„Veronica Mars” wraca po ponad dekadzie. Serial jest tak dobry jak kiedyś i świetnie pokazuje, jak zmieniła się przez lata telewizja
„Dawno temu byliśmy przyjaciółmi, ale ostatnio w ogóle o tobie nie myślałem” – tymi słowami rozpoczynała się czołówka serialu „Veronica Mars” w piosence We Used to Be Friends grupy The Dandy Warhols. Produkcja po raz pierwszy trafiła na ekrany telewizorów w 2004 roku. Potem, po nagłym zakończeniu serii po trzech sezonach, stały się one hymnem fanów, którzy z rozrzewnieniem wspominali przygody nastoletniej pani detektyw.
OCENA
„Veronica Mars” nie zniknęła ze zbiorowej świadomości fanów i to paradoksalnie dlatego, że finał serialu nie stanowił pięknego zwieńczenia trzysezonowej historii. Raczej urywał wątki w połowie – w widzach (oraz samych twórcach) wciąż istniała potrzeba dokończenia tej opowieści.
Gdy więc w 2013 roku na portalu Kicstarter pojawiła się kampania crowdfundingowa, w której reżyser zbierał datki na produkcję filmu osadzonego w 10 lat po wydarzeniach serialu, fani z szerokim uśmiechem na ustach rzucili się, aby wesprzeć ten projekt. W krótkim czasie zebrali wymaganą sumę 6 mln dol.
W efekcie kampanii w 2014 roku dostaliśmy film rozgrywający się podczas zjazdu absolwentów z okazji ukończenia liceum.
Obraz okazał się sukcesem. Nie tylko fani, ale i krytycy byli niezwykle zadowoleni z końcowego efektu. Popularność filmu pokazała też stacjom telewizyjnym pasję i zaangażowanie ekipy oraz oddanych fanów, z której można było skorzystać. Na tej fali wznoszącej w zeszłym roku ogłoszono, że amerykańska platforma streamingowa Hulu zamówiła 4. sezon serialu.
Nowe odcinki miały rozgrywać się już po wydarzeniach z filmu i opowiedzieć całkiem nową historię. Warto zaznaczyć, że w parę miesięcy od pojawienia się filmu na ekranach, jego twórca Rob Thomas wydał dwie książki osadzone w świecie serialu. „A Million Dollar Tan-Line” oraz „Mr. Kiss and Tell” opowiadały dalsze losy postaci. Początkowo wydawało się nawet, że wydarzenia z książek będą miały wpływ na to, co będziemy oglądać w nowym sezonie produkcji. Teraz jednak, już po jej premierze, widać, że przypuszczenia te się nie sprawdziły.
4. sezon serialu „Veronica Mars” opowiada całkowicie nową historię.
Nowe odcinki rzeczywiście rozgrywają się po wydarzeniach filmu, ale nie nawiązują bezpośrednio do największych rewelacji, które poznaliśmy w dwóch tomach książkowej opowieści. Veronica dalej pracuje z ojcem w Mars Investigations, zajmując się kolejnymi sprawami detektywistycznymi. Dziewczyna mieszka teraz ze swoim chłopakiem, Loganem Echollsem, z którym łączy ją niezwykle burzliwa historia. Mężczyzna jest teraz odznaczonym żołnierzem, który nigdy nie wie, kiedy zostanie wysłany na kolejną misję.
Gdy w Neptune zaczną wybuchać bomby, Mars Investigations, będzie miało pełne ręce roboty. W wyniku pierwszego wybuchu zginie bowiem brat słynnego kongresmena, który zatrudni teraz firmę, aby odnalazła ona sprawcę. Rodzinny biznes nie jest jednak jedynym, który podejmie się tego zadania. 4. sezon napędzają intrygująca tajemnica, a także nietuzinkowymi relacje bohaterów. Twórcy umiejętnie prowadzą oba wątki, budując napięcie.
Nowy sezon znacznie różni się od filmowej wersji przygód bohaterki.
Film, tworzony specjalnie z myślą o fanach, celowo wykorzystywał nostalgię widzów i miał stanowić zwieńczenie serialowej historii. Dzięki temu filmowa „Veronica Mars” była wisienką na torcie oryginalnej serii i spełnieniem marzeń każdego widza. Nowe odcinki nie są już tak silnie osadzone w wydarzeniach z przeszłości. Jasne, w serialu pojawiają się postaci, które mogliśmy oglądać w starszych odcinkach, ale główna intryga jest tak poprowadzona, że możemy czerpać przyjemność z seansu, nawet jeśli dokładnie nie pamiętamy wydarzeń sprzed dziesięciu lat.
4. sezon serialu pokazuje też, w jaki sposób przez lata zmieniło się oblicze telewizji.
Oczywiście wpływ ma na to też fakt, że nowa seria nie trafiła do ogólnodostępnej stacji telewizyjnej, a na platformę streamingową, rządzącą się nieco innymi zasadami. Mimo tego, byłem w szczególności zaskoczony, jak bardzo krwawe i dosadne są niektóre sceny. Kilku zagrań pokazanych w serialu zupełnie się nie spodziewałem i stanowiły one zaskakującą odmianę od dotychczasowej stylistyki „Veroniki Mars”. Niby wiadomo, że platformy streamingowe wielokrotnie mogą pozwolić sobie na więcej niż regularna telewizja, ale dopiero tak wyrazista zmiana, unaoczniła mi, co to dokładnie oznacza.
Nowe odcinki w bardzo ciekawy sposób podeszły też do kwestii przeklinania na ekranie. W jednym z pierwszych epizodów padnie zdanie:
Założyłem się z moją córką o to, które z nas wytrzyma dłużej bez przeklinania.
W ten sposób z ekranu padają tylko wariacje słowa cuss, które wstawiane są pod dowolnie wybrane przekleństwo, którego akurat potrzebują użyć bohaterowie. Prosta, zabawna i skuteczna metoda, przypominająca nieco rozwiązanie stosowane w „The Good Place”, innym serialu z udziałem Kristen Bell.
4. sezon serialu „Veronica Mars” uwypukla wszystkie najlepsze strony oryginalnej produkcji, dodając kilka nowych plusów.
Tytuł zawsze stawiał rozwój bohaterów na pierwszym miejscu, racząc nas niezwykle trafnymi dialogami i ciętymi ripostami. Intryga zawsze była skomplikowana, a potencjalnych sprawców kolejnych czynów naprawdę wielu. Tak jest też i tym razem. Liczba podejrzanych jest naprawdę duża, dlatego niełatwo jest wpaść na rozwiązanie finalnej zagadki. Dodatkowym atutem są ciekawe kreacje aktorskie. W szczególności świetnie w świecie serialu odnalazł się J.K Simmons, aktor, którego pokochaliśmy nienawidzić w niedawnym filmie „Whiplash”.