„Wiedźmin” od Netfliksa będzie nie dla dzieci. I bardzo dobrze, bo potrzebujemy krwawego serialu fantasy
Lauren S. Hissrich zapowiada fanom, że „Wiedźmin” będzie nie dla dzieci. Świetnie, bo taki właśnie powinien być świat Geralta z Rivii.
Jak zdefiniować serial 18+ albo chociaż 16+? Co odróżnia go od propozycji dla widzów w każdym wieku? Nie ma co ukrywać, ile osób, tyle zapewne jest i odpowiedzi na te pytania. Wprawdzie każda władza musi się z tym pytaniem zmagać i jakoś – zazwyczaj pokracznie – decydować, czy jedno soczyste rzucenie mięsem jest już wybitnie rażące dla trzynastolatka. Albo czy to o jednego trupa za dużo dla szesnastolatka. Stąd też powstały dziwaczne podziały wiekowe z dopiskiem plus, które wszyscy kojarzymy z kina i telewizji oraz wszelkiej maści kółeczka, kwadraciki i trójkąciki w kolorach tęczy. A ich efekty można najłatwiej zaobserwować, oglądając dwie wersje ostatniego „Deadpoola”.
Wiek widza był od zawsze dylematem twórców filmowych i telewizyjnych. Widać także i Lauren S. Hissrich przejęła się dobrem potencjalnych młodszych widzów „Wiedźmina” od Netfliksa. Showrunnerka serialowych opowieści o Geralcie z Rivii niedawno ostrzegła cały twitterowy świat, że produkcja jej autorstwa jest zdecydowanie nie dla dzieci. Do tego wniosku twórczyni miała dojść, o ironio, oglądając fragment właśnie powstającej serii ze swoim 5-letnim synkiem u boku.
Just watched a cut of #Witcher with Ben, and the verdict is in: this show is not for 5-year-olds. Like, really not. #TalesOfAWorkingMom
— Lauren S. Hissrich (@LHissrich) 27 stycznia 2019
Mam nadzieję, że twórczyni netfliksowego „Wiedźmina” dała nam właśnie znać, że będziemy mogli oglądać serial dla dorosłych. Bez cenzury.
Liczę, że będzie lała się krew, dostaniemy trochę seksu, ktoś wypruje czasem flaki, a mięso zobaczymy nie tylko podczas uczty na stole. Netflix, w przeciwieństwie do kina i dostępnej bezpłatnie telewizji, po prostu może sobie pozwolić na taką frywolność twórczą.
Nie od dziś wiadomo, że etykieta „dla dorosłych” przyciąga.
Pojedyncze zdanie, które wypłynęło spod palców Hissrich wprost w otchłań internetu to także świetny ruch marketingowy. Uniwersum znane z sagi Andrzeja Sapkowskiego jest brutalne, a jego bohaterowie bezkompromisowi. Geralt zabija, sam też jest w niebezpieczeństwie. Czytelnicy są świadkami krwawych, mocnych scen. Nie tylko walki. Seks również jest istotnym elementem tej prozy, w której wątek romansowy ma niemniejsze znaczenie niż ten polityczny. Wygładzony „Wiedźmin”, z jakim to zarzutem spotkało się zresztą pierwsze zdjęcie, na którym widać Henry'ego Cavilla w roli Geralta, nie uszedłby Netfliksowi płazem. I miejmy nadzieję, że słowa Hissruch zapowiadają jedno: wcale nie będzie musiał. Zapytacie, skąd podejrzenia, że widzowie chcą mocnego fantasy? Podam tutaj jeden tytuł: „Gra o tron”. I równie dobrze mogłabym jednym tchem dodać też całe HBO.
Aż dziw zresztą, że to nie HBO wzięło się za ekranizację „Wiedźmina”, biorąc pod uwagę swoje umiłowanie do seksu i przemocy w serialach. To właśnie stacja odkryła w dużej mierze tę żyłę złota jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku. Dostaliśmy takich bohaterów jak Tony Soprano czy Nucky Thompson, których pod wieloma względami można prędzej nazwać antybohaterami. Łączyło ich kilka rzeczy. Wszyscy mieli swoje wady, przeklinali, pili, palili, zdradzali. Byli po prostu ludźmi. I okazało się, że widzowie na całym świecie tego właśnie potrzebują. Z czasem ten trend ewoluował, przyszedł czas na Hannibala w interpretacji świetnego (i odrobinę przerażającego) Madsa Mikkelsena czy też Dextera oraz Waltera White’a.
Fantasy opierało się takiemu kierunkowi.
Co ciekawe, telewizyjne fantasy bardzo długo podchodziło niechętnie do tej całej sprawy nieobyczajności w tradycyjnym tego słowa rozumieniu. Aż tu nagle przyszła właśnie „Gra o tron” i wywróciła wszystko do góry nogami. Nawiasem mówiąc, nie tylko ten malusieńki dział fantasy telewizyjnego, ale w ogóle cały rynek telewizyjny. Jak chyba żaden serial do tej pory „Gra o tron” wręcz epatuje przemocą i seksem.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że jednocześnie nie jest to świecenie nieprzyzwoitościami dla samego świecenia. Westeros jest uniwersum wręcz przesiąkniętym do szpiku kości brutalizmem. Tak zostało skonstruowane, jako bezlitosny świat, w którym niczyje losy nie są pewne, a sprawiedliwość nie istnieje. I okazało się, że tego właśnie potrzebowało fantasy w telewizji. Gatunek, który wcześniej raczej nie wyróżniał się na tym rynku, rozkwitł z mocą, jakiej nikt się nie spodziewał zobaczyć.
Nic więc dziwnego, że „Wiedźmin” podąża ścieżką przetartą przez „Grę o tron”.
Zdziwiłabym się mocno, gdyby Hissrich zboczyła z trasy tylko dla dorosłych na rzecz czegoś łagodniejszego. Brutalne fantasy przeżywa teraz swój złoty wiek. A w tym roku ktoś będzie musiał przejąć koronę noszoną przez blisko dekadę przez „Grę o tron”. Lauren S. Hissrich wyraźnie sugeruje, że będzie to „Wiedźmin”. I dobrze, bo uniwersum Westeros pokazało, że jest zapotrzebowanie na tego rodzaju opowieści.