REKLAMA

Netflix kontra „Wiedźmin”. Jakie zmiany w stosunku do książek szykują twórcy serialu i czy może im to wyjść na dobre?

Henry „Wiedźmin” Cavill już za chwilę, za momencik będzie rozprawiał się z potworami na ekranie każdego posiadacza subskrypcji Netflixa. Nadchodząca premiera wywołuje sporo emocji wśród fanów na całym świecie. W najgorszym położeniu znajdują się jednak polscy miłośnicy prozy Andrzeja Sapkowskiego, którzy od wielu miesięcy obgryzają paznokcie w niepokoju, że Amerykanie nie rozumieją słowiańskości ich ukochanych książek.

wiedźmin netflix oczekiwania
REKLAMA
REKLAMA

Nauczony ośmioma sezonami „Gry o tron”, wiem, że kiedy twórcom serialu na podstawie serii książek fantasy zabraknie materiału źródłowego, ich moce przypominają odwrotność zdolności Midasa. Potrafią przemienić każde złoto w... odchody. Bo gdy osoby odpowiedzialne za serialową adaptację prozy George’a R.R. Martina opierały się na oryginałach, nawet zmieniając literackie zamysły autora, udawało im się zaspokoić potrzeby fanów.

Kiedy zabrakło pierwowzoru, ponieważ pisarz wciąż zwleka z napisaniem kolejnych tomów swojej sagi, popuścili wodze wyobraźni i zaserwowali widzom takie kwiatki jak trzy ostatnie sezony. Na szczęście, nawet biorąc pod uwagę ambitne plany showrunnerki na realizację siedmiu odsłon „Wiedźmina”, inspiracji Lauren S. Hissrich nie zabraknie. Ciekawe tylko co na to sam Andrzej Sapkowski, skoro fani już nieraz burzyli się na niezgodność szczegółów amerykańskiej produkcji z ich słowiańską wizją tytułowego wojownika.

Najpierw zastanówmy się na czym polega istota dobrej ekranizacji.

wiedźmin netflix class="wp-image-353167"

Na pewno nie na wierności oryginałom. Język filmu czy serialu różni się przecież od języka literatury. Ich gramatyka i stylistyka jest zupełnie inna. O tym, że adaptacja nie musi sztywno trzymać się pierwowzoru mówił przecież Alejandro Jodorowsky w dokumencie poświęconym jego niezrealizowanej „Diunie” na podstawie prozy Franka Herberta (reżyser użył nawet seksualnej metafory, której jednak nie przytoczę, ze względu na promowaną dzisiaj wszędzie poprawność polityczną, a ciekawych jej odsyłam do filmu „Jodorowsky’s Dune”).

Twórcy czerpiący inspiracje z książek mają więc dwie opcje, aby ich produkcja była dobra. Muszą w nią tchnąć ducha materiału źródłowego, albo mogą też całkowicie go zignorować i zrobić coś zupełnie innego, może nawet lepszego (vide: Stanley Kubrick i jego „Lśnienie”). Oczywiście druga opcja w przypadku Wiedźmina nie wchodzi w grę. Słowiański fandom prozy Sapkowskiego mógłby doprowadzić Hissrich w najlepszym wypadku do łez, a w najgorszym… sami wiecie. Na szczęście ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę i obrała pierwszą drogę.

Jak mówiła sama zainteresowana, jej celem było właśnie odtworzenie ducha historii i umieszczenie bohaterów w zupełnie nowej, ale spójnej strukturze.

Nie tak dawno zdradziła też jakie będą największe odstępstwa od oryginałów, którymi się inspirowała, czyli opowiadań z „Ostatniego życzenia” i „Miecza przeznaczenia”. Otóż, co pewnie zaboli zwolenników patriarchatu, o wiele więcej miejsca niż w pierwowzorze poświęcone zostanie Ciri i Yennefer. Dzięki temu ma zamiar te bohaterki usamodzielnić. I bardzo dobrze! Czemu nie? W końcu jak udowadnia chociażby „Kill Bill” bardzo miło popatrzeć na silne postacie kobiece. Ale jak już wiemy, wspomniane zmiany nie będą jedyne.

Nie trzeba przecież chyba wspominać o wywołującym burzę w sieci braku „słowiańskości” Henry’ego Cavilla, czy tylko jednego miecza na plecach Wiedźmina (od razu przypomina się piosenka Vadera Sword of the Witcher). Skoro ciągle piszę o tym, że czegoś nie będzie, coś zmieniono, to, pewnie słusznie ktoś zapyta, co jest pewne. Otóż niewiele. Wiadomo tylko tyle, ile pojawiło się w internecie. Netflix dba, aby za dużo informacji nie wypłynęło do opinii publicznej przed premierą. Na ile serial będzie zgodny z prozą Sapkowskiego, wszyscy przekonamy się dopiero po obejrzeniu amerykańskiej produkcji.

Myślę, jednak że do tego czasu możecie spać spokojnie. Owszem, Cavill nie będzie przemawiał Sienkiewiczowską frazą, jak robił to Geralt w literackiej sadze. Owszem, będzie to wyglądało inaczej niż w oryginałach. Niektóre rzeczy zostaną wyostrzone (jak chociażby, co już wiemy z materiałów promocyjnych, przemiana Yennefer z garbuski w pociągającą kobietę), inne stonowane. Bez wątpienia, w przeciwieństwie do polskiej ambasady, Hissrich zdaje sobie sprawę, że adaptuje książki, a nie gry CD Projekt. Udowodniła to chociażby przywołanymi w tym tekście wypowiedziami.

Jeśli o mnie chodzi, showrunnerka zaspokoi moje potrzeby względem rozrywki minimalnym wysiłkiem.

REKLAMA

Nie oczekuję wierności oryginałom. Pragnę jedynie, aby fabuła była ciekawa. Szokowała, zachwycała i zmuszała do przemyśleń, nie pomijając jednocześnie innych walorów, jak erotyki i widowiskowych walk. Co za tym idzie CGI musi być lepsze niż efekty specjalne w polskiej adaptacji Wiedźmina z początku XXI wieku. Nie musi stać na poziomie produkcji Marvela, ale na pewno przewyższać to, co możemy oglądać w tytułach wytwórni The Asylum (ci od Rekinado). To wszystko czego wymagam od czekającego mnie seansu. Potrzebuję po prostu dobrego serialu. A cała reszta z dyskusją na temat zrozumienia słowiańskości na czele mnie nie interesuje.

„Wiedźmin” w serwisie Netflix już w ten piątek, 20 grudnia 2019 roku.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA