Widzieliśmy już „Wiedźmina”. Netflix nie przeszedł próby traw i może rozczarować fanów
I stało się. Dostaliśmy „Wiedźmina” od Netfliksa. Nareszcie - chciałoby się powiedzieć. Czy spełnił oczekiwania i czy to godna adaptacja opowieści Sapkowskiego? Cóż, idealnie nie jest.
OCENA
O serialu „The Witcher” zostało powiedziane tak dużo przed premierą, że zbędne chyba będzie przybliżanie jego losów, tła powstawania i wszelkich wątpliwości - słusznych i tych niezbyt - które mieli fani, zanim jeszcze padł pierwszy klaps na planie zdjęciowym.
Miałem okazję obejrzeć już większość 1. sezonu, czyli 5 z 8 odcinków. To na tyle dużo, aby móc wyrobić sobie zdanie, ale nie na tyle, aby móc wyrokować na temat wartości artystycznej całego serialu. Zwłaszcza że ten jest wyjątkowo nierówny, a poszczególne odcinki bywają niezłe, ale zdarzają się też bardzo słabe. Co jednak zaskakuje mnie bardziej, to fakt, iż z każdym kolejną godziną jest zauważalnie lepiej.
W gruncie rzeczy „The Witcher” to dość wierny miks książkowych historii wzbogacony o kilka nowych wątków i trochę inaczej stawiający akcenty. Nie kłamały materiały promocyjne mówiące o tym, iż Ciri i Yennefer będą pełnoprawnymi bohaterkami serialu, a więc jasne jest, że skoro pierwsze epizody bazują na opowiadaniach, których osią były przecież losy Geralta, to część wątków musi zostać zbudowana na nowo. I dobrze.
Źle, że przedstawienie niektórych wydarzeń i bohaterów jest dość chaotyczne, bardzo różni się od książkowego i moim zdaniem konsekwencje wielu działań nie są wystarczająco dobrze pokazane i nie wybrzmiewają odpowiednio – więcej napisać nie mogę, aby nie psuć wam zabawy, ale dość powiedzieć, że scenarzyści zdecydowali się na niecodzienne rozwiązanie narracyjne.
Mnie to nie przeszkadza, bo twórczość Sapkowskiego znam, ale stawiam rubin przeciwko pustym orzechom, że nowy widz się w tym pogubi.
Historia jednak zbudowana jest dość poprawnie. Widać, że twórcy odrobili lekcję z powieści i wycięli z niej te wątki, które uznali za najbardziej atrakcyjne i aktualne. Wyciągnięto mniej więcej to, czego mogliśmy się spodziewać, a więc napięcia rasowe, niechęć i strach przed obcymi, czego figurą jest oczywiście Geralt. Wychodzi to mimochodem i wychodzi dobrze. Jeśli obawialiście się, że Netflix i jego ekipa za bardzo skupią się na komentowaniu bieżących spraw, jak choćby „Carnival Row” od Amazona, to mogę was uspokoić. Tu przygoda i akcja wyznaczają rytm, a kwestie polityczne są tłem, jednym z tematów, czyli tak jak u Andrzeja Sapkowskiego. A to świetnie.
Na poziomie realizacyjnym jest zdecydowanie gorzej.
Widać to już w pierwszym odcinku, który jest jednym z najgorszych pilotów wysokobudżetowego serialu, jaki widziałem. Kuleje tam choćby praca kamery. Ujęcia i przejścia między nimi są nielogiczne i czasem potrafią wprowadzić widza w błąd. Nie jestem pewien, jak do tego doszło i mam cichą nadzieję, że dziennikarze dostali wersję przed ostatnim pudrowaniem. Tych problemów jest kilka, występują głównie w pierwszym epizodzie, ale jestem zaskoczony, że przy tak drogiej produkcji w ogóle się pojawiły.
Netfliksowi nie udało się też ukryć ograniczeń budżetowych.
Nie będę czepiał się efektów komputerowych. Te miejscami nie są idealne, czasem zgrzytnie coś bardziej, niż powinno zgrzytać, ale to akurat nie przeszkadza. Maszkaronów i potworów jest niewiele, więc powodów do niezadowolenia nie jest też przesadnie dużo. Gorzej z wnętrzami i plenerami. Wąskie kadry ukrywają puste plany czy niewystarczającą liczbę statystów. I podczas gdy rozumiem ten zabieg w średniowiecznych wnętrzach czy okolicznościach magicznej przyrody, to dziwi mnie, że nawet lasy i łąki bywają portretowane klaustrofobicznie.
Z kostiumami jest lepiej, chociaż bezpieczniej powiedzieć, że „bywa lepiej”. Zbroje Nifgaardzkich żołnierzy i w ogóle rynsztunek wypadł naprawdę nieźle i w gruncie rzeczy pokazuje to, jak bezsensowny był ryk podniesiony w mediach, gdy pojawiły się pierwsze przecieki. Gorzej z sukniami, płaszczami i tymi wszystkimi kostiumami, które bohaterowie noszą na co dzień i w trakcie wystawnych kolacji, uczt. Te często wyglądają nienaturalnie i często brak na nie pomysłu. Fakt, że wyglądają na kostiumy, a nie integralną część świata, jeszcze potęguje to wrażenie.
To samo dotyczy kostiumu Geralta, który zdecydowanie powinien zmienić stylistę.
Obok tego, że Białemu Wilkowi zdarza się nosić zdecydowanie niewygodne i niepraktyczne w fechtunku stroje, które upodabniają go do gwiazdy rocka, to Henry Cavill jest fenomenalnym Geraltem. Jego rola jest absolutnie najjaśniejszym punktem serialu i od pierwszych sekund uwierzyłem w tę kreację. Różni się ona znacząco od tej, którą znamy z książek, ale widać jasno, że Cavill świetnie potrafi bawić się swoją rolą, że czuje Rzeźnika i jego specyfikę.
To jest Geralt, nawet jeśli trochę bardziej z Netfliksa, a trochę mniej z Rivii.
Finalnie „The Wicher" Netfliksa zawiódł moje oczekiwania. Drobne błędy, niedostatki budżetowe ustępują jednak przed tym, że przez większość serialu miałem wrażenie, iż opowiadane historie traktowane są bardzo powierzchownie. Czasem wynika to ze specyficznej formuły opowiadania, którą wybrali twórcy, czasem z niefrasobliwości, ale wydaje się - i tu przemawia przeze mnie fan książek Sapkowskiego - że twórcy nie do końca wiedzą, jak akcentować poszczególne elementy.
Prowadzi to do spłaszczenia całej opowieści. Gdzieś zanikają tutaj dramatyczne wybory, przed którymi zdają się stać bohaterowie. Nie wybrzmiewa odpowiednio to, jak trudne relacje między nimi zachodzą. Z ostateczną oceną tego, jak poprowadzona jest ta opowieść wstrzymam się jednak do czasu, aż obejrzę cały sezon.
Przykład serialu „The Witcher” pokazuje jasno, jak trudno jest zrobić dobrą adaptację.
Zwłaszcza, jeśli mówimy o dziele tak kompleksowym na poziomie języka, odniesień i erudycji. To też doskonały dowód tak naprawę dość oczywistej konstatacji, że intensywny i bardzo pomysłowy marketing jest w stanie utrzymać zainteresowanie, zbudować oczekiwania, a produkt zawsze musi obronić się sam. Do mnie trafia sposób, w jaki netfliksowy „Wiedźmin” jest komunikowany, ale daleki jestem od tego, aby przyznać, że to serial udany, przełomowy. To produkcja, która przy trochę bardziej utalentowanych scenarzystach i większym budżecie może stać ważnym tytułem fantasy, ale na to będziemy musieli poczekać.
„The Witcher” przeszedł chrzest ognia, ale jego droga dopiero się zaczyna. Mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej.