Nie skreślaj „Wiedźmina” po pilocie – serial robi się lepszy z każdym odcinkiem
„Wiedźmin” od Netfliksa z pewnością był najbardziej oczekiwanym serialem tego roku w Polsce. A ja po obejrzeniu pierwszego odcinka byłem przerażony. Na tyle, że bliżej mi było do porównań do „Korony królów” niż do „Gry o tron”.
OCENA
Materiał co prawda bez spoilerów, ale narzekać to sobie ponarzekałem.
Świeżo po seansie pilota oczami wyobraźni widziałem już te pełne jadu komentarze w social mediach. Widzowie przecież nie zostawiali suchej nitki na Netfliksie już po debiucie „1983” – jego serialu produkcji własnej, który zrealizowany został przez Polaków i powstał na bazie autorskiego scenariusza.
Geralt został nawet najsłynniejszym Polakiem, a gry wideo od studia CD Projekt RED, które są fabularną kontynuacją sagi o Geralcie z Rivii, stały się w pewnym momencie naszym głównym popkulturowym towarem eksportowym oraz chlubą na cały świat. Promują w dodatku ten słowiański styl życia, który tak bardzo sobie cenimy.
Serial na bazie twórczości Andrzeja Sapkowskiego wyprodukowany przez Amerykanów budził naturalną nieufność, ale w naszych oczach i tak powinien być epokowym wydarzeniem. A ja po obejrzeniu pierwszego epizodu czułem się, jakby ktoś mi wylał na łeb wiadro zimnej wody.
W mej głowie zakiełkowała myśl, że „The Witcher” miał być nową „Grą o tron”, a wyszła kolejna „Korona królów”!
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że Netflix od porównań do hitu HBO uciekał, ale nie można udawać, że w oczach fanów serialowy „Wiedźmin” do tej rangi przez ostatni rok nie urósł. Na szczęście, zanim złapałem za widły, obejrzałem kilka kolejnych epizodów. Zatarły one nieco fatalne pierwsze wrażenie.
Oczywiście to nie tak, że serial wykonał zwrot o 180 stopni, ale po prostu im dalej, tym lepiej. Dwa odcinki w reżyserii Alika Sakharova, a zwłaszcza pilot napisany przez showrunnerkę Lauren S. Hissrich, wypadły blado, ale gdy na stołku reżysera zasiedli Alex Garcia Lopez i Charlotte Brandstrom serial się poprawił.
Nieco mnie jednak martwi, że Alik Sakharov wraca za kamerę w siódmym z ośmiu epizodów, a Lauren S. Hissrich pisała finał.
Ich wspólny „Początek końca” wyglądał tak, jakby Netflix kazał nakręcić ekipie godzinę materiału z wykorzystaniem jedynie dobrych chęci, a dopiero później odkręcił kurek z kasą.
Musi być jakieś inne wytłumaczenie, dlaczego serialowy „Wiedźmin” zaczyna się tak słabo, a i tak wyprodukowano cały sezon, ale nie jestem go w stanie sobie wykoncypować. A co było w tym pilocie „The Witcher” takie złe? Długo by wymieniać, ale najgorsze są chyba te drętwe i pompatyczne dialogi.
Momentami brzmią tak, jakby aktorzy czytali je z promptera.
Doceniam, że wiele linii to zdania napisane przez samego Sapkowskiego, ale to takie pójście na łatwiznę – a do tego kwestie, które na papierze się sprawdzały, w ustach aktorów wybrzmiały sztucznie. I co ciekawe, z jakiegoś powodu kobiecy okres okazał się tematem tabu.
W jednej ze scen aż przewinąłem serial, by sprawdzić, czy się nie przesłyszałem, ale nie – faktycznie zdanie odnoszące się do „krwawienia co miesiąc” z dialogu, w stosunku do książki, wycięto. Do tego postaci poruszały się niczym w teatrze telewizji – tak jakby wiedziały, że świat przedstawiony to tylko dekoracja.
Na start dostaliśmy liche scenografie i ze dwa rekwizyty na krzyż, w dodatku na stałe przybite do desek gwoździami.
Z kolei kostiumy wyglądały na świeżo wyprane. W dodatku twórcy chyba bali się je pobrudzić, żeby potem nie kazali im za nie płacić w wypożyczalni. Efekty specjalnie w serialu „The Witcher” też nie prezentują się zbyt atrakcyjnie, a flary i silne światło na drugim planie rozmywające tło po pewnym czasie męczy.
Mimo to nie jestem całkowicie rozczarowany. Bałem się, że „The Witcher” pod względem wizualnym będzie takim generycznym fantasy na modłę „Władcy Pierścieni”, ale udało się tego uniknąć. Chociaż z początku na Kontynencie jest nieco sterylnie, to potem ten świat zyskuje charakter, aczkolwiek nieco inny niż w grach.
Mam za to mały problem ze sposobem prowadzenia narracji.
Chociaż znam tę historię z książek, to nawet jeśli wiem gdzie, to nie zawsze od razu łapię, kiedy rozgrywają się konkretne sceny. Widzowie, którzy historię tytułowego Wiedźmina dopiero poznają na Netfliksie, mogą być tu nieco zagubieni, aczkolwiek historię Geralta również nie po kolei przedstawiono w książkach.
Opowiadania łączyły się ze sobą nie chronologicznie, a tematycznie i dopiero pierwszy tom sagi narrację uporządkował. Coś czuję, że twórcy serialu pójdą właśnie tą drogą i lada moment przestaną pojawiać się flashbacki. Pierwszy sezon to przecież nie będzie zamknięta całość – czekamy na 2. serię.
Te pierwsze epizody to tylko preludium do znacznie większej historii rozpisanej na kilkadziesiąt godzin.
Nic dziwnego, że prace nad 2. serią już się rozpoczęły i to bardzo dobra wiadomość. Paradoksalnie pomimo moich uwag co do jakości wykonania pierwszego epizodu serial naprawdę ma potencjał. To jednak w większej mierze zasługa aktorów niż scenarzystów, scenografów, kostiumografów i reżyserów.
Zgodzę się, że dobrano ich do ról z głową. Henry Cavill jako Geralt wypadł wiarygodnie i byłem zaskoczony, jak świetnie operuje głosem, wzorując się na grach wideo. Z kolei Freya Allan też nieźle sprawdza się jako Ciri, ale to Anya Chalotra kradnie każdą scenę ze swoim udziałem. Kompletnie niespodziewanie.
Kajam się teraz, bo nie wierzyłem, że aktorce uda się dobrze zagrać Yennefer.
Anya Chalotra jest młoda i wygląda młodo – ma 23 lata. Nie bije od niej pewność siebie. Z kolei w ostatniej grze z serii „Wiedźmin” od CD Projekt RED na twarzy czarodziejki widać było determinację. Miała wiecznie znużoną albo naburmuszoną minę i potrafiła się sarkastycznie odgryźć, a za jej butą szło doświadczenie.
Clou zaś jest takie, że Yennefer w grach była taka, jak ją sobie wyobrażałem podczas lektury. To przeciwieństwo naiwnej, młodziutkiej Triss, którą w serialu Netfliksa gra 26-letnia Anna Shaffer. A ja, gdy patrzyłem na aktorki, które przypisano do tych ról, myślałem, że lepiej byłoby je przydzielić na odwrót.
I to byłby błąd, bo chociaż Triss faktycznie wypada blado, to nie jest to przecież koniec świata.
Tylko w grach CD Projekt RED ta niedoświadczona czarodziejka z rudymi i kręconymi włosami była kreowana na najważniejszą kobietę w życiu Geralta. W książkach liczyła się tylko Yennefer – a to na powieściach przecież bazuje serial. Netfliksowej adaptacji, jeśli chodzi o tę postać, nie mam zaś nic a nic do zarzucenia.
Gra aktorska, jaką zaserwowała nam Anya Chalotra, pełna jest żywych emocji i wzbogaca, a nie spłyca materiał źródłowy. W jej oczach goreje ogień. I jak tak sobie myślę, to w zasadzie dla niej, a nie dla Geralta z Rivii lub Ciri, z chęcią obejrzę dziś kolejne odcinki. Mam tylko nadzieję, że tendencja wzrostowa się utrzyma.