Premiera serialu "W cieniu", od której minęły już ponad dwa tygodnie, przeszła raczej bez większego echa. A szkoda, bo mówić się o niej powinno, i to z dwóch powodów. Pierwszy - choć raczej kameralne, to widowisko bardzo udane. Drugi - polscy twórcy wiele mogliby się z niego nauczyć.
"W cieniu" jest produkowaną przez HBO Europe rumuńską wersją australijskiego formatu z 2011 roku zatytułowanego "Small Time Gangster". W kraju, z którego się wywodzi, zadebiutował pod koniec grudnia ubiegłego roku, by 14 marca wejść na antenę HBO Polska oraz platformę HBO GO, gdzie bezpłatnie można obejrzeć pierwszy odcinek.
Fabuła serialu skoncentrowana jest wokół postaci Relu Oncesca, który prowadzi podwójne życie.
Jest mężem i ojcem, zarabiającym na życie jako taksówkarz - jego żona i dzieci nie mają pojęcia o jego "ciemnej stronie". Nic o jego rodzinie nie wie z kolei Căpitanu, lokalny gangster, dla którego Relu pracuje jako brutalny windykator, dla którego wymuszenia i pobicia to chleb powszedni.
Na każdym kroku bohater musi mieć się na baczności i uważać na to co i komu mówi. Jego życie gmatwa się dodatkowo, gdy próba odzyskania pieniędzy od jednego z dłużników Căpitanu kończy się przypadkowym morderstwem. Căpitanu nagradza bezlitosność swojego cyngla, powierzając mu opiekę nad swoim nastoletnim synem, z którego Relu ma zrobić mężczyznę. Wścibski chłopak wkrótce odkrywa prawdę o istnieniu rodziny taksówkarza-windykatora.
"W cieniu" udowadnia, że za pomocą stosunkowo skromnych zasobów da się stworzyć interesujący, wciągający i dobrze zagrany serial sensacyjno-obyczajowy.
Kluczową kwestią nie jest wcale olbrzymi budżet, ale dostosowanie do niego środków wyrazu. Nie trzeba wcale szarżować; starczy trzymający w napięciu scenariusz, dobrze napisane role i realistyczne oddanie realiów świata przedstawionego.
Rumuńska produkcja przywodzi nieodległe skojarzenia z rewelacyjną "Gomorrą". To oczywiście nie ta klasa, włoski serial był jednym z najlepszych widowisk minionego roku, bez trudu mogący konkurować o laur pierwszeństwa z najgłośniejszymi amerykańskimi czy brytyjskimi premierami, ale oba dzieła wiele łączy. Przede wszystkim gęsty klimat i tempo narracji, czasem snujące się leniwie, a czasem pędzące na łeb na szyję.
Nie bez znaczenia jest również to, że twórcy "W cieniu" i "Gomorry" skoncentrowali się na stworzeniu historii osadzonej w konkretnej rzeczywistości, nie próbując przy tym naśladować Hollywood. Dzięki temu widzowie otrzymali seriale świeże i zaskakujące.
Na uwagę zasługuje też wysoki poziom aktorstwa, przede wszystkim u postaci pierwszoplanowych. Bohaterowie zbudowani są najczęściej na jednej, dwóch cechach charakterystycznych, co w zupełności wystarcza, by wypadli wiarygodnie; głębi jest w nich akurat tyle, ile potrzeba, by wzbudzili emocje. Przez to nie sprawiają wrażenia wydumanych, a widz nie jest katowany kolejnymi tajemnicami z przeszłości, które przecież każdy z nich mógłby skrywać.
Jeżeli będziecie mieli okazję, dajcie szansę "W cieniu". To serial z jednej strony inny niż większość tego, co oglądamy na co dzień, a z drugiej wykorzystujący te same sztuczki, które przyciągają do ekranu i sprawiają, że po seansie jesteśmy ukontentowani.