REKLAMA

„Vox Lux” to mroczna wersja „Narodzin gwiazdy” i czarna satyra na XXI wiek - recenzja

„Vox Lux” w reżyserii Bardy’ego Corbeta, choć nie jest filmem w pełni udanym, porusza istotne zagadnienia dotyczące sławy, życia po traumie, egocentryzmu oraz chorób cywilizacyjnych XXI wieku.

vox lux recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Główną bohaterką „Vox Lux” jest Celeste, którą w pierwszej połowie filmu poznajemy, gdy jest jeszcze nastolatką (wciela się w nią Raffey Cassidy) na przełomie XX i XXI wieku. Celeste bierze udział w zajęciach z muzyki w szkole, gdy nagle do pomieszczenia wpada niepokojąco wyglądający chłopak, wyciąga broń i zaczyna strzelać do wszystkich obecnych. Celeste cudem uchodzi z życiem. Kula z pistoletu terrorysty raniła ją w szyję, zostawiając ją z fizycznym (i psychicznym) bólem na resztę życia.

Podczas pobytu w szpitalu razem z siostrą (Stacy Martin) zaczynają układać melodię i pisać piosenkę, która pomogłaby im poradzić sobie z tragedią. Jakiś czas później Celeste wykonuje tę piosenkę podczas ceremonii pogrzebowej ofiar terrorysty. Obecne na miejscu kamery telewizyjne filmują jej wykonanie, a piosenka bardzo szybko staje się hymnem nie tylko ofiar, ale i całej Ameryki. Mówią wprost, staje się wielkim przebojem („hitem”, jak to oznajmia nam narrator filmu głosem samego Willema Dafoe). Celeste z kolei zyskuje sławę i rozpoczyna wielką karierę.

„Vox Lux” jest więc ciekawym studium kreowania i narodzin gwiazdy w XXI wieku.

Ale też i próbą objęcia w określone ramy stanu mentalnego Ameryki doświadczonej przez ataki terrorystyczne u progu nowego millenium, które pozbawiły ten kraj niegdysiejszej niewinności. Nietrudno się domyślić, że wydarzeniami, do których odwołuje się reżyser „Vox Lux” są masakra w szkole w Columbine oraz atak na World Trade Center w 2001 roku (ten drugi zresztą jest wspomniany w filmie).

vox lux 2018

Opowiedzenie o współczesnej Ameryce, która nosi na sobie blizny po tamtych wydarzeniach (podobnie jak i Celeste) przez pryzmat gwiazdy pop wyrosłej na tych tragediach, to naprawdę interesujący koncept. I gdyby tylko trafił w bardziej sprawne ręce, to mógłby być z tego wielki film. Niestety reżyser Brady Corbet, choć ma sporo niezłych pomysłów, także wizualnych, nie do końca uniósł ten temat. Zresztą głównym problemem tego filmu jest fakt, że stara się opowiedzieć za dużo, przez co na dobrą sprawę nie zagłębia się w żaden z tematów.

Kulisy sławy mieszają się tu z problemami osobistymi, niestabilnością emocjonalną i narcyzmem głównej bohaterki (artystki). Twórcy pytają się też o cenę sławy, rolę kontrowersji i przemocy w dzisiejszej popkulturze. Mroczny dramat przechodzi chwilami w zjadliwą, choć niezbyt finezyjną satyrę. Wszystkie te tematy są oczywiście jak najbardziej interesujące i warte podjęcia, ale filmowcy jedynie prześlizgnęli się po ich powierzchni.

„Vox Lux” jest niczym płytki i banalny album gwiazdki pop, która ma ambicje większe niż umiejętności. Reżyser stawia kilka ciekawych pytań, ale nie daje na nie żadnych odpowiedzi, nie wysuwa żadnych głębszych wniosków.

vox lux film natalie portman

Chwilami film ten zdaje się być raczej niedokończoną EP-ką niż pełnoprawnym krążkiem. Przypomina składankę wyświechtanych przebojów, na której poza dwoma prawdziwymi hitami reszta stanowi niepotrzebne zapchajdziury. Koniec końców Corbeta i tak przede wszystkim interesuje pokazanie narodzin i upadku gwiazdy, ale i tu nie mówi nic odkrywczego, popadając w serię narracyjnych truizmów.

W tym całym mrocznym, wręcz apokaliptycznym, nastroju Corbet stara się też zawrzeć niemało wątków niemalże komediowych, niestety to także mu się nie udaje. „Vox Lux” nie wiadomo dlaczego opowiadany jest przez narratora (wspomniany wyżej Willem Dafoe), który dopowiada i opowiada nam poniekąd to, co widz spokojnie mógłby się sam domyślić, posługując się przy tym pretensjonalnym, choć dobrze napisanym, językiem. Często z dużą dozą ironii, ale niestety tak sztywnej, że można by ją przełamać na części. Finałowy koncert Celeste, w którym gwiazda wykonuje swoje do bólu tandetne piosenki i układy taneczne z jednej strony działa na zasadzie mocnej ironii, wskazującej na miałkość dzisiejszej sztuki popularnej, ale z drugiej, wydaje się średnio udanym żartem z brodą.

Wybory obsadowe Corbeta też są dość... dziwne. Młodą Celeste gra dla przykładu świetna Raffey Cassidy. Później, gdy akcja przeskakuje kilkanaście lat do przodu, w gwiazdę wciela się już Natalie Portman. Z kolei jej siostrę zarówno w wersji starszej jak i młodszej gra cały czas Stacy Martin . Żeby było ciekawiej, nastoletnią córkę Celeste gra ponownie Raffey Cassidy.

Sama Portman, którą możemy zobaczyć na plakatach i zwiastunach „Vox Lux”, w filmie pojawia się dopiero w połowie seansu. Co w sumie nie jest takie złe, gdyż jej rola jest kompletnie nieudana, przeszarżowana i sztuczna.

Aktorka kompletnie nie była w stanie się zespolić mentalnie z odtwarzaną przez siebie postacią. Ta z kolei przeszła dość dziwną i nie do końca wiarygodną przemianę, z indie-popowej gwiazdki jako nastolatka, w miks Madonny, Lady Gagi i Katy Perry w jednym.

vox lux natalie portman
REKLAMA

Jeśli więc wybierając się na „Vox Lux” spodziewacie się remiksu „Czarnego łabędzia” z domieszką „Narodzin gwiazdy” to możecie się rozczarować. Jeśli oczekujecie głębokiego dramatu psychologicznego i filmu muzycznego w jednym, to też raczej nie ten adres.

Bardy Corbet na pewno ma nam coś ciekawego do powiedzenia, sporo jego pomysłów jest wartych uwagi, tyle że wymagają rozwinięcia. Chce on być takim trochę amerykańskim Michaelem Haneke i Larsem von Trierem, ale potrzeba mu jeszcze sporo szlifów. Na tym etapie reżyser porwał się z motyką na słońce, ale warto śledzić jego poczynania, bo istnieje spora szansa, że będzie on w stanie rozwinąć jeszcze swoje skrzydła w pełni, a wtedy może on dać światu coś wielkiego.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA