„Wataha” to ciągle świetny serial, ale ta formuła powoli się wyczerpuje i 2. odcinek nowego sezonu to udowadnia
Trwa właśnie festiwal zachwytów nad „Watahą” przy okazji premiery 3. sezonu. Serial HBO zasłużył na wszystkie pochwały, jakie na niego spływają. Nie zmienia to jednak faktu, że trochę czuć tutaj zużycie materiału.
Dziękujemy, że wpadłeś do nas poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.
HBO znowu zabiera nas w Bieszczady. Razem z Leszkiem Lichotą, Aleksandrą Popławską, Andrzejem Zielińskim i innymi aktorami po raz kolejny ruszamy na granicę Polski i Ukrainy. I tym razem Straż Graniczna będzie musiała zmierzyć się ze sprawą, która jest nie tylko dowodem, iż w człowieku mogą drzemać bestie, ale też zadaje pytanie, do jakich okropieństw może posunąć się człowiek tylko dla zysku.
1. odcinek 3. sezonu zawiązał akcję i wprowadził nas znowu w świat serialu „Wataha”.
2. z kolei przywraca serial na bardzo znane tory, jest tu w zasadzie wszystko, co już wcześniej widzieliśmy - samotne działanie Wiktora Rebrowa, nie do końca chciany powrót Igi Dobosz w Bieszczady, akcja Straży Granicznej. Wszystko to znalazło się w najnowszym odcinku tej serii, a my wiemy, że to już tak ma być. Bohaterowie i sytuacje muszą ustawić się w pewnej konfiguracji, jak poprzednio. Czas pomiędzy poszczególnymi sezonami mija nieubłaganie, w życiach wielu postaci zachodzą zmiany, jak choćby u prokurator Dobosz czy komendanta Świtalskiego - portretowanego przez fenomenalnego Jarosława Boberka.
Wszystkie te zabiegi mają pokazać, że świat i jego bohaterowie nie stoją w miejscu. I, co chyba najciekawsze, mimo tego czasu, wszystko wraca na to samo miejsce. Te ponowne spotkania bohaterów w Bieszczadach dotychczas wyglądały dość naturalnie, w 3. sezonie widać jednak pewien zgrzyt, bo zwłaszcza Iga Dobosz, ale także poznana w 2. serii Alsu Karimow bardzo szybko rzucają dotychczasowe życia i wracają do piekieł swoich własnych doświadczeń, do miejsca, które je złamało albo przynajmniej doprowadziło do granicy rozpaczy.
Co najlepsze, twórcy zdają się mieć świadomość tego problemu i niejako dialogują z nim.
Gdy Dobosz wraca do hotelu, w którym już kiedyś była, prosi, aby go zmienić na inny. Nie chce mieć nic wspólnego z tym, co wydarzyło się tu dawniej, czyli w poprzednich seriach. Ale to chyba nie wystarczy. Trudno powiedzieć, czy 3. sezon będzie ostatnim, ale chyba lepiej, żeby tak właśnie się stało, bo tego powtarzającego się cyklu zdarzeń i podobnych ustawień bohaterów nie da się ciągnąć w nieskończoność, bo w pewnym momencie stanie się to już mało wiarygodne.
Zaskakująco dobrze jednak wygląda sama intryga „Watahy”.
Tu też, pozornie nie ma wielu nowych elementów, ale sposób opakowania problemów, z jakimi ścierają się członkowie tytułowej watahy jest naprawdę fenomenalny. Bezmiar okrucieństwa, jakiego dopuszczają się przestępcy i stopień skomplikowania powiązań między nielegalnym biznesem, a grą najróżniejszych służb - w tym grą na własny, często zbrodniczy rachunek – są satysfakcjonujące. A nawet więcej - w bardzo sprytny sposób łączą się z wątkami z poprzednich sezonów. Po seansie 2 odcinków trudno jest powiedzieć coś więcej, bo to dopiero początek intrygi, ale wszystko wskazuje na to, że powrót do sprawy Halmana (będzie brakowało świetnej roli Grzegorza Damięckiego) to tylko czubek góry lodowej. Znowu wraca bowiem sprawa Ewy Wityńskiej.
Odnoszę wrażenie, że każdy kolejny sezon to poznawanie kolejnych nici pajęczyny powiązań służb i przestępczości zorganizowanej, a z każdą serią jesteśmy coraz bliżej środka. Mam szczerą nadzieję, że twórcy będą wiedzieli, gdzie położyć temu kres. Tylko, że pisząc to czuję się trochę niezręcznie. Wiem przecież, że to jedna z najlepszych produkcji na polskim rynku, wiem, że to chyba najsprawniejsza intryga kryminalna w polskich serialach w ogóle i gdy „Wataha” już dobiegnie końca, to z całą pewnością będzie mi jej brakowało.