Nie chcę uchodzić za marudę, ale mdli mnie, kiedy w internetowych komentarzach czytam, jakie to cudowne są seriale typu "Życie na Fali" czy "Pogoda na Miłość". Stereotypowe obyczajowe romansidła dla nastolatków (a częściej nastolatek) wpisały się na stałe do ramówki komercyjnych stacji telewizyjnych i zyskują sławę, wcześniej zdobytą przez prekursora gatunku - "Beverly Hills 90210". Oprócz tego, że ukazują świat bogatej amerykańskiej młodzieży, dodatkowo pozwalają aktorom młodego pokolenia stać się rozpoznawalnymi w hollywoodzkim światku. Jedną z tych postaci jest Adam Brody, który, mimo iż na swoim koncie ma już wiele ról, to jest bardziej znany z "Życia na Fali" niż z "The Ring" czy "Dziękujemy za palenie". Teraz możemy go oglądać w obrazie "W Świecie Kobiet".
Carter Webb pisze scenariusze do niezależnych produkcji typu "soft core porn". Nie zarabia kokosów, ale nie obchodzi go to, gdyż jest zabójczo zakochany w Sofii, znanej aktorce. Pewnego dnia cały jego świat się wali, gdyż dziewczyna zrywa z nim. Chłopak popada w załamanie emocjonalne. Chcąc odpocząć od wielkomiejskiego życia w Los Angeles, przenosi się do swojej, rzekomo umierającej, babci na przedmieścia Detroit. Tam zaprzyjaźnia się z jej sąsiadką, Sarą, która również przechodzi ciężki okres.
Debiut filmowy Jona Kasdana (syna znanego reżysera Lawrence'a Kasdana) rozpoczyna się z grubej rury. Już nawet sam tytuł sugeruje ambitniejsze podejście do tematu. Zaprezentowana konwencja komediodramatu miałaby nam ujawnić fakty dotyczące skomplikowanego świata kobiet. I autor ma do tego całkiem dogodne warunki - główny bohater rozstaje się z ukochaną i zamiast odpoczywać od płci pięknej, trafia do miejsca gdzie jest jej pełno. Co więcej, sytuacja ukazana jest na trzech płaszczyznach wiekowych (mama Sarah, jej starsza córka Linda i młodsza Paige). W dodatku na drugim planie znajduje się jeszcze babcia hipochondryczka, przepełniona obsesyjnymi myślami o umieraniu. Wszystko na tle amerykańskich przedmieść, zbierających w eleganckich domach z ogródkiem wiele przeróżnych osobowości.
Niestety, Kasdan najwyraźniej nie potrafi spostrzec cienkiej granicy między gorzkim, egzystencjalnym komediodramatem a tandetnym młodzieżowym filmem obyczajowym. Tak naprawdę "W Świecie Kobiet" znajduje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma gatunkami. Z jednej strony można znaleźć mnóstwo alegorii do "Powrotu do Garden State" Braffa (podróż do rodzinnych stron w celu oczyszczenia umysłu) czy nawet kultowego "Absolwenta" z Dustinem Hoffmanem (bliskie relacje z matką, a później z córką). Z drugiej jednak, film często przypomina specjalny, dłuższy odcinek "Życia na Fali". Główne powody załamania nastolatek to "trudny" wybór miłości (pomiędzy szkolnym "celebrity" a przeciętniakiem, dorabiającym na stoisku z jedzeniem) bądź problemy ze zrozumieniem własnej rodzicielki. Z sytuacją matki nie jest wcale inaczej. Meg Ryan, która wcieliła się w tę rolę, rozpoczyna znajomość z Carterem w stylu bohaterek ze swoich dawnych, nieudolnych, komercyjnych komedii romantycznych. Pomimo smutnej i postarzałej miny, nadal udaje głupiutką blondyneczkę, nie potrafiącą się zdecydować, jak zrobić następny krok. Na szczęście, wraz z postępem fabularnym, ta licha konwencja przelotnego romansu zanika i przeistacza się w autentyczny dramat dojrzałej kobiety.
Po środku wszystkiego stoi biedny Carter. Dziewczyny z okolicy "uderzają" do niego nie dlatego, że jest przystojny, ale dlatego, że podobno (jak sam twierdzi) jest całkiem dobrym słuchaczem. Dzięki specyficznym relacjom, jakie utrzymuje z bohaterkami, widzimy, jak głęboka jest różnica nie tylko między mentalnością matki a córki, ale również między młodą parą z 10-letnią różnicą wiekową. Szkoda tylko, że zamiast przywoływać głębsze tematy, koncentrują się na infantylnych kłopotach miłosnych. Postacie dochodzą do wniosku, że kryzys wieku młodzieńczego spowodowany jest brakiem idealnego partnera, drugiej połówki pomarańczy. Kiedy okazuje się, że nie ma jej w pobliżu - nadchodzi kolejna depresja. Szkoda, bo postać Cartera miała w sobie ogromny potencjał! Idea niedocenionego pisarza, przelewającego swoje myśli do książki, została zepchnięta na drugi plan. A nazbyt płytkie relacje pomiędzy poszczególnymi kobietami są, niestety, motywem przewodnim.
Świat kobiet Jona Kasdana ukazuje realia przepełnione schematami. Kryzys wieku średniego Sary przeistacza się w walkę z rakiem, a bunt niedojrzałej Lucy sprowadza się do generalnego braku miłości. W końcu motyw sentymentalnej podróży w głąb siebie kończy się dla Cartera tym, że zostaje psychoterapeutą dla nieszczęśliwych niewiast z sąsiedztwa. Fakt, pomaga mu to zapomnieć o Sofii i motywuje do skończenia powieści, ale nie jest to zbyt wiarygodny scenariusz. Reżyser starał się stworzyć swój własny "Powrót Do Garden State", ale niestety nie do końca mu wyszło. Na szczęście zakończenie oddala nas od standardów amerykańskich komedii romantycznych i pozostawia historię otwartą. Dochodzimy do wniosku, że gorzki komediodramat miał poważniejsze ambicje, ale najwyraźniej Kasdan nie zdołał jeszcze pojąć kobiecej psychiki. Spróbował, ale bez rezultatu.