widzów. Venom bije październikowe rekordy, co może ośmielić Sony. Obawiam się powtórki z Suicide Squad.
Sony pokazało, że potrafi zrobić fajny film o superbohaterze, ale nie mówię tutaj o Venomie. Ogromnym sukcesem okazał się Spider-Man: Homecoming, który na mocy umowy między wytwórniami jest zaliczany do franczyzy Marvel Cinematic Universe. Na tej jednej postaci ta współpraca się jednak kończy.
Sony postanowiło pójść za ciosem i rozwijać własne filmowe uniwersum na bazie postaci z komiksów Marvela. Na pierwszy ogień poszedł uwielbiany przez fanów Venom, który do tej pory szczęścia do aktorskich adaptacji nie miał. Złej passy przerwać się nie udało.
Venom niestety spóźnił się do kin o dekadę albo dwie.
Film wydany w kategorii PG–13 razi kiepską grą aktorską, lichym scenariuszem i słabymi efektami specjalnymi. Już przedpremierowe recenzje nie pozostawiały wątpliwości, że Tom Hardy nie podołał tej roli, a Ruben Fleischer nie pokazał tej postaci tak, jak można byłoby sobie tego życzyć.
Nie przeszkodziło to jednak fanom wybrać się tłumnie do kin. Venom zarobił na otwarciu 80 mln dol. w samych Stanach Zjednoczonych. Wynik globalny to zaś 205 mln. dol. Dzięki temu nowy film Sony dzierży teraz koronę, jeśli chodzi o październikowe zarobki w świecie kina.
Sony może teraz pójść za ciosem i się sparzyć.
Wyniki finansowe są na tyle dobre, że nie ma większych wątpliwości, że wytwórnia spróbuje pójść za ciosem. Wiemy już, że trwają prace nad filmem Morbius, w którym wystąpi Jared Leto. Ma on być kolejnym obrazem w ramach nowego cyklu o dość koślawej nazwie Sony’s Universe of Marvel Characters.
Obawiam się, że Morbius może okazać się spektakularną klapą. Nie tylko ta postać gra w zupełnie innej lidze niż kultowy Venom, ale w dodatku widzowie sparzeni kiepskim filmem, raczej nie będą zainteresowani kolejną wycieczką do kina na film Sony - zwłaszcza, że konkurencja w tym segmencie jest gigantyczna.
Venom może być dla Sony tym, czym Liga Samobójców okazała się dla Warner Bros. Suicide Squad również stawiało w centrum fabuły nie bohaterów, a złoczyńców. Film co prawda zarobił dla wytwórni ogromne pieniądze, ale było to pokłosie kredytu zaufania fanów, a nie wyznacznik jakości produkcji.