No dobra, pierwszy sezon też mi się bardzo podobał, niemniej jednak w drugiej serii twórcy tego rdzennie polskiego serialu ocierają się o perfekcję.
Uwaga - w tekście znajdują się lekkie spoilery nt. fabuły „Watahy”, zarówno drugiego, jak i pierwszego sezonu.
Piszę rdzennie polskiego, bo chociażby taki „Pakt” rdzennie polski nie jest (i szczerze mówiąc, zdecydowanie mniej do mnie trafia aniżeli „Wataha”).
Coś się chyba w polskiej kinematografii, tfu polskiej telewizji, zaczyna dziać dobrego, skoro aktualnie na rynku wydawniczym konkurują ze sobą dwie naprawdę dobre polskie produkcje i to w swoich drugich sezonach: wspomniana „Wataha” na HBO i „Belfer” od ncplus. I choć ta druga produkcja, w pierwszym odcinku drugiego sezonu, na razie lekko zawodzi, to jednak sam fakt, iż mocno na nią czekałem, żywo się nią interesując przed premierą, też ma swój wymiar.
Zastanawiałem się nawet ostatnio, co powoduje, że tym dwóm serialom się udaje i chyba wiem - to polskość, mocne osadzenie w naszych lokalnych realiach daje poczucie obcowania z czymś nowym, nie wyświechtanym i (h)amerykańskim. Ok, wiem, że te szkoły i nastolatkowie z „Belfra” to tacy trochę naciągani są, ale jednak rzeczywistość wokół jest już mocno swojska.
No, ale ja tu o „Watasze” miałem…
Obejrzałem 3 odcinki nowego sezonu i jestem zachwycony. Za-chwy-co-ny! Doczekaliśmy się serialu, który naprawdę niczym nie odstaje od najlepszych światowych produkcji.
O ile nieco można było się przyczepić do luk scenariuszowych w pierwszym sezonie, szczególnie do zakończenia, to storytelling w drugiej serii należy do najlepszych elementów całej produkcji. Ja wiem, że nie powinienem tego mówić nie doczekawszy do końca 6. odcinka, ale ryzykuję, bo wygląda na to, że okres 4 lat pomiędzy oboma sezonami nie został zmarnowany.
Historia w „Watasze” 2 urzeka mnie pod wieloma względami
Przede wszystkim jest osadzona mocno w polskich realiach. Jesteśmy na granicy polsko-ukraińskiej w 2017 r. i cholera to czuć. Jest nieoficjalne napięcie na linii Polacy - Ukraińcy, są echa wojny na wschodzie Ukrainy, są niby współpracujące ze sobą grupy przestępcze z obu stron granicy, ale tak naprawdę czuć, że łączy ich tylko gangsterski pas, bo najchętniej to by sobie dali po mordzie (świetnie to pokazuje scena, gdy Grzywa rozprawia się z niesubordynowanym Ukraińcem).
Głównym wątkiem serialu jest teraz motyw związany z napływem nielegalnych imigrantów
Myliłby się jednak ten, kto oczekiwałby - no dobra, napiszę to - warszawsko-lewackiego przedstawienia sytuacji związanej z uchodźcami. Nie ma tu ani pustego moralizatorstwa, ani wynikającej z fabuły naturalnej nici sympatii z poszkodowanymi imigrantami. Jest za to przedstawienie sprawy z wielu różnych punktów widzenia - zarówno humanitarnego, jak i prawnego, a także ludzkiego, sąsiedzkiego na szczeblu wsi oraz sąsiadujących ze sobą państw, no i urzędowego.
Nikt się tu nad nikim nie użala. Są sceny, przy których aż chce się odwrócić wzrok, jednak nie dlatego, że czujemy się wkurzeni na społeczną niesprawiedliwość, lecz ze względu na brutalność i… hmm… chirurgiczny rodzaj obrazu, spotęgowany następującym po nim, mocno twardym pod względem językowym, dialogiem.
Sprawa imigrantów jest zresztą oparta na wielu wątkach - jest nielegalny przemyt ludzi, jest mieszkający w Polsce imigrant z Bliskiego Wschodu mający romans z Polką, jest ośrodek dla imigrantów, są narodowcy zrzeszający się na forach, by napadać na obcokrajowców, są strażnicy graniczni, którzy im pomagają. Są też zwykli ludzie ze wsi, tych polskich i tych ukraińskich, którzy mają skrajnie różne postawy wobec uchodźców.
Główny bohater, Wiktor Rebrow, ma inną rolę do odegrania niż wcześniej
Rebrow, postać w pierwszym sezonie wręcz przesadnie dobra, w nowej serii pokazana jest bardzo niejednoznacznie. Oczywiście to wciąż ten sam Rebrow z romantycznym sercem, ale jednak wyrachowany, grający pod własne przetrwanie, nie patyczkujący się z uchodźczynią z Ukrainy i jej chorym synem, mimo iż de facto pomaga im przetrwać.
No i sam aktor Leszek Lichota, znany raczej z jednowymiarowych ról w miałkich tvn-owskich serialach, tu wygląda naprawdę przekonująco - zapuszczony, z niedbałą brodą, z lekką nadwagą, w odartych ciuchach. Jego brutalność, siła i determinacja znajdują porządne uzasadnienie w warstwie wizualnej.
Nikt tu zresztą warszawskim gogusiem nie jest. Nawet pani prokurator Iga Dobosz, grana przez znakomitą Aleksandrę Popławską, nie jest jednowymiarowa. Zmęczona, zniechęcona porażkami, odarta ze złudzeń praworządności, z osobistymi problemami (umierająca matka, którą nie chce się zajmować), nieumiejętnie oceniająca ludzi, jednak mocno angażuje się w rozwikłanie coraz gęstszej afery kryminalnej.
Naprawdę ciekawie prowadzone są także postaci naczelnika lokalnej straży granicznej, kolegi Rebrowa Łuczaka, no i - uwaga spoiler - zmartwychwstałego Grzywaczewskiego, który na razie, do końca trzeciego odcinka, wydaje się być ultrabezwzględnym złoczyńcą (coś mi mówi, że do końca tak jednak nie będzie).
Mówiąc ogólnie - o ile w „Watasze 1” naprawdę dobrze rozpisano poszczególne główne postaci, w drugim sezonie bohaterowie wydają się być jeszcze bardziej naturalni i przez to interesujący.
Prawdziwym majstersztykiem w „Watasze 2” są jednak zdjęcia Bieszczad
Ba, sami twórcy serialu w rozmowie ze Spider’s Web podkreślają, że Bieszczady to tak naprawdę główny bohater „Watahy”. I to naprawdę czuć.
Dużo w nowym sezonie „Watahy” kadrów z drona (czy nawet helikoptera), w których, przy akompaniamencie niepokojącej muzyki, Bieszczady wyglądają wręcz niesamowicie - nieprzejednana masa gór, drzew w jesienno-zimowej scenerii. Aż czuć chłodem połączonym z surowością i bezwzględnością polskich wschodnich kresów.
Naprawdę jest się czym chwalić na zewnątrz. Co nam po amerykańskiej Luizjanie z „Detektywa”, czy Wyżynie Ozark z netfliksowego obrazu, skoro mamy własną unikalną scenerię, którą możemy i podziwiać, i przekazywać wieść o niej innym. Wiemy, że HBO mocno promuje „Watahę” na innych rynkach. Miejmy nadzieję, że to się przełoży na wzrost zainteresowania Polską i naszymi wspaniałymi rejonami, wcale nie tak dobrze odkrytymi dla kina i telewizji.
Wszystko to razem daje spójny obraz bardzo dobrego dzieła telewizyjnego
Dość powiedzieć, że czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki, oglądając je minutę po ich pojawieniu się w serwisie streamingowym (w tym przypadku HBO GO), co ma u mnie miejsce tylko i wyłącznie w przypadku produkcji typu „Gra o tron”, „Westworld” czy „House of Cards”.
Super!